Początkiem sprawy był pozew, jaki w imieniu braci: Konstantego i Ksawerego złożyli ich rodzice przeciwko Skarbowi Państwa, a konkretnie Ministerstwu Edukacji Narodowej. Jego przedmiotem jest odszkodowanie w łącznej kwocie 2 mln zł (po 1 mln zł dla każdego z chłopców) z tytułu szkód, jakie wyrządziła im jako uczniom i dzieciom reforma edukacji wdrożona 1 września 2017 r., likwidująca gimnazja i przywracająca ośmioklasową szkołę podstawową.

Z Warszawy do Luksemburga

Jak wskazano w pozwie, obydwaj uczniowie ponieśli rozliczne konsekwencje zmian w szkolnictwie, głównie związanych z kumulacją roczników, która nastąpiła w 2019 r., kiedy to jednocześnie do szkół średnich ponadpodstawowych (zwłaszcza liceów i techników) przechodzili zarówno uczniowie kończący nowo-starą podstawówkę w ósmej klasie, jak i uczniowie likwidowanych gimnazjów. Ta sytuacja dla wówczas 15-letnich braci miała zdaniem składających pozew katastrofalny wpływ na ich zdrowie i psychikę. Mieli zostać przeciążeni nauką, czego konsekwencją były utrudnione kontakty z rodziną, brak możliwości realizacji zainteresowań itp.

Argumenty pozwu nie trafiły jednak do warszawskiego Sądu Okręgowego, który uznał te żądania za niezasadne i powództwo oddalił w całości. Sąd stwierdził wprawdzie, że powodowie, jako małoletni uczniowie szkoły podstawowej w okresie reform, mogli odczuwać frustrację i dyskomfort spowodowany niekiedy nieprzemyślanymi działaniami władz. Ale to jeszcze nie stanowi naruszenia dóbr osobistych jako takiego. SO wskazał, że kodeks cywilny przewiduje możliwość domagania się zadośćuczynienia za szkody wyrządzone przez akt normatywny – także ustawę – ale zgodnie z art. 4171 k.c., aby takie powództwo było skuteczne, musi najpierw zostać orzeczona niezgodność przepisów danej ustawy czy rozporządzenia z konstytucją. To zaś władny jest ustalić tylko Trybunał Konstytucyjny. W II instancji w sprawie rozstrzygał stołeczny Sąd Apelacyjny, który właściwie podzielił większość ustaleń i konkluzji sądu I instancji.

W efekcie w ubiegłym tygodniu sprawa trafiła na wokandę Sądu Najwyższego, który po otwarciu przewodu i wysłuchaniu pełnomocników stron nieoczekiwanie przerwał rozprawę i zawiesił postępowanie. Okazało się bowiem, że istotne znaczenie ma kwestia wspomnianego wcześniej prejudykatu, tj. orzeczenia TK w kwestii konstytucyjności przepisów o reformie edukacji. Wprawdzie zgodnie z konstytucją TK jest władny orzekać w tej kwestii, ale skład orzekający SN, złożony skądinąd wyłącznie z tzw. starych sędziów, uznał, że w sprawie pojawiają się poważne wątpliwości co do tak kategorycznego stawiania kwestii kompetencji do oceny konstytucyjności ustaw przez sądy. Chodzi tu o toczący się już od kilku lat spór o status TK, który jest kwestionowany nie tylko przez obecny rząd oraz koalicję, lecz także przez wielu prawników, w tym sędziów. Na ten problem nałożyła się jeszcze jedna sprawa. Otóż za niespełna tydzień Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu ma wydać orzeczenie w sprawie Komisja Europejska przeciwko Polsce (sygn. C-448/23). Trybunał ma bowiem rozstrzygnąć, czy TK spełnia wymogi niezawisłego i bezstronnego sądu, a tym samym, czy w świetle prawa europejskiego można go w ogóle uznać za organ sądowy państwa członkowskiego UE.

– Ta kwestia jest kluczowa dla rozstrzygnięcia sprawy, gdyż sądy obydwu instancji wskazywały na brak prejudykatu TK – wskazał sędzia przewodniczący Dariusz Dończyk. Postępowanie ma zostać wznowione 22 grudnia br., już po wydaniu orzeczenia przez TSUE, które z kolei ma nastąpić 18 grudnia br.

