Wiele wskazuje na to, że ubiegły rok samorządy zakończyły na plusie. Na koniec listopada zostało im w kasie prawie 13,6 mld zł. A według planu miało być niemal 15 mld zł deficytu.
/>
Planowanego na koniec roku deficytu na poziomie prawie 17 mld zł raczej nie da się zrealizować, eksperci sądzą jednak, że budżety samorządów będą bliskie zbilansowania. Karol Pogorzelski z banku ING obstawia 2–3 mld zł nadwyżki, Michał Rot z PKO BP spodziewa się deficytu w wysokości 0,2–0,3 proc. PKB.
Listopadowe zestawienie samorządowych finansów można interpretować na plus i na minus. Na plus, bo coraz bliżej jest do wypełnienia unijnej prognozy deficytu sektora finansów publicznych w 2017 r. Według Komisji Europejskiej miał on wynieść 1,7 proc. PKB. Gdyby te szacunki się sprawdziły, to padłby rekord, bo najniższa – jak dotąd – wielkość deficytu z 2007 r. to 1,9 proc. PKB. Nowy rekordowy poziom byłby sukcesem, choć Polska nadal miałaby jeden z najwyższych deficytów finansów publicznych w Unii. Samorządy – choć w niewielkim stopniu – mogą przyłożyć się do dobrego wyniku, bo odpowiadają za jego jedną dziesiątą. – Według mnie deficyt na poziomie 1,7 proc. PKB jest jak najbardziej w zasięgu. Nasza prognoza jest taka sama– mówi Michał Rot.
Mniej korzystna interpretacja listopadowej nadwyżki jest taka: to efekt mizerii w wydatkach, zwłaszcza w I połowie ubiegłego roku. Jeszcze na koniec czerwca zaplanowane nakłady inwestycyjne w samorządach zrealizowano w zaledwie 12 proc.
Ale i w tej szarości pojawiają się jaśniejsze odcienie. Niekorzystny wydatkowy trend zaczął się odwracać w III kwartale (na koniec września wydatki inwestycyjne wynosiły już prawie 30 proc. rocznego planu), a według Michała Rota proces przyspieszył pod koniec roku, kiedy to na dobre ruszyły wydatki inwestycyjne.
– Po jedenastu miesiącach 2016 r. samorządy miały 19,1 mld zł nadwyżki, teraz jest ona o 5,5 mld zł mniejsza. To pokazuje, że wydatki inwestycyjne rosną – bo to one są obecnie głównym źródłem wzrostu wszystkich samorządowych wydatków – mówi Rot. To, jego zdaniem, daje asumpt do przewidywania solidnego wzrostu inwestycji publicznych pod koniec roku. W porównaniu z IV kwartałem 2016 r. mogły się one zwiększyć nawet o 20 proc., co uczyniłoby z nich główny silnik wzrostu inwestycji ogółem.
– Według naszych prognoz dodały one ok. 4 pkt proc. do dynamiki inwestycji ogółem, które w IV kwartale wzrosły o 6,5 proc. rok do roku. Rola inwestycji prywatnych rzeczywiście obecnie jest mniejsza, ale to się powinno zmieniać w trakcie tego roku. Przede wszystkim ze względu na wysokie wykorzystanie mocy produkcyjnych, braki kadrowe w firmach w połączeniu z dobrymi nastrojami przedsiębiorców – wylicza ekonomista PKO BP.
Ale to, co dla Michała Rota jest argumentem za tezą o dobrych perspektywach inwestycji, dla Grzegorza Maliszewskiego z Banku Millennium raczej świadczy o nadciągających kłopotach.
– Możliwości wzrostu inwestycji są ograniczone. Nie dlatego, że samorządy nie będą chciały wydawać pieniędzy, ale z powodu coraz większej bariery podażowej. Już teraz są sygnały, że część przetargów jest nierozstrzygnięta ze względu na ceny wyższe od oczekiwanych albo brak startujących. Firmy budowlane się nie garną, bo mają problemy z zatrudnianiem i pełne portfele zamówień – mówi Maliszewski.
Według niego z tych właśnie powodów w tym roku też – mimo kampanii wyborczej – samorządy nie wygenerują deficytu wynikającego z dużego wzrostu wydatków inwestycyjnych. To, co obecnie dzieje się z produkcją budowlano-montażową (dynamicznie rośnie), będzie, według ekonomisty, trudne do utrzymania, przez co wykorzystywanie środków unijnych może być trudniejsze. To wszystko sprawia, że trudno oczekiwać jakiegoś gwałtownego wystrzału w wydatkach inwestycyjnych.
– W 2018 r. bilans samorządów będzie bliski zeru, co będzie też neutralne z puntu widzenia deficytu całego sektora finansów publicznych – ocenia ekonomista Banku Millennium. Według prognoz Komisji Europejskiej polski deficyt sektora general government ma w tym roku wynieść tyle, ile w 2017 – czyli 1,7 proc. PKB.