Ograniczenia wjazdu do centrów miast, kontrole w domach, monitorowanie sąsiadów – gminy