Zmiany klimatyczne i ich efekty docierają do nas szybciej, niż się tego spodziewaliśmy.

Podczas podróży powrotnej z ostatniego weekendu spędzonego na Helu z żywym zainteresowaniem przeczytałam fragment amerykańskiej instrukcji przedrukowanej w polskiej prasie, co robić na wypadek zbliżającej się trąby powietrznej. Amerykanie radzą, by szukać wtedy pomieszczeń bez okien, schronienia w piwnicy lub podziemnym garażu. Nic z tego by mi się nie przydało. Spałam na kempingu, w namiocie, który kontakt z ziemią straciłby zapewne przy pierwszym mocniejszym dmuchnięciu. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzegało SMS-em przed nocną burzą, silnym wiatrem, deszczem i gradem. Na szczęście komunikat się nie potwierdził. Tak mi się wydawało do momentu, gdy obejrzałam nagrania trąby wodnej unoszącej się nad Zatoką Pucką. Z tym większą ulgą przeczytałam po powrocie komunikat Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, że nadchodzące dni dadzą nam wytchnienie od niszczycielskich burz i męczących upałów.
W miastach jest coraz goręcej. Jednocześnie zieleń wciąż przegrywa z betonem. Gdy już się wydaje, że zrozumieliśmy błąd i szala przechyla się na stronę zdrowego rozsądku, do mediów społecznościowych trafiają zdjęcia kolejnego wybetonowanego miejskiego rynku. Godzinę i 20 minut zajęło 19-latkowi usmażenie jajecznicy na betonowej patelni w Krzeszowicach. Rewitalizacja w miastach wciąż oznacza wycinkę. Fontanna na pełnym słońcu w Janowie Podlaskim zajęła miejsce ocienionego skweru z drzewami, które oczywiście ścięto. Kilka tygodni wcześniej sławę zyskało Kutno, które rynek przekształciło w dach parkingu dla samochodów. Płaski i betonowy.
Żyję najwyraźniej w „bańce”, w której oczywistością stało się już to, że w miastach potrzebujemy chłonnych powierzchni i roślinności, która za darmo przyjmuje i odprowadza nadmiar wody, daje wytchnienie podczas miejskiego lata. Jeśli osobiste doświadczenie z przebywania na słońcu i cieniu nie wystarcza, mnożą się kolejne obiektywne dowody na korzyści, jakie dają drzewa. Aktywiści z Zielonej Fali Trójmiasta zmierzyli temperaturę przy dwóch budynkach po trzech dniach ponad 30-stopniowych upałów: przy nieocienionym apartamentowcu temperatura sięgała 68 st. Celsjusza, a ściana galerii handlowej otoczonej drzewami nagrzała się do 31,6 st. Informacje te zdają się jednak nie przebijać do władz samorządowych i inwestorów.
Wciąż też śmiejemy się z tzw. podatku od deszczu (który wolę nazywać „podatkiem od betonozy”), czyli kolejnej daniny nakładanej na ciemiężonego podatnika. Pora jednak przestać. Wyjaśnijmy, że chodzi o opłatę za zmniejszoną retencję, czyli za powierzchnie, które są nieprzepuszczalne dla deszczu i innych opadów. Niestety projekt tzw. specustawy suszowej, który tę opłatę rozszerza na większą grupę nieruchomości (obejmie m.in. miejskie rynki) od blisko roku znajduje się w konsultacjach społecznych. Jakby czekano, iż zmieni się nomen omen społeczny klimat wokół tej propozycji ratowania nas przed miejskimi powodziami i żarem. Bo jeśli nie zdrowy rozsądek, to może opłaty za kolejny metr kwadratowy betonu w mieście są w stanie odwrócić szkodliwy trend. Oby tak się stało. Nie do śmiechu jest bowiem mieszkańcom budynków, których piwnice są podtapiane podczas każdej ulewy. Nie do śmiechu jest też mieszkańcom miast, kiedy żar unoszący się znad rozgrzanego asfaltu przesądza o jakości ich funkcjonowania, a czasem o zdrowiu i życiu. W Stanach Zjednoczonych każdego roku przyczyną śmierci ponad 700 osób są ekstremalne upały. Naprawdę nie ma z czego się śmiać.