Dla wielu obywateli nie ma znaczenia, kto, jakim jest urzędnikiem i komu podlega. W praktyce jest to istotne dla samych urzędników. Ostatnio byłem w urzędzie dzielnicy Żoliborz w Warszawie. Tam obok siebie pracują, w tym samym pomieszczeniu pracownicy samorządowi, którzy zajmują się obsługą mieszkańców i pracownicy służby cywilnej, którzy zajmują się wydawaniem paszportów. Ci drudzy zatrudnieni są w administracji rządowej, a dokładnie w urzędzie wojewódzkim. Na pierwszy rzut oka między nimi nie ma żadnej różnicy. Korzystają z tych samych pomieszczeń, spotykają się na kawie we wspólnej kuchni, być może nawet razem wychodzą na papierosa. Co więcej, nawet kolor biurek i krzeseł jest identyczny.
Czterodniowy tydzień pracy tylko dla części urzędników
Jeśli jednak bardziej się zagłębimy to różnice są bardzo duże, bo w przypadku pracowników samorządowych pensje mogą paradoksalnie być wyższe od pracownika służby cywilnej, którzy jak wspomniałem zajmują się wydawaniem paszportów. Dodatkowo co ostatnio budzi bardzo duże kontrowersje - pracownik samorządowy formalnie może pracować cztery dni w tygodniu. Wystarczy, że zgodzi się na takie rozwiązanie burmistrz lub prezydent miasta przy poparciu radnych.
Okazuje się, że ten urzędnik siedzący po sąsiedzku i zajmujący się wydawaniem paszportów o takim rozwiązaniu może tylko pomarzyć. DGP dotarł do stanowiska szefowej służby cywilnej, która powołała się niemal na wszystkie istniejące przepisy, aby zablokować możliwość udziału wybranych urzędów rządowych w pilotażu skróconego czasu pracy ogłoszonego przez resort pracy. DGP pisał o tym w czwartkowym wydaniu. Mają pracować pięć dni w tygodniu i koniec – taka puenta płynie ze stanowiska szefowej służby cywilnej. To już kolejny przykład, jak szef urzędników staje nie obok nich, ale po drugiej stronie barykady.
Z drugiej strony otwarty też jestem na argumenty, że urzędnicy, czy to lokalni, czy też inni - wykonujący pracę, która jest służbą państwu.
Do tego dochodzi jeszcze społeczeństwo, które wciąż postrzega urzędników, jako osoby, które ciągle się czepiają, piją kawę, plotkują, chorują i są leniwe. Dlatego tej grupie pracowników nic poza stałym zatrudnieniem i pensją nie powinno się należeć, a już z pewnością czterodniowy tydzień pracy. Te argumenty też przyjmuję z pokorom chociaż nie do końca się z nimi zgadzam.
Wywodzę się z tego środowiska, bo karierę zaczynałem w administracji rządowej i być może dlatego znam wartość pracy urzędniczej. Dlatego uważam, że wszystkie te opinie o urzędnikach są mocno przerysowane. W urzędach pracuje wielu fachowców, którzy dodatkowo mają potwierdzone kwalifikacje przez Krajową Szkołę Administracji Publicznej. Oczywiście jest też grupa, która należy do tzw. znajomych królika i tu można mieć pewne wątpliwości co do kwalifikacji i ich zaangażowania w pracę.
Niezależnie od tego, jeśli już w ubiegłym roku pierwsze samorządy potrafiły skrócić swoim pracownikom czas pracy z 40 do 35 godzin tygodniowo i to bez uszczerbku dla petentów, to dlaczego takiej możliwości nie wprowadzić w administracji rządowej. Tym bardziej że chętnych do pracy w korpusie służby cywilnej nie jest zbyt dużo. Blisko połowa konkursów na stanowiska urzędnicze kończy się bez rozstrzygnięcia.
Nierówności w administracji – urzędnicy kategorii A i B
Zgadzam się z ekspertami, że nie powinno być tak, że część urzędników (tak kolokwialnie możemy ich wszystkich określić) po spełnieniu określonych warunków ma możliwość pracować krócej za to samo wynagrodzenie, a część bezwzględnie nie ma na to szans. Takimi działaniami i rozwiązaniami prawnymi dzielimy urzędników na kategorie A i B.
Administracja rządowa nie ma odpowiednich środków, aby np. zatrzymać specjalistów w swoich szeregach, ale już można to zrobić skróceniem o dzień czasu pracy. Oczywiście kuszenie w ogłoszeniach pracą zdalną, która później nie jest realizowana, również jest ciekawą propozycją. W zderzeniu z rzeczywistością dochodzi jednak do rozczarowań, bo przełożony nie chcę się na to zgodzić. Wiata na rower przed urzędem i dostęp do prysznica oraz możliwość przychodzenia do roboty z psem również są ciekawymi propozycjami, ale tymi działaniami nie przyciągniemy rzeszy kandydatów i nie zatrzymamy takiej samej ilości specjalistów, którzy chcą odejść z pracy w administracji rządowej.
Co ciekawe nawet urzędnicze związki są tu podzielone, jeśli mówimy o skróconym czasie pracy i przywołują przykład wprowadzania święta Trzech Króli, kiedy to Lewica (która obecnie jest za czterema dniami wolnymi w miesiącu) była przeciwna jednemu dodatkowemu dniu w roku.
Potrzebna ustawa o służbie publicznej dla całej administracji
Niezależnie od tego, czy to jest polityka, czy też propaganda wszyscy urzędnicy powinni mieć prawo do udziału w pilotażu, a docelowo w skróceniu czasu pracy do czterech dni tygodniowo, a także do innych bonusów na podobnych lub wręcz identycznych zasadach. Jeśli miałoby być inaczej, to również przepisy powinny w tym zakresie jednoznacznie o tym przesądzić, a nie różnicować urzędników na lepszych i gorszych. Osobiście jestem przeciwny siedzeniu w pracy od 8:15 do 16:15. Tym bardziej jeśli zlecona robota jest wcześniej zrealizowana. Można ten czas wykorzystać na spotkanie z rodziną lub spacer, do czego zachęcam naszych decydentów.