O tym, jak bardzo absurdalna jest ta sytuacja, niech świadczy to, że gdybym opisał po godzinach pracę strażnika granicznego w jego nadgodzinach, to najpewniej ja dostałbym zasłużoną rekompensatę, a on nie. A chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, czyja praca ma wymiar bardziej strategiczny.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego urzędnik czy też funkcjonariusz straży ma być traktowany jak pracownik drugiej kategorii. Lubimy wyobrażać sobie, że jego służba jest podyktowana poczuciem obowiązku wobec państwa i pewnie tak jest, jednak nie może on być zakładnikiem tej motywacji. Jeśli się na to zgodzimy, równie dobrze możemy zacząć się zastanawiać, na który opuszczony w wyniku frustracji wakat przerzucić pracę, która powinna zostać wykonana w czasie, gdy ci, którzy jeszcze zostali, będą odbierali wolne „w tym samym wymiarze”.
Tocząca się sprawa w sądzie cywilnym nie otworzyła puszki Pandory. Przez lata – powoli i konsekwentnie – robili to kolejni rządzący, zrzucając problem na swoich następców. To właśnie ich zaniechanie jest powodem tego, że dziś sprawa jednego strażnika może być kamieniem, który uruchomi lawinę. A trzeba było stanąć w prawdzie. Albo zdecydować, komu i dlaczego nie należy się zwiększona rekompensata za nadgodziny, albo wypowiedzieć Europejską Kartę Społeczną. Wóz albo przewóz. Czas na analizy już minął, teraz trzeba pokazać, co z nich wynika. ©℗