"Polska jest już tak innowacyjna, że śmieci trzyma w chmurze”. To jeden z wielu zjadliwych komentarzy, które rozprzestrzeniły się po internecie po ostatniej fali pożarów składowisk. Ate nie ustają, chociaż mówi się onich mniej, bo wybuchają dalej od Warszawy, niż przy poprzedniej czarnej serii. Ale to na marginesie. Ważne, że od tej nieszczęsnej fali rządzący nie dawali wielu powodów do kolejnych złośliwości. Do czasu.
Wystarczyło, że resort środowiska oznajmił, iż recykling idzie nam świetnie, bo ponad 96 proc. gmin wywiązuje się ze swoich obowiązków iosiąga 20 proc. poziom odzysku. Wielu komentatorów wybuchło na te zapewnienia gromkim śmiechem. Ale był to –ponownie –śmiech przez łzy. Dlaczego? Bo liczby te nie mają pokrycia wrzeczywistości, tak samo jak zapewnienia ponad 80 proc. mieszkańców Polski, którzy –zgodnie zdeklaracjami –każdego dnia dzielnie segregują odpady na kilkafrakcji.
Nasuwa się przy tym kolejna zgryźliwa refleksja. Skoro 96 proc. gmin wyrobiło się wtym roku z recyklingiem, to po co właściwie reformować obecny system i zasypywać samorządy oraz firmy tyloma nowymi regulacjami? I dlaczego – jeśli jest tak dobrze –wciąż płoną śmieci? Dlaczego tyle jest dzikich wysypisk?
Przewrotnie, takie ślepe zawierzenie statystykom wcale nie musi wyprowadzić nas na manowce. Bo Komisja Europejska zjednej strony grozi nam palcem, wskazując, że wobecnym tempie nie osiągniemy wymaganego w2020 r. 50-proc. poziomu recyklingu odpadów, az drugiej strony sama bezkrytycznie wierzy wprzedstawiane jej liczby. Bez wahania przyjmuje np. przeczące statystykom Eurostatu dane GUS-u, które mówią nie oprzetworzonych odpadach, ajedynie tych „przeznaczonych” do recyklingu, co jest niebagatelną różnicą. Iwcale nie kwapi się, żeby to dokładnie sprawdzać. Jak na ironię, takiej polityce odpadowej przewodzi unijny komisarz ds. środowiska –polityk zMalty, czyli kraju zatopionego wśmieciach, gdzie na jednego mieszkańca przypada ich średnio 647 kg rocznie (to drugie miejsce wUE; wPolsce na głowę jest to „tylko” 307kg).
Niewykluczone więc, że UE dalej będzie zadowalała się rosnącymi wskaźnikami recyklingu izamiast przyjrzeć się liczbom dokładniej, zajmie się tym, co robi najlepiej: publikowaniem kolejnych wytycznych iplanów bez pokrycia.
Tu też mamy niestety więcej wspólnego zUE, niż byśmy chcieli przyznać, bo razem kręcimy się wbłędnym kole deklaracji, życzeń iobietnic. Widać to na przykładzie śmiałych planów przestawienia gospodarki na tzw. model cyrkulacyjny, inaczej nazywany gospodarką oobiegu zamkniętym (w skrócie GOZ). To relatywnie nowy pomysł Brukseli, który aktywnie promują iwspierają też nasi rządzący (zarówno resorty środowiska, jak iprzedsiębiorczości itechnologii). Wnajwiększym skrócie sprowadza się on do tego, by wszystkie produkty służyły nam możliwie jak najdłużej, aużyte wnich materiały były ponownie wykorzystywane jako wartościowe surowce ilądowały na śmietniku tylko wostateczności.
Pomysł jest dobry iaż żal patrzeć, jak rządzący ponownie recyklingują te same hasła izapowiadają, że GOZ będzie kołem zamachowym polskiej gospodarki. Skądinąd kolejnym, chociaż na żadnym zdotychczasowych nie dojechaliśmy tam, gdzie mieliśmy (czyli do świetlanej przyszłości), tylko stoimy wmiejscu lub poruszamy sie wślimaczym tempie (jak wprzypadku np. elektromobilności). Niestety, podobnie może być wprzypadku GOZ. Rządzący przygotowali bowiem kolejny strategiczny dokument (projekt „Mapy drogowej transformacji wkierunku gospodarki oobiegu zamkniętym”), który na razie prezentuje jeszcze bardzo luźne iszeroko zakrojonepomysły.
Byłoby jednak szkoda, gdyby ten potencjał się zmarnował. Bo wniektórych fragmentach projektu autorzy prezentują zaskakująco trafne wnioski zrzeczywistej obserwacji rynku izrozumienie, którego nie widzę wunijnych dokumentach. Piszę to bez ironii. Resort przedsiębiorczości zauważa bowiem np., że wideę GOZ –bez żadnych dekretów, wielkich haseł idodatkowych instrumentów wsparcia –już wpisał się m.in. krótkoterminowy wynajem czy współdzielenie samochodu. Chciałbym, by tak właśnie udało się nam uzdrowić gospodarkę odpadami: bez nakazów isetek regulacji, które wymyślają –niekiedy jeszcze bardziej oderwani od realiów niż polscy politycy –unijni decydenci.