Nowy system gospodarki odpadami wprowadzany przez polskie gminy nie różni się od europejskich rozwiązań. Jednak w innych krajach funkcjonuje on od lat, a chaos w rewolucji śmieciowej to polska specjalność.
Gdyby nie ustawa śmieciowa, Polska utonęłaby w odpadach. Ale to samo nam grozi właśnie z powodu nowej ustawy. Trzeba przyznać, że nasze państwo nie najlepiej radzi sobie z tym, co wyrzucają jego obywatele.
Wystarczy prześledzić dane GUS. W 2011 r. gospodarstwa domowe, firmy i instytucje wytworzyły 12,1 mln ton odpadów komunalnych – to 90 tys. ton więcej niż rok wcześniej. Jednocześnie w tym samym czasie zebrano tylko 9,8 mln ton tych śmieci. O 220 tys. mniej niż dwa lata temu i aż 2,4 mln ton mniej niż przed 11 laty. A więc wytwarzamy coraz więcej śmieci, a na wysypiska trafia coraz mniej. Z tego wynika, że więcej odpadów wyrzucamy na dzikie wysypiska i do lasów. Dwa lata temu naliczono w całym kraju aż 2539 dzikich wysypisk – to wprawdzie o 35 proc. mniej niż w roku poprzedzającym, ale i tak sporo. Nie wiadomo też, czy doliczono się wszystkich. Blisko trzy czwarte dzikich wysypisk było na obszarach wiejskich. Nie znaczy to jednak, że miasta radzą sobie znacznie lepiej. W samej Warszawie szacuje się, że 30 proc. wytwarzanych śmieci znajduje się poza oficjalnym obiegiem, czyli nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Dzieje się tak głównie dlatego, że wielu mieszkańców nie ma podpisanej umowy z żadną firmą wywożącą śmieci, dlatego próbują się ich pozbywać na własne sposoby – wywożą do lasu albo wrzucają do rzeki.
Albo spalają i odstawiają na kompostowniki. Jednak w recyklingu też nie jesteśmy dobrzy, zwłaszcza na tle naszych sąsiadów. W 2010 r. na składowiska w Polsce trafiło 73 proc. wytworzonych odpadów komunalnych, a recyklingowi poddano 18 proc. śmieci. Unijna średnia wyniosła w tym czasie odpowiednio 38 proc. i 25 proc. W Czechach składowano 50 proc. odpadów, a 25 proc. odzyskiwano. W Niemczech składowanie śmieci niemal nie istnieje (dotyczy zaledwie 0,3 proc. z nich). Tam śmieci poddawane są przede wszystkim recyklingowi (45 proc.) i spalaniu (38 proc.).
Widać więc, że Polska znajduje się na europejskim szarym końcu w dziedzinie gospodarowania odpadami. Zmiana obecnego systemu wymuszona jest nie tylko jego nieefektywnością, ale też zobowiązaniami wobec Unii Europejskiej. Zgodnie z nimi do 2020 r. Polska musi uzyskać 50-proc. poziom recyklingu papieru, metali, tworzyw sztucznych i szkła (70 proc. w przypadku recyklingu odpadów budowlanych i rozbiórkowych). Do tego musimy ograniczyć do 50 proc. w 2013 r. i 35 proc. w 2020 r. poziom składowania odpadów komunalnych ulegających biodegradacji. Czasu na to wszystko jest bardzo mało.

Teoretycznie tak samo

Odpowiedzią na te problemy oraz unijne wymogi ma być ustawa z 1 lipca 2011 r. o zmianie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2011 r. nr 152, poz. 897). Wprowadza ona zupełnie nowy system gospodarki komunalnej na terenie całego kraju. Właścicielem wszystkich odpadów komunalnych wytwarzanych na danym terenie będzie gmina. W związku z tym to na samorządzie będzie spoczywać obowiązek wywozu śmieci z posesji mieszkańców i zagospodarowania ich. W imieniu gminy zajmie się tym firma wyłoniona w przetargu publicznym (mieszkańcy będą musieli wypowiedzieć umowy z dotychczasowymi firmami oraz stracą możliwość wyboru operatora). Gmina będzie ściągać od mieszkańców miesięczne opłaty, które mogą być naliczane w różny sposób – np. od powierzchni mieszkania, od liczby osób w gospodarstwie domowym, od zużytej wody lub w formie ryczałtu od pojedynczego gospodarstwa domowego. Założenie jest takie, że system będzie się utrzymywać z tych stawek. Muszą one być tak wyważone, by gmina nie zarobiła na nich ani złotówki – ma wystarczyć tylko na pokrycie kosztów funkcjonowania systemu. Teoretycznie nikomu nie będzie się już opłacać wywóz śmieci do lasu, bo płacić mają wszyscy. Dziś robią to tylko ci, którzy mają podpisane umowy z firmami odpadowymi.
Choć nowy system budzi wiele kontrowersji (np. związanych z koniecznością organizowania przetargu), to jednak jest to rozwiązanie funkcjonujące w zdecydowanej większości krajów UE. Tam również samorządy obejmują cały system gospodarki odpadami komunalnymi, przy czym szczegółowe rozwiązania są wynikiem specyfiki każdego z krajów.
W Niemczech gospodarka odpadami podlega zasadzie subsydiarności, tzn. delegowana jest do możliwie najniższych szczebli administracji. I tak kraje związkowe (landy) mają duży wpływ w kwestiach ustawodawstwa w tej dziedzinie, natomiast wykonywanie obowiązków jest domeną gmin. Podobnie jak w Polsce mogą one tworzyć w celu wspólnej realizacji tego zadania dobrowolne związki celowe. Różnicą jest to, że zadania związane z recyklingiem oraz zbieraniem odpadów specjalnych mogą być też wykonywane przez powiaty. Pozostałe kwestie związane z odbiorem śmieci, opłatami pobieranymi od mieszkańców czy wreszcie wyboru firmy przez władze samorządowe wyglądają niemal identycznie jak w systemie, który Polska przyjmie od 1 lipca.
W ustawodawstwie europejskim na różne sposoby rozwiązano też kwestie opłat za wywóz śmieci. W Wielkiej Brytanii jest to składowa część podatku lokalnego (counciltax). W Danii opłaty od mieszkańców pobierane są równolegle z podatkiem od nieruchomości. Stawka ustalana jest przez władze gminy raz do roku i obejmuje dwie części. Podstawową, z której finansowany jest wywóz odpadów codziennych, gabarytowych, odpadów ogrodowych oraz koszty administracji i działania sortowni (ok. 900–1500 DKK, czyli 500 - 840 zł rocznie). Oraz opłatę za wywóz pozostałych odpadów, uzależnioną od pojemności i rodzaju pojemników. W Szwecji czy Finlandii opłata za śmieci wnoszona jest bezpośrednio na konto gminy.
Nie brakuje jednak systemów, które trudno uznać za jednolite w skali kraju. A tak właśnie ma wyglądać system polski. W Portugalii działa aż 29 sposobów zarządzania odpadami komunalnymi. Obejmują różną liczbę jednostek samorządowych – municipios. Każdy z systemów posiada własną infrastrukturę. W tych, do których należą firmy z kapitałem większościowym Skarbu Państwa, gospodarka odpadami odbywa się na zasadzie koncesji. Gdy odbiorem śmieci zajmują się gminy lub związane z nimi firmy prywatne, ogłasza się przetargi.
Rozwiązania podobne do polskich funkcjonują np. we Flandrii (Belgia). Większość gmin ustala opłaty i podatki na takim poziomie, by mieszkańcy ponosili całkowite koszty. Ale belgijskie gminy mają w tej dziedzinie pełną autonomię, w rezultacie we Flandrii istnieje wiele odrębnych systemów opłatowo-podatkowych, a daniny te ustalane są na różnym poziomie. Władze regionalne starają się doprowadzić do pewnej harmonizacji, głównie za pomocą porozumień międzygminnych.

Ale tam się sprawdza

Jak pokazują dane dotyczące sposobów zagospodarowania śmieci, systemy – przyjęte w innych krajach w zróżnicowanej formie – zdają egzamin. W Polsce rewolucja śmieciowa, nie dość, że przyszła z dużym opóźnieniem, to jeszcze rodzi się w bólach. Z danych Ministerstwa Środowiska z 3 czerwca br. (zebranych 913 ankiet z ok. 2,5 tys. gmin w całej Polsce) wynika, że zaledwie 17 proc. gmin zakończyło procedury przetargowe na wywóz odpadów według nowych zasad. W 15 proc. samorządów procedury przetargowe mogą zakończyć się już po 1 lipca. Spektakularną klęskę w przygotowaniach poniosła stolica. Po podważeniu warunków przetargu przez Krajową Izbę Odwoławczą władze Warszawy przyznały, że nie zdążą dostosować miasta do nowego systemu w terminie. Jeszcze do końca tego roku obowiązywać będzie program pomostowy. – Firmy, które do tej pory odbierały od mieszkańców odpady komunalne, będą robiły to na dotychczasowych zasadach, z taką samą częstotliwością odbioru i z wykorzystaniem obecnych pojemników – informuje stołeczny ratusz. Zmieni się sposób płacenia rachunków. Mieszkańcy będą wpłacać pieniądze na konto urzędu, zgodnie ze złożonymi deklaracjami. A urząd będzie opłacał faktury wystawiane przez firmy odbierające śmieci.
Wciąż część gmin buntuje się przeciwko konieczności organizowania przetargów na wywóz śmieci. Boją się, że ich spółki komunalne nie będą miały szans w konkurencji z bogatszymi podmiotami prywatnymi. Z danych resortu środowiska wynika, że w dużej części gmin zwycięzcami są firmy prywatne – w 214 przypadkach, co stanowi ok. 75,4 proc. rozstrzygniętych przetargów. W 48 gminach wyłoniono spółki ze 100-proc. udziałem gminy (to ok. 16,9 proc. rozstrzygniętych przetargów), a w 22 przypadkach wybrano firmy z mniejszym niż 100 proc. udziałem gminy (ok. 7,7 proc. rozstrzygniętych przetargów).
Samorządowcy obawiający się o dalsze losy spółek komunalnych podnoszą argument, że prawo wspólnotowe nie wyklucza w przypadku gospodarki odpadami procedury zamówień in-house. W Finlandii na przykład gmina może wykonywanie zadań powierzyć firmie komunalnej. Dopiero jeśli zleca realizację usług firmie prywatnej, ma obowiązek stosowania przepisów o zamówieniach publicznych. Wywozem odpadów zajmują się z reguły prywatne firmy wybrane w drodze przetargu i posiadające gminny kontrakt na obsługę mieszkańców. W wielu gminach zadania powierzane są przedsiębiorstwom komunalnym, które realizację niektórych usług zlecają w drodze przetargu innym firmom.
Z kolei w Hiszpanii, w zależności od wielkości jednostki samorządowej, urzędy wykorzystują do wywozu śmieci albo własny personel (mogą powołać spółkę), albo wynajmują wyspecjalizowane przedsiębiorstwa. Jednostki prywatne są wyłaniane w drodze przetargu, na podstawie przepisów ustawy o zamówieniach publicznych.
Sprawą „przymusowych” przetargów w gminach zajmie się Trybunał Konstytucyjny. Niektóre samorządy już otwarcie zbuntowały się przeciwko nowym regulacjom. Za niezorganizowanie przetargu grozi im od 10 do 50 tys. zł. Niska kara, zwłaszcza dla tych samorządów, które wcześniej zainwestowały miliony złotych w spółkę komunalną i teraz chcą jej powierzyć wywóz odpadów. Z drugiej strony nie brakuje głosów, że skoro spółki miejskie są tak dobre w wykonywaniu swoich zadań, jak twierdzą lokalni włodarze, to powinny bez przeszkód wygrać przetargi. Grunt, by spór o procedury nie skutkował rosnącymi stertami śmieci w lasach.
opinia

Nasi sąsiedzi pracowali nad systemem dziesiątki lat

ikona lupy />

Tadeusz Arkit (PO), przewodniczący sejmowej podkomisji ds. monitorowania gospodarki odpadami

Polska nie osiągnie z dnia na dzień europejskiego poziomu gospodarowania odpadami. To proces, w którym stawiamy właśnie pierwszy krok. Przykładami dla nas mogą być np. Niemcy czy Norwegia, gdzie zaledwie 1–3 proc. odpadów trafia do składowania i gdzie doskonale zorganizowane są etapy zbiórki, sortowania, utylizacji oraz recyklingu, ale warto pamiętać, że ten znakomity obecny stan osiągnięto tam po ok. 30 latach praktyki. My możemy skorzystać z ich doświadczeń prawnych i organizacyjnych, sięgać po rozwiązania technologiczne, które tam przez lata tworzono. Na pewno nie stać nas na dalsze trwanie w obecnym stanie, w którym mieszkańcy nawet nie uświadamiają sobie skali rzeczywistych kosztów. Płacąc za wywóz śmieci z posesji na składowisko, nie pamiętamy o kosztach sprzątania nielegalnych wysypisk, zwalczania skutków zanieczyszczenia środowiska. W nowym systemie chcemy płacić jedną cenę za poprawę wszystkich tych elementów, a zamiast bezmyślnie składować śmieci – gospodarować nimi i zarabiać na tej branży. Poza tym nie stać nas na płacenie ogromnych kar unijnych ani narażanie państwa na ograniczenie dostępu do środków finansowych na dalszy rozwój gospodarki odpadami komunalnymi.