Szkolny chaos

Związkowcy przyznają, że liczne zmiany w oświacie są w wielu przypadkach niezasadne.

– Od 30 lat nauczyciele, rodzice oraz uczniowie są nękani różnymi reformami oświatowymi, które potem odkręca kolejna władza – przyznaje Sławomir Wittkowicz, członek prezydium Forum Związków Zawodowych, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”. – Wiele reform przeprowadzanych w oświacie jest planowanych bez namysłu i dodatkowych pieniędzy. Sprawa w SN zwraca uwagę na problem, ale nie wydaje mi się, aby polski wymiar sprawiedliwości zasądził odszkodowania rodzicom uczniów. Otworzyłoby to furtkę do kolejnych takich pozwów – dodaje.

Podobnego zdania są inne organizacje związkowe.

– Każdy ma dostęp do wymiaru sprawiedliwości i może pozywać Skarb Państwa. Mam nadzieję, że ten proces o 2 mln zł odszkodowania za reformę wygaszającą gimnazja zakończy się oddaleniem wszystkich żądań – mówi dr Waldemar Jakubowski, przewodniczący Krajowej sekcji oświaty i wychowania NSZZ „Solidarność”.

Z kolei dyrektorzy szkół uważają, że sprawa w SN powinna zostać dostrzeżona przez rządzących.

– To jest bardzo amerykański proces – mówi Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. – Ci wszyscy reformatorzy z zamiłowania ponoszą tylko odpowiedzialność polityczną za swoje czyny. Ówczesna minister edukacji Anna Zalewska postąpiła źle, likwidując 7,5 tys. gimnazjów. Każdy rząd ma prawo reformować, ale jeśli zmiany są nieprzemyślane, to przynoszą więcej szkód niż pożytku. Niezależnie od werdyktu rządzący powinni potraktować tę sprawę jako przestrogę. Z pewnością jest to próba zwrócenia uwagi na problem. Niestety wciąż jest to jak głos wołającego na puszczy – podkreśla.

Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich również uważa, że sprawa w SN powinna wzbudzić pewną refleksję u rządzących. – Wprowadzanie reform oświatowych zawsze musi być poprzedzane pogłębionymi analizami, a odpowiedzialność za decyzję powinny ponosić osoby, które są autorami zmian – dodaje. ©℗

opinia

Polityczna przepychanka szkodzi zwykłym obywatelom

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna

W przypadku czynu niedozwolonego, wywołanego działaniem legislacyjnym państwa, za szkodę wynikającą z aktu normatywnego, zgodnie z art. 4171 kodeksu cywilnego, do stwierdzenia winy potrzebne jest wskazanie niezgodności tego aktu z konstytucją, ratyfikowaną umową międzynarodową lub ustawą. Tutaj przeszkodą może być sytuacja polskiego Trybunału Konstytucyjnego, ale – moim zdaniem – sądy wszystkich instancji mogłyby się także pokusić o samodzielne zbadanie zgodności przedmiotowych ustaw z konstytucją. Wydaje się jednak, że takiej niezgodności nawet przy zastosowaniu najbardziej surowych mierników nie dałoby się skutecznie wyinterpretować. Pozostaje zatem powództwo w zakresie naruszenia dóbr osobistych. To zawsze może być skuteczne, ale wymaga określonego materiału dowodowego, którego – jak wynika z orzeczeń sądów – w tej sprawie zabrakło. Czy zatem można było wygrać tę sprawę? Nie wiemy, jak orzeknie Sąd Najwyższy, być może zwróci sprawę do ponownego rozpoznania ze wskazaniem, by sąd samodzielnie dokonał oceny konstytucyjnej, ale chyba nawet to nie przyniesie żądanego rezultatu. Sprawa jest raczej polityczna. Chodziło o zwrócenie uwagi, że zmiany powodowane czynnikami politycznymi dotykają zwykłych obywateli w sposób przez nich nieakceptowalny. Jednocześnie jest to wskazanie dla każdej władzy, że powinna przed tak radykalnymi zmianami zapytać ludzi o zdanie. Oczywiście, o ile w ogóle chce słuchać „głosu ludu”… ©℗