- Jeden dokument na poziomie regionalnym nie rozwiąże wszystkich kłopotów, z którymi mierzy się dziś branża komunalna. Problem jest złożony i nie można winić samorządów, że koszty systemu rosną - mówi Marcin Podgórski dla DGP.
ikona lupy />
Marcin Podgórski, dyrektor Departamentu Gospodarki Odpadami, Emisji i Pozwoleń Zintegrowanych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego / DGP
Wczoraj sejmik przyjął długo wyczekiwaną aktualizację planu gospodarki odpadami (PGO) dla województwa mazowieckiego. Czy to koniec problemów?
Plan na pewno pomoże, i to zarówno w krótkiej, jak i dłuższej perspektywie, ale nie przeceniałbym jego mocy. Jednym dokumentem nie naprawimy problemów całego sektora, który kuleje od kilku lat. Rosnące ceny i trudności przy przetargach dotykają wielu gmin w całej Polsce. Mamy do czynienia z narastającymi od lat problemami systemowymi, ponadlokalnymi.
Co więc się zmienia? Co PGO oznacza dla samorządów i mieszkańców?
Będzie więcej instalacji do zagospodarowania odpadów, dzięki czemu zwiększy się ich dostępność dla gmin. Zmieniamy granice regionów i zmniejszamy ich liczbę do trzech. Dopuszczamy możliwość korzystania przez gminy i firmy z instalacji poza regionem. Nowy plan pozwala też uruchomić proces inwestycyjny. I nie chodzi nawet o pieniądze, tylko o to, że jeśli instalacja nie jest wpisana do PGO, nie może uzyskać pozwoleń, np. na budowę, czy decyzji środowiskowych. W regionie zachodnim zaplanowaliśmy dwie nowe regionalne instalacje przetwarzania odpadów komunalnych (RIPOK – red.). Muszą one przejść proces inwestycyjny, który – na co liczymy – będzie szybki. Niemal od razu zwiększy się dostępność dla odpadów zielonych. Mamy już gotową instalację o dużych mocach, która pomoże rozwiązać problem.
Jak do tego doszło, że w wielu gminach firmy wolą zrywać umowy na odbiór odpadów, nawet ryzykując kary umowne, niż kontynuować współpracę?
Firmy nie robią tego złośliwie, decyduje o tym rachunek ekonomiczny, a ten robi się coraz mniej korzystny dla przedsiębiorców. Rosną wymagania technologiczne dla instalacji, które muszą przerabiać więcej odpadów i odbierać nowe frakcje. Na branży odciska się też zakaz składowania frakcji energetycznej. Nie ma na nią popytu, bo brakuje instalacji, które by zagospodarowały ją w inny sposób niż składowanie, czego już nie można robić. W ostatniej nowelizacji ustawy o odpadach skrócono też czas magazynowania tej frakcji z trzech lat do roku, co odbiera przedsiębiorcom szansę na doczekanie do lepszej koniunktury. Taką frakcję przyjęłyby cementownie, ale one też mają ograniczone moce, a na rynku mamy nadpodaż odpadów. Do tego wzrosły ceny prądu, jak mówił ostatnio wiceprezydent Warszawy, nawet o 70 proc. w niektórych instalacjach. Nakładają się na to nowe wymogi związane np. z monitorowaniem składowisk i wysokimi ubezpieczeniami. To wszystko rzutuje na koszty branży, które dziś w wielu przypadkach nie są w pełni rekompensowane przez samorządy.
Resort środowiska twierdzi, że to gminy źle organizują system, bo dzięki wdrażaniu selektywnej zbiórki ceny powinny spadać. Powinny bowiem pozyskiwać takie surowce, które będą miały wartość na rynku.
Obawiam się, że to zbyt idealistyczne myślenie. Trudno przyjąć uzasadnienie, że wystarczy tylko efektywnie wdrożyć selektywną zbiórkę odpadów, byśmy mogli na nich zarabiać, kiedy nie ma ostatniego ogniwa w systemie, który uczyniłby surowce z recyklingu pożądanymi przez rynek. Nie ma zachęt ani obowiązków, by wdrażać procesy technologiczne, które zwiększałyby wykorzystanie surowca wtórnego tak, by był on bardziej opłacalny niż surowiec pierwotny. Europa Zachodnia ma świetnie zorganizowaną zbiórkę odpadów, ale wystarczyło, że Chiny przestały je przyjmować, a problem pojawił się także tam. Rozwiązania trzeba szukać w rozszerzonej odpowiedzialności producentów i w zapobieganiu powstawania odpadów. Na pewno nie można mieć pretensji do gmin, bo one nie mają możliwości ani potencjału, by wychodzić z inicjatywami rynkowymi, np. handlem surowcami. Przecież to abstrakcja.
Dlaczego uchwalenie PGO trwało w przypadku Mazowsza tak długo?
Pamiętajmy, że byliśmy w gronie trzech województw, które w 2016 r. jako pierwsze złożyły ten dokument do opiniowania. Długo trwała dyskusja między urzędem marszałkowskim, ministerstwem i pozostałymi interesariuszami. Dotyczyła ona fundamentalnej kwestii, jak powinien być zaprojektowany cały system – czy bilansujemy moce przerobowe instalacji do prognozowanego strumienia odpadów, czy projektujemy go z zakładką? My uznajemy za lepsze to drugie rozwiązanie. Ministerstwo od początku miało jednak inne zdanie.
Co waszym zdaniem przemawiało za takim rozwiązaniem?
Nie uważam za rozsądne tak projektować system, że jakiekolwiek nieszczęście, tymczasowa przerwa w pracy instalacji (np. na czas konserwacji lub modernizacji urządzeń) sparaliżuje odbiór i zagospodarowanie odpadów w danym regionie. Zwłaszcza, że odpadów przybywa i w najbliższych latach ich liczba może przekroczyć 2 mln ton rocznie. Widzieliśmy jak wygląda sytuacja w województwach, które ugięły się i ukształtowały plany tak, jak życzył sobie minister, przyjmując je z bilansem 1:1. Mieliśmy sygnały z gmin, że prowadzi to do problemów z mocami przerobowymi w instalacjach. Przedsiębiorcy (i to nie tylko RIPOK-i) sygnalizowali, że nie mają gdzie składować odpadów. Problem pojawiał się wszędzie w przypadku odpadów zielonych, czyli tej frakcji, której masę trudno oszacować, bo co roku jest ona inna i zależna np. od pogody. Od kiedy weszliśmy na wyższy poziom selektywnej zbiórki i zaczęliśmy odbierać również tę frakcje, problemem okazał się brak infrastruktury do jej przerobienia. Ta z kolei nie mogła powstać, skoro nie została zaplanowana w WPGO. A ta nie mogła być zaplanowana, bo nie było zgody, by rozbudowywać instalacje, co wynikało z wytycznych ministerstwa. I kółko się zamknęło.
Dlaczego po stronie resortu był taki upór, żeby utrzymać proporcje 1:1?
Ministerstwo tłumaczyło, że to Komisja Europejska nakazuje nam tak bilansować strumień odpadów, żeby nie rozwijać systemu gospodarki odpadami ponad miarę, jeżeli nie ma takiej potrzeby. Faktycznie w pewnych dokumentach i wytycznych KE zaznacza, że jest przerost mocy przerobowych i trzeba je urzeczywistnić, szczególnie w przypadku eksploatacji maszyn do biologiczno-mechanicznego przetwarzania odpadów komunalnych. Moim zdaniem zostało to jednak źle zrozumiane, bo urealnienie mocy to jedno, a planowanie systemu gospodarki odpadami, tak by był gotowy przetwarzać odpady również w sytuacjach awaryjnych, to co innego.
I dlatego trwało to tak długo?
Proces przygotowania projektu zakończyliśmy już w marcu ubiegłego roku. Wtedy też uruchomiliśmy procedurę wynikającą z przepisów regulujących sposób uchwalania PGO. Dokument trzykrotnie trafiał do ministerstwa. Procedura trwała długo również ze względu na zarzuty wojewody przy wcześniejszej aktualizacji. Rozstrzygniecie nadzorcze wobec uchwały sejmiku było tak sformułowane, że wymagało weryfikacji przed sądem administracyjnym. Problem w tym, że ministerstwo każe ciąć moce przerobowe instalacji, uczestnicy systemu sygnalizują nam problem z ich niedoborem, do tego dochodzą prawa przedsiębiorców i niechęć społeczeństwa dla sąsiedztwa RIPOK-ów. Uznając za zasadne uwagi z konsultacji, spotykamy się z odwrotnymi uwagami ze strony ministerstwa. I tak po każdych konsultacjach projektu ponownie prosimy o opinię ministra. A w niej czytamy, że moce przerobowe trzeba obciąć. I wracamy do początku dyskusji.
W końcu jednak kompromis wypracowaliście?
Ostatecznie po ponadpółrocznej dyskusji resort zgodził się na kształt dokumentu, który był przedstawiony za pierwszym razem. Oczywiście skłamałbym, mówiąc, że się nic nie zmieniło, ale jeśli chodzi o plan inwestycyjny, to nasze główne założenia są takie same. Wprowadziliśmy zapisy, których celem było rozbudowanie uzasadnienia dla przyjętych rozwiązań, by rozwiać wątpliwości ministerstwa. Tym razem udało się porozumieć, ale nasuwa się pytanie, czy plany gospodarki na poziomie regionalnym, opracowywane i uchwalane w ten sposób, mają w ogóle sens. Może należałoby stwierdzić, że województwa nie mają realnego wpływu na kształtowanie systemu, skoro na ostatnim etapie minister może uznać, że wie lepiej, jak powinien on wyglądać?
Może łatwiej jest wtedy zrzucić winę na samorządy, gdy coś idzie nie tak? Inaczej odpowiedzialność spadłaby na władze centralne. A tak minister może podkreślić, że on tylko wydał opinię, a ona nie jest wiążąca.
To kuriozum prawne, bo z jednej strony rzeczywiście opinia jest niewiążąca dla organu, ale też dokumentu nie można bez niej uchwalić. Druga rzecz to uzgodnienie planu inwestycyjnego, który idzie w parze z PGO, co jest niezbędne. W naszym przypadku resort tłumaczył, że nie uzgodni planu inwestycyjnego dopóty, dopóki nie będzie mógł wydać opinii do planu gospodarki odpadami, a tego zrobić nie może, bo plan zawiera zapisy, które są niejasne. Tym sposobem wstrzymywał wydanie opinii, nawet negatywnej, co zamykało drogę do dalszego procedowania dokumentu przed sejmikiem. Dlatego tę kwestię powinno się prawnie uregulować i ustalić, do jakiego momentu województwa mogą być wstrzymywane z dalszym procesem legislacyjnym, jeżeli chodzi o plany gospodarki odpadami. Druga rzecz do ustalenia jest taka, jak bardzo ministerstwo może wpływać na system gospodarki w regionach. Po pierwszych aktualizacjach planów Konwent Marszałków zwrócił się do ministra z wnioskiem o zmiany w procedurze uchwalenia planów. Wskazywał między innymi na zapętlenie procesu konsultacyjnego. Nie otrzymaliśmy jednak żadnej odpowiedzi.