I choć do 2030 r. zostało jeszcze 12 lat, to przetwarzanie 70 proc. odpadów będzie graniczyło z cudem – obecnie udaje się nam recyklingować bowiem zaledwie ok. 25 proc. Tak więc dla Polski i naszych samorządów wyczynem – według wielu mało realnym – będzie już osiągnięcie celu narzuconego przez UE do 2020 r., czyli 50 proc. recyklingu. Teoretycznie rząd robi sporo w tym kierunku. Wprowadza nowe zasady segregacji śmieci, zamierza wreszcie stworzyć bazę danych o produktach i opakowaniach oraz gospodarce odpadami (BDO), chce też zmienić wciąż budzącą wiele zastrzeżeń ustawę o utrzymaniu porządku i czystości w gminach.
Jednak jak się bliżej przyjrzeć tym działaniom, to okazuje się, że konkrety odsuwane są w czasie. Bo ścisła ewidencja odbieranych śmieci będzie dzięki elektronicznej bazie możliwa dopiero w 2020 r. A pięciopojemnikowy system zbiórki dzięki korzystnej dla samorządów, choć niezbyt przekonującej prawnie interpretacji rozporządzenia, można odłożyć nawet do 2021 r. Nie dość tego, zaproponowane w założeniach do ustawy o czystości i porządku zmiany łatają doraźne dziury, przede wszystkim wytknięte przez sądy, a nie wytyczają kierunki dla dobrze zorganizowanej gospodarki śmieciami.
Co na to samorządy? Na szczęście poza tymi, które skwapliwie skorzystały z możliwości odsunięcia w czasie zmian, są i takie, które cyrkulacyjną gospodarkę starają się wdrażać. I to mimo problemów – choćby związanych z niechęcią dużej grupy mieszkańców domów wielorodzinnych do segregacji odpadów. Przyznają jednak, że to ogromny wysiłek. I niestety często oznacza wzrost kosztów dla mieszkańców. Co, jak obawiają się samorządowcy, może przynieść odwrotny skutek i zniechęcić lokalne społeczności do selektywnej zbiórki.
ZAINTERESOWAŁ CIĘ TEN TEMAT? CZYTAJ WIĘCEJ W TYGODNIKU GAZETA PRAWNA>>