Została pożyczka z NFOŚ. Na lepsze oferty trzeba poczekać do nowej perspektywy UE – informuje DGP Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej. Ale finansowanie to nie wszystko. Barierą są przepisy dotyczące m.in. zagospodarowania przestrzennego.

W minionym tygodniu znowu wylały wody z niewielkich rzek w Krakowie, Andrychowie i Proszowicach. W potoki zamieniły się ulice w Katowicach, Tychach i Wieliczce. To tylko jeden z wielu tegorocznych incydentów pogodowych, w trakcie których samorządy muszą się zmagać z nadmiernymi opadami i błyskawicznymi powodziami. I choć nie wszystkim, to wielu tym szkodom można zapobiec. Sposoby są znane, polegają przede wszystkim na przemyślanej retencji, która pomoże także i przy suszach. Problem jednak w tym, że obecnie – na przełomie starej i nowej perspektywy unijnej – o wsparcie na takie działania jest bardzo trudno.
Fundusze? Chwilowo brak
Większość środków pomocowych z dostępnych programów unijnych na ten cel ze starej perspektywy została wyczerpana, a nabory rozstrzygnięte. W tej chwili możliwe jest jedynie wsparcie z NFOŚiGW – w ramach programu priorytetowego 5.4 Adaptacja do zmian klimatu oraz ograniczanie skutków zagrożeń środowiska. Umożliwia on finansowanie m.in. działań z zakresu zapobiegania powodzi i suszy, w tym takich jak:
  • zwiększanie retencji w ekosystemach czy zielono-błękitnej infrastruktury (chodzi przede wszystkim o odpowiednie kształtowanie zieleni i gospodarki wodnej, ale także np. o ograniczanie takich zjawisk jak wyspy ciepła);
  • likwidacja powierzchni nieprzepuszczalnych;
  • systemy zagospodarowania wód opadowych i kanalizacji deszczowej.
Dzięki temu działaniu można również sfinansować budowy i modernizacje ujęć wód i stacji uzdatniania wody oraz sieci wodociągowych. Konieczność tych inwestycji jest bowiem wynikiem pogłębiających się zjawisk suszowych, obniżania poziomu wód gruntowych, a także wysychania indywidualnych studni. Oferta NFOŚiGW w tym zakresie skierowana jest przede wszystkim do jednostek samorządu terytorialnego, ich związków oraz podmiotów świadczących usługi publiczne w ramach zadań własnych JST. Jednak co do zasady udzielane są tylko pożyczki do 100 proc. kosztów kwalifikowanych. Jedynie na działania w zakresie retencji na terenach wiejskich możliwe są dotacje do 70 proc. kosztów kwalifikowanych.
Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej zapewnia jednak, że pieniądze pojawią się w nowej perspektywie unijnej na lata 2021–2027.
„Kwestia adaptacji do zmian klimatu, w tym retencjonowanie wód oraz zielono-błękitna infrastruktura, są wymieniane jako jedno z priorytetowych działań” – czytamy w przesłanym nam stanowisku resortu. Przewiduje się m.in. wsparcie projektów dotyczących opracowania oraz realizacji miejskich planów adaptacji do zmian klimatu, obejmujących m.in. zrównoważone systemy gospodarowania wodami opadowymi oraz zielono-niebieską infrastrukturę. W zakresie gospodarowania wodami opadowymi będą wspierane systemy mające za zadanie zapobieganie podtopieniom i zalaniom, a także powodziom oraz ograniczanie skutków tych zjawisk, zwiększenie odporności na ekstremalne zjawiska pogodowe (ulewy oraz powodzie błyskawiczne), spowolnienie odpływu oraz retencjonowanie wody na okres suszy wraz z systemami jej dystrybucji.
Unijne wsparcie jest przewidziane także na tworzenie systemów małej retencji oraz renaturyzacji przekształconych cieków wodnych i obszarów zależnych od wód, tak by więcej wody gromadzić w środowisku. Ponadto pomoc ma być skierowana też na przeciwdziałanie skutkom suszy poprzez budowę, przebudowę lub remont urządzeń wodnych i infrastruktury towarzyszącej.
Bydgoszcz już działa
Jako pierwsza w Polsce na zielono-błękitną infrastrukturę już kilka lat temu postawiła Bydgoszcz. Tamtejsze przedsiębiorstwo wodociągowo-kanalizacyjne uzyskało bardzo duże unijne wsparcie (130 mln zł) przeznaczone na działania związane z zagospodarowaniem wód opadowych na terenach miejskich. W ramach wartego w sumie 216 mln zł projektu zaprojektowano budowę i przebudowę ponad 100 km kanalizacji deszczowej i utworzenie ponad 70 podziemnych i nadziemnych zbiorników, z których woda ma być powtórnie wykorzystywana. Prace idą pełną parą, choć, jak przyznaje rzecznik prasowy spółki Marek Jankowiak, problemów nie brakuje. Przyczyny? Trudne położenie hydrologiczne miasta (u zbiegu dwóch rzek) i często bardzo stara infrastruktura techniczna oraz brak doświadczenia w stosowaniu nowoczesnych rozwiązań projektowych i wykonawczych u specjalistów. W polskich warunkach jest to program pilotażowy. W przyszłości ma się to jednak opłacić – zapobiec podtopieniom i zgromadzić wodę na czas suszy.
Podobne działania stara się wdrażać coraz więcej miast, m.in. Gdańsk, Gdynia czy Łódź. Nie tylko stawiają zbiorniki retencyjne, ale i rozbetonowują utwardzone dotąd fragmenty ulic i placów, inwestują w tzw. zielone dachy i zielone torowiska, budują ogrody deszczowe czy kieszonkowe parki, a nawet systemy odwadniające kierujące wodę na łąki czy do lasów, by tam wsiąkała i regulowała wody gruntowe.
Przepisy nie pomagają
Chęci i pieniądze to jednak nie wszystko. Jedną z większych barier utrudniających poprawę w zakresie zapobiegania suszom i powodziom jest niedostosowane prawo – szczególnie w zakresie planowania przestrzennego i budownictwa. – Gminne dokumenty, takie jak studia zagospodarowania przestrzennego czy plany miejscowe, nie są dostosowane do zmieniających się wyzwań klimatycznych, w tym m.in. podtopień czy błyskawicznych powodzi – mówi Grzegorz A. Buczek, architekt i wykładowca akademicki. – Wciąż dominują w nich ustalenia regulujące sposób kształtowania zabudowy i technicznych rozwiązań infrastrukturalnych – przekonuje ekspert. Dodaje wprawdzie, że są też zauważalne elementy dotyczące ochrony przyrody czy dziedzictwa kulturowego, ale niewiele jest zapisów, które dotyczą, tego co nazywane jest obecnie zieloną i błękitną infrastrukturą. – Potrzebne jest uzupełnienie tej sfery, nawet w ramach prostej nowelizacji ustawy z 27 marca 2003 r. o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 741, ost. zm. poz. 922), polegające na uzupełnieniu prawnego języka dokumentów planistycznych. Specjaliści bowiem mogą, stosując odpowiednie rozwiązania w studiach gminnych i planach miejscowych, wpływać na ograniczenie kryzysu klimatycznego, ale często tego nie robią, bo nie ma takiego obowiązku, a to odpowiednie rozwiązania z tej dziedziny podnoszą koszty – tłumaczy architekt. Jego zdaniem należy także odpowiednio uzupełnić przepisy rozporządzeń określających zawartość studium i planu miejscowego.
Co więcej, ponieważ obecnie wielu takich ustaleń przepisy ww. ustawy nie przewidują, to zdarza się, że wojewodowie, sprawdzając poprawność sporządzenia studiów i planów, interpretują wprowadzone do nich dodatkowe zapisy i ustalenia korzystne dla mieszkańców i środowiska jako wykroczenie poza władztwo planistyczne gmin i kwestionują je. Architekt zwraca też uwagę na trudności i niewielki zakres, a tym samym znaczenie, jakie ma wprowadzenie do studiów i planów zapisów strategii adaptacji miasta do zmian klimatycznych.
Jako przykład kolejnej luki czy niezrozumienia Grzegorz A. Buczek podaje kwestię definicji wskaźnika powierzchni biologicznie czynnej. Według niego efektywniejszą powierzchnię uzyskujemy przy świadomie kształtowanych elementach zieleni. Korzystniejszy jest właściwie zaprojektowany zielony dach czy zieleń na stropie garażu podziemnego, niż byle jaki trawniczek w podwórku, który szybko zamienia się w parking – klepisko. Ale przy bilansie terenu ten trawnik liczy się jako 100 proc. powierzchni biologicznie czynnej, a ww. rozwiązania mają współczynniki zmniejszające. – Proponowałem wprowadzenie zmian do rozporządzenia ministra infrastruktury z 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 1065), ale nikt tego nie zrobił – mówi Buczek.
Z kolei Mirosław Rymer, radca prawny z kancelarii Płaza-Głąb, zwraca uwagę na niekonsekwentne przepisy dotyczące zieleni. Powinno się procentowo określać w planach miejscowych, ile jej powinno być i wiązać tym inwestorów. – Tylko tyle, że wiele miast nie ma kompletnych planów. Jak więc wymusić taki wymóg na inwestorach? – zastanawia się prawnik. Zwłaszcza że w takich sytuacjach wiele inwestycji powstaje na podstawie warunków zabudowy, a w tym przypadku określenie parametru powierzchni biologicznie czynnej nie jest obligatoryjne (por. wyrok NSA z 4 kwietnia 2019 r., sygn. akt II OSK 1764/18) – zwraca uwagę Mirosław Rymer.
Zresztą nawet gdyby taka powierzchnia była określona, to nie oznacza, że zostanie ona utrzymana. Inwestorzy stosują bowiem prosty trik: występują np. o warunki zabudowy dla dużej działki i w trakcie budowy utrzymują odpowiedniej wielkości teren zieleni nie między budynkami, a na skraju działki. Ale po zakończeniu prac dzielą działkę i np. sprzedają jej niezabudowaną część. Następny inwestor działa tak samo. Tym samym zabudowa staje się znacznie gęstsza niż zakładało miasto i spływy powierzchniowe wód przyspieszają, co powoduje zalewanie sąsiednich terenów, a także sprzyja tworzeniu wysp ciepła. Dlatego eksperci są zgodni, że taki proceder musi być ukrócony przez odpowiednie przepisy, najlepiej rangi ustawowej. ©℗