Choć projektowane zmiany w ustawie o ochronie zwierząt samorządowcy oceniają raczej pozytywnie, to obawiają się, czy nowym zadaniom podołają. Czipowanie czy budowa nowych schronisk wymagają bowiem środków i czasu. A tego rząd prawie nie daje.
Dziennik Gazeta Prawna
Mało który akt prawny rodzi się w takich bólach, jak nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt autorstwa PiS. Projekt posłowie złożyli w Sejmie w listopadzie 2017 r. Wydawało się, że prace pójdą sprawnie – dokument pilotował bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego Krzysztof Czabański, a sam prezes PiS znany jest ze swojej dużej sympatii do zwierząt.
Mimo to sprawa ugrzęzła na długie miesiące i dokument wciąż jest tylko projektem, a nie obowiązującym prawem. Początkowo nowe regulacje miały bowiem zakazać hodowli zwierząt futerkowych i pokazów cyrkowych z udziałem zwierzaków. Ostatecznie jednak wycofano się z tego, a kosztem odłożenia tych regulacji i pójścia na daleko idące kompromisy prace nad nowelą zostały właśnie wznowione.

Nikt się nie pali

Wprowadzone mają być nowe przepisy dotyczące schronisk. Nie będą mogły być tworzone przez podmioty komercyjne, lecz jedynie jednostki samorządu terytorialnego lub podmioty posiadające status organizacji pożytku publicznego, których statutowym celem jest ochrona czworonogów. – Jest to próba zlikwidowania patologii polegającej na tym, że powstają ogromne schroniska na kilka tysięcy psów, gdzie nie ma zapewnionych odpowiednich warunków, opieki, systemu adopcji.
Widać tendencję, że dużo gorzej jest w schroniskach komercyjnych. W tych gminnych i prowadzonych przez organizacje sytuacja wygląda dużo lepiej – tłumaczy Cezary Wyszyński z fundacji Viva!