Mamy zbyt wiele przykładów „zurzędniczenia” struktur samorządowych, które separują samorząd od mieszkańców – mówi DGP były wicepremier Jerzy Hausner.

W „Raporcie o stanie samorządności terytorialnej w Polsce” pan i pana zespół wskazujecie, że samorządy coraz bardziej uzależniają się od rządowych dotacji i subwencji. Czy w takim razie nasz samorząd jest coraz bardziej autonomiczny tylko z nazwy?

Nigdy władztwo finansowe samorządów nie było w Polsce na odpowiednim poziomie. W 1998 r. nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedniego punktu równowagi, co widać po niewystarczającej zdolności finansowej samorządów powiatowych i wojewódzkich. Potem próbowaliśmy to w 2003 r. korygować. Ta korekta początkowo wydawała się korzystna. Zbiegła się z wejściem Polski do UE oraz okresem dobrej koniunktury gospodarczej.
To zapewniło samorządom, zwłaszcza na poziomie województwa i gminy, znaczący przyrost środków. Kilka lat później, w okresie dekoniunktury i wzrostu zadłużania się samorządów związanego między innymi z sięganiem po środki unijne, sytuacja zaczęła wyglądać niedobrze. Tym bardziej że po 2005 r. rząd inicjował zmiany w systemie podatkowym, które niekorzystnie odbiły się na dochodach samorządów, i nie zrekompensował tego.

Jakie są główne słabe punkty?

Niewystarczająca zdolność do finansowania zadań własnych, słaby związek między zachowaniami samorządów a ich dochodami. Nadszedł czas na przeprowadzenie całościowej korekty systemowej w obszarze finansów samorządowych. Władztwo podatkowe i finansowe samorządów powinno być wyższe niż teraz.
Mamy już orzeczenie sygnalne Trybunału Konstytucyjnego w sprawie janosikowego, w którym wskazano, że obowiązujący mechanizm wyrównawczy ma kilka istotnych wad. Trybunał dał parlamentowi sygnał i czas do poszukiwania innego rozwiązania, eliminującego te słabości.

Samorządy alarmują, że wskutek rygorystycznych regulacji krajowych, takich jak indywidualny wskaźnik zadłużenia, będą miały ogromny problem z pozyskiwaniem unijnych dotacji po 2014 r. Ponad 200 jednostek może mieć problem z uchwaleniem przyszłorocznych budżetów. Czy pan podziela te obawy?

Rysujący się w połowie zeszłego roku obraz jakiegoś gwałtownego załamania się finansów samorządowych nie potwierdza się. Dane pokazują, że samorządy są zadłużone, ale nie na taką skalę, jak przypuszczano. Mogą się przytrafić przypadki, że jednostka samorządowa zbankrutuje, bo tego nie da się systemowo wykluczyć. Są przecież jednostki mniej lub bardziej gospodarne.
Niewątpliwie samorządy, chcąc skorzystać ze środków unijnych, będą musiały zapewnić wkład własny. Jeśli go nie mają, będą miały problem. Ale czy to oznacza, że trzeba złagodzić normy zadłużeniowe? Niekoniecznie. Być może trzeba tak zmodyfikować system, by samorządy mogły generować wyższe dochody własne. Zwiększenie samodzielności finansowej powinno pomóc rozwiązać ten problem. To będzie oznaczało, że jedni będą mieli większe możliwości sięgania po środki unijne, a drudzy mniejsze. Nie widzę w tym niczego niewłaściwego.

I w ten sposób bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni – jeszcze biedniejsi... Zwłaszcza że minister finansów wcale nie łagodzi, ale wręcz zaostrza normy zadłużeniowe.

Działania ministra Rostowskiego były spowodowane nie do końca potwierdzonym przekonaniem, że samorządy za bardzo się zadłużają, a skala tego zadłużenia jest niebezpieczna dla finansów państwa. Z drugiej strony działania ministra wywołały pewne otrzeźwienie w samorządach. Jeśli chodzi o pogłębianie się różnic między bogatymi a biednymi gminami, to zacznijmy od tego, że inwestycja infrastrukturalna nie zapewnia automatycznie wzrostu dochodów gminy.
Nie każdą gminę musi być stać na pewnego rodzaju obiekty publiczne. Aspiracje muszą iść w parze ze zrozumieniem, że zadłużanie się dla inwestowania w infrastrukturę komunalną ma sens tylko wtedy, gdy na danym terenie ludzie są przedsiębiorczy i sami są gotowi inwestować, bo tylko to stworzy miejsca pracy i przysporzy samorządowi dochodów.

Samorządy ciągle narzekają, że mają za dużo zadań i za mało pieniędzy na ich realizację. Pytanie, w jakiej mierze samorządowcy sami odpowiadają za swoją trudną sytuację?

Polska szybko się starzeje. Na niektórych terenach rozpoczął się proces wyludniania. Im mniejsza populacja, tym trudniej utrzymać gminę, bo na mniejszą liczbę osób spadają koszty utrzymania samorządowej władzy. Niektóre gminy już teraz powinny rozważać łączenie się. A dominuje tendencja do dzielenia się. Co nie znaczy, że każda taka inicjatywa jest błędna i nie ma podstaw ekonomicznych.
Wiele jednostek to jednak samorządy słabe i odcinające się od mieszkańców. W konsekwencji rady są słabe, a władza wykonawcza jest niekontrolowana i narzuca swoją wolę. Osłabił się czynnik obywatelski, a wzmocnił urzędniczy. Mamy zbyt wiele przykładów „zurzędniczenia” struktur samorządowych, które separują samorząd od mieszkańców. Najwyższy czas, by to dostrzec i uruchomić trzeci etap reformy samorządowej.

Czy uważa pan, że samorządowcy zarabiają za dużo?

Wynagrodzenie urzędników powinno być przyzwoite, ale wymagania wysokie. W administracji powinno pracować mniej osób, ale za to za lepsze wynagrodzenie. Samorządy muszą mieć generalne ograniczenie budżetowe, ale także swobodę ruchu. Jeśli chcą zatrudniać więcej osób, muszą je utrzymać.
Ale silne i faktycznie niezależne od władzy wykonawczej komisje rewizyjne oraz regionalne izby obrachunkowe muszą uważnie patrzeć im na ręce. Godzenie się na wielu marnie wynagradzanych i marnych urzędników jest godzeniem się na niesprawne państwo. To też kwestia do pilnego podjęcia. Potrzebujemy trzeciego etapu reformy samorządowej i to już.