Budowanie schronisk nie rozwiąże problemu bezdomności zwierząt. Dobrze funkcjonujący system musi obejmować przede wszystkim przemyślany plan ograniczający liczbę zwierząt, którymi trzeba się zająć. To przełoży się nie tylko na ich lepszy los, lecz także na mniejsze wydatki w przyszłości - mówi w rozmowie z DGP Cezary Wyszyński, prezes zarządu Fundacji Viva! Akcja Dla Zwierząt.
Dziennik Gazeta Prawna
Projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zakłada wyłączenie z podmiotów mogących prowadzić schroniska prywatnych przedsiębiorców. Czy to nie jest trochę zbyt daleko idąca regulacja ograniczająca swobodę działalności gospodarczej?
Pomysł ten wziął się z prostej obserwacji, popartej szeregiem raportów NIK, że schroniska samorządowe i organizacji pozarządowych co do zasady są lepiej prowadzone niż te prywatne. Choć na pewno znajdą się komercyjne jednostki, które mają przyzwoite warunki dla zwierząt. Jednak schronisko nie może być nastawione na osiągnięcie zysku, lecz na konkretny, czasem zupełnie nieopłacalny cel w postaci utrzymania jak najlepszego dobrostanu zwierząt. Stąd prywatne przedsiębiorstwa nie są najlepszym pomysłem. Logiczne jest, że działalność gospodarczą prowadzi się po to, by na tym zarobić. Zaś jeśli schronisko ma przynosić zysk, to trzeba ciąć koszty – na żywieniu, opiece weterynaryjnej czy liczbie pracowników, co z kolei musi przełożyć się na pogorszenie jakości życia zwierząt. Stąd idea, by to samorządy i organizacje prozwierzęce prowadziły schroniska.
Z czego wynika zła jakość opieki w prywatnych schroniskach?
Zdecydowanie problemem jest sposób finansowania oraz brak skutecznych kontroli. Istnieją dwa modele finansowania przyjmowane przez schroniska. Pierwszy to ryczałt, czyli jednorazowa kwota za odłowienie i utrzymanie zwierzęcia. Drugi zaś to tzw. psiodniówka, czyli pewna uśredniona kwota za każdy dzień pobytu zwierzęcia w placówce. Oba niosą za sobą ogromne pole do nadużyć, jeśli nadzór nad schroniskiem nie jest dobrze sprawowany. Psiodniówki sprzyjają zatrzymywaniu zwierząt w schronisku choćby poprzez odmawianie adopcji. Natomiast ich zaletą jest to, że przedsiębiorcy zależy na utrzymaniu podopiecznego przy życiu. Zwierzę, które umrze, nie będzie przynosić dalszego zysku. Niestety los psa czy kota w momencie, gdy trafi do takiej jednostki, jest przesądzony – zostanie w niej dożywotnio. Jednak ryczałt to w mojej opinii chyba jeszcze gorszy model. Określona w nim kwota, pomiędzy 1000 a 4000 zł, trafia razem ze zwierzęciem do placówki. Problem w tym, że po jej uzyskaniu schronisko już nie jest zainteresowane utrzymaniem go przy życiu. I nie chodzi nawet o zabijanie, wystarczy nie robić profilaktyki przeciwko pasożytom, nie leczyć, dopuszczać do agresji między zwierzętami w boksie. Wtedy nie dość, że sprawa sama się rozwiąże, to istnieje realna oszczędność na lekach czy wizytach weterynaryjnych. No i oczywiście jest miejsce na przyjęcie w to miejsce kolejnego zwierzęcia, czyli dodatkowy przychód.
Dodajmy do tego, że w przypadku schronisk prywatnych kontrola jest bardzo utrudniona. Jest to teren prywatny, co często kończy dyskusję. Są przypadki, gdy nie wpuszczano na kontrolę nawet urzędników gminnych, ewentualnie zezwalano na to raz w roku, w ściśle zaplanowanym terminie. Przedstawiciele urzędu z reguły nie są przygotowani do takich kontroli, nie mają nawet czytnika czipów, żeby sprawdzić, czy okazywane im psy są tymi z faktur wystawianych przez schronisko.
W takim razie eliminujemy komercyjne schroniska. Co dalej? Organizacje prozwierzęce zajmą ich miejsce?
Obawiam się, że jest ich zbyt mało, by mogły wziąć na siebie cały ciężar opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Sam przepis powinien doprowadzić do tworzenia gminnych i międzygminnych schronisk. Kluczowe jest to, by w miejsce ogromnych schronisk na kilka tysięcy zwierząt pojawiały się małe, leżące blisko gminy lub na jej terenie. Niestety, dzisiaj dochodzi do patologii, że gminy mają podpisane umowy z podmiotem oddalonym nawet 300 km. Nie oszukujmy się, nie każdy opiekun ma możliwość pojechać tak daleko po swojego zagubionego pupila (choć oczywiście dobry opiekun właśnie tak zrobi).
Co istotne, często w gminnych, a zawsze w pozarządowych schroniskach, jest wolontariat. Jest on niezwykle ważny, bowiem nie tylko pomaga w opiece nad zwierzętami, adopcjach itd., lecz także sprawuje kontrolę społeczną. Wolontariusze są na terenie schroniska regularnie, więc jeśli mają zastrzeżenia odnośnie do stanu zwierząt albo zachowania pracowników, zawsze mogą to zgłosić np. urzędnikowi czy pracownikowi odpowiedzialnemu za nadzór nad schroniskiem. Brak wolontariatu powinien być sygnałem ostrzegawczym, że w danej placówce dzieje się źle. Prawdopodobnie ma coś do ukrycia – np. brak adopcji czy wysoką śmiertelność. Gmina ma również dodatkowe możliwości, jak kierowanie do prostych zajęć w schronisku w ramach tzw. prac interwencyjnych czy korzystanie z zasobów należących do samorządu. W dobrze prowadzonym i otwartym na pomoc schronisku można wykorzystać potencjał każdej osoby.
Czy reorganizacja systemu wystarczy?
Samo budowanie schronisk nie rozwiąże problemu bezdomności zwierząt. Część gmin dalej skupia się na wyłapywaniu i umieszczaniu ich gdzieś, a tak naprawdę ważne są skuteczne programy zapobiegania bezdomności. Dobrze funkcjonujący system musi obejmować zarówno sieć lokalnych schronisk, nastawionych na adopcję, jak i przemyślany plan ograniczający liczbę zwierząt, którymi trzeba się zająć.
Skuteczny program zapobiegania bezdomności, czyli…?
Z jednej strony kampanie informacyjne, z drugiej – dofinansowanie programów czipowania oraz sterylizacji. To wydaje się trudne i przede wszystkim kosztowne. Niemniej, jeśli gminę stać na trzymanie psów w schroniskach, które nie oddają ich do adopcji, to tym bardziej będzie ją stać, by zainwestować w program, który w przyszłości przyniesie oszczędności. Na początek trzeba będzie oczywiście wygospodarować więcej środków, bowiem trzeba i utrzymywać zwierzęta w schronisku, i stworzyć program czipowania oraz sterylizacji. To jednak przełoży się na mniejszą liczbę bezdomnych psów i kotów w niedalekiej przyszłości. A to z kolei mniej środków, które trzeba przeznaczać na schroniska.
Najbardziej jaskrawym przykładem jest Warszawa. Pięć lat temu było tam 2500 bezdomnych psów, a teraz jest 500. To jest pięciokrotny spadek w ciągu kilku lat – właśnie głównie dzięki programowi czipowania, sterylizacji oraz współpracy z wolontariuszami i organizacjami. Co istotne, nie dotyczy to wyłącznie dużych miast. Mniejsze gminy, np. Aleksandrów Łódzki czy Suchy Las, również są przykładem na to, jak zapobieganie bezdomności owocuje w późniejszym czasie. Dlatego mam nadzieję, że gminy nie będą myśleć wyłącznie o tym, z kim podpiszą umowę, i zapomną o problemie bezdomnych zwierząt, lecz zaczną szukać sposobów, jak zmniejszyć ich liczbę w dalszej perspektywie.
Jakie są dotychczasowe doświadczenia ze współpracy z samorządami?
Na pewno sytuacja uległa znacznej poprawie. Jeszcze 10 lat temu właściwie nigdzie nie było programów zapobiegania bezdomności, więc takich zwierząt było jeszcze więcej. Istniała również szczególna kategoria schronisk, która teraz szczęśliwie powoli przechodzi do historii. Chodzi o ludzi „chorych na zbieractwo zwierząt”, którzy wskutek tej przypadłości tworzyli tzw. schroniska. Te sytuacje znamy choćby z przypadku Violetty Villas czy Magdaleny Szwarc. Gminom niestety zdarzało się wykorzystywać fakt, że na ich obszarze mieszka osoba, która cieszy się, gdy przywozi się jej kolejne psy, i często nie żąda żadnych pieniędzy na ich dalsze utrzymanie bądź przyjmuje symboliczną opłatę. I albo same zwoziły tam odłowione zwierzęta, albo informowały mieszkańców, że jest taka możliwość. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w Korabiewicach, schronisku przejętym kilka lat temu przez naszą fundację.
A teraz?
Bywa różnie. Co do zasady – im większe miasto, tym lepiej. W mniejszych samorządach na pewno dużo zależy od urzędników, którzy zajmują się tymi kwestiami. Tam, gdzie zaangażowanie i empatia są wysokie, poziom bezdomności jest zdecydowanie mniejszy. Za przykład mogę podać gminy Kobyłka lub Grodzisk Mazowiecki. Tam urzędnikom naprawdę zależy na zwierzętach. Gdy jakieś zwierzę się zgubi, podejmują wiele działań, by znaleźć opiekuna, współpracują również z lokalnymi organizacjami i osobami prywatnymi. Dzięki temu liczba zwierząt, które muszą oddawać do schroniska, jest mniejsza, to zaś przekłada się na niższe koszty.
Istnieje również druga kategoria gmin, w których komuś w dziale ochrony środowiska i gospodarki odpadami dość przypadkowo przypadła w udziale również walka z bezdomnością zwierząt. Wtedy taka osoba, która nie ma pojęcia o sterylizacji i czipowaniu, która również zwyczajnie nie chce pełnić tych obowiązków, po prostu załatwia sprawę po najmniejszej linii oporu. Najlepszym przykładem jest Puszcza Mariańska – przez kilka lat gmina miała podpisaną umowę z miejscem, które prawie w ogóle nie oddawało psów do adopcji. Tym samym liczba zwierząt, a co za tym idzie – koszty ich utrzymania rosły.
A jak wyobrażają sobie państwo współpracę z samorządami w przyszłości? Jak możecie pomóc im dobrze sprawować opiekę nad bezdomnymi zwierzętami?
Myślę, że na początek warto byłoby po prostu wspólnie opracować plan zapobiegania bezdomności zwierząt dla danej gminy. Tak żeby znalazło się w nim miejsce również dla lokalnych organizacji. Zakładam bowiem, że każda z nich chętnie pomoże – choćby w rozwijaniu wolontariatu, szukaniu domów dla bezdomnych zwierząt czy organizacji zajęć w szkołach.