Nie tylko firmy uczestniczące w zmowach przetargowych, ale również zamawiający mogą powodować zachwianie konkurencji na rynku zamówień publicznych.
Organizatorzy publicznych przetargów często zupełnie nieświadomie ograniczają w nich konkurencyjność. – Chcąc wykazu prac zrealizowanych w ciągu ostatnich pięciu lat, skutecznie eliminują start-upy, żądając wpłacenia 3 proc. wadium – małych i średnich przedsiębiorców. W ten sposób można stworzyć idealną procedurę, która ostatecznie jednak będzie ekonomicznie nieefektywna – przestrzegał we wtorek na konferencji „Prawo konkurencji i zamówienia publiczne – dwie strony tego samego medalu” dr Albert Sánchez Graells z Uniwersytetu w Bristolu. Konferencję zorganizowało Stowarzyszenie Prawa Zamówień Publicznych.
Zarówno w UE, jak i w Polsce głośno chwali się centralizację zamówień publicznych. Im większe zakupy, tym większe oszczędności. Jest jednak i druga strona tego medalu.
– Konsekwencją może być eliminacja z rynku firm i pozostanie na nim jednego tylko dostawcy, który ostatecznie będzie mógł sam dyktować ceny – podkreślał dr Sánchez Graells. Jak przykład podał umowy ramowe na obsługę wszystkich szkół w Wielkiej Brytanii. Dzisiaj być może pozwalają na pewne oszczędności. Prowadzą jednak do zawężenia rynku, bo na całe cztery lata (tyle trwają umowy ramowe) zostaje on zamknięty dla pozostałych firm.
Negatywny wpływ na konkurencyjność mają też firmy, które próbują wpływać na wyniki przetargów. W ostatnich latach widać zdecydowanie większą aktywność Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w zwalczaniu takich zmów. Tylko w ostatnich czterech latach prowadził on ok. 40 postępowań dotyczących zakazanych porozumień na rynku zamówień publicznych.
Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez dr. Igora Nestoruku z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu mniej więcej połowa z nich dotyczyła karteli rodzinnych, czyli sytuacji, w których firmy uczestniczące w zmowie są powiązane ze sobą personalnie.
– Większość z nich to przypadki powtarzalne, polegające na rozstawianiu ofert i wycofywaniu niektórych, tak aby zwyciężały droższe – zwracał uwagę dr Nestoruk na wtorkowej konferencji. Jego zdaniem tę powtarzalność sposobów na zmowy przetargowe można wykorzystać do skuteczniejszej walki z nimi. Pomóc w tym może specjalne oprogramowanie analizujące przetargi właśnie pod kątem ewentualnych zmów. Jest ono stosowane w Wielkiej Brytanii i pomaga tamtejszemu urzędowi antytrustowemu na wytypowanie postępowań do kontroli.
Dużą ingerencję w konkurencyjność stanowią tzw. zamówienia in-house. Polskie przepisy od 2016 r. pozwalają bez przetargu powierzyć gminie np. wywóz odpadów własnej spółce komunalnej. Ze strony prywatnych przedsiębiorców już teraz słychać, że oznacza to często zamykanie rynku na jakąkolwiek konkurencję i jednocześnie rozrost spółek komunalnych.
Tu pojawia się ciekawe pytanie, na które niedługo powinien odpowiedzieć Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Czy unijne przepisy dotyczące in-house są w pełni autonomiczne czy też mogą być ograniczane przez regulacje krajowe?
– Uważam, że mogą być ograniczane przez przepisy krajowe, a to oznaczałoby, że w Polsce należałoby godzić zasadę samodzielności jednostek samorządowych z regułami konkurencyjności – przekonywał dr Wojciech Hartung z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.