Miało być lepiej, wyszło jak zwykle. I mamy wielki bałagan w śmieciach, jakby jeszcze tego nam brakowało. No, ale jak wszędzie, to wszędzie. Można śmiało powiedzieć, że jako kraj jesteśmy przykładem nieporządku, można by według nas normy galimatiasu ustalać. Więc niby dlaczego gospodarka odpadami ma się czymś różnić w kwestii (nie)uporządkowania od reszty dziedzin życia w Polsce.
– Idioty niedorobione, mózgi po lobotomii mają, a jeszcze zwoje żelazkiem ktoś im przeprasował – kobieta, którą spotkałam w przedsionku magistrackiego działu gospodarki odpadami komunalnymi, była w nastroju bojowym. Ustawiłyśmy się tam z deklaracjami w garści – czy będzie się śmieci selekcjonowało (wtedy odbiór tańszy), czy wrzucało do jednego wora (drożej).
Niby logiczne. – Tylko komu to przeszkadzało, że ja kiedyś miałam umowę z prywatną firmą, byłam zadowolona i płaciłam mniej – wywodziła moja towarzyszka niedoli. I snuła ponure wizje, że niedługo każdy obywatel dostanie wytyczne, w jakim sklepie ma robić zakupy, u którego fryzjera obcinać włosy i w której knajpie wolno mu się napić wódki. Już kiedyś ćwiczyliśmy coś takiego. Ów ustrój nazywał się komunizm i miał uszczęśliwić ludzi. Nowa ustawa śmieciowa też ma szczytne cele: zbawić środowisko i nasze portfele.
Tak się składa, że mieszkam w gminie, która już w 2009 roku przejęła śmieci na siebie. Miało być tak: coraz mniej śmieci w lasach, nikt nie podrzuca swoich odpadów do osiedlowych śmietników, ludzie przestają palić plastikiem w piecach. Powietrze jest czystsze. Mniej odpadów zalega na wysypiskach. Ceny wywozu i składowania śmieci spadają.
Jest tak: śmieci w lesie jak leżały, tak leżą. Sąsiad dalej nocami spala w piecu coś, co potwornie cuchnie. I nie on jeden. Ludzie jeżdżą z worami i podrzucają je pod osiedlowe śmietniki. Ceny wywozu poszły w górę. W tym roku znów wzrosną.
Teraz dochodzi do tego zamieszanie związane z nowymi przepisami. Jeśli jestem przedsiębiorcą, to ustawa mnie nie obowiązuje. Muszę podpisać umowę z prywatną firmą. Ale jeśli prowadzę działalność w swoim domu, powinnam zapłacić dwa razy. Miastu, za wytwarzane odpady komunalne. I prywaciarzowi za te, które produkuje jako firma. A teraz wyobraźmy sobie kamienicę, w której na górze są mieszkania, a na dole zakłady usługowe. Część mieszkańców segreguje odpady, część nie. I każdy przedsiębiorca podpisał umowę o odbiór nieczystości z innym zakładem. Ale się będzie wtedy działo, ile śmieciarek podjedzie pod ten jeden budynek.
Tak, jako naród mamy tendencję do komplikowania sobie życia oraz instynkt, który pozwala nam obchodzić nieżyciowe przepisy. Z rozmowy telefonicznej podsłuchanej na dyżurce straży miejskiej: Co pani mówi? Sąsiad śmieci pali w piecu? A skąd pani wie, że śmieci? Może węgiel tak cuchnie, to się zdarza. Nie, nie przyjedziemy. Nie ma mowy. Trzask odkładanej słuchawki. Strażnik na offie do kolegi: Co za suka, przeszkadza jej, że koleś sobie trochę odpadów we własnym piecu spali. Chyba to lepiej niż miałyby mu cuchnąć. Odkąd miasto się wzięło za ten biznes, wywożą je dużo rzadziej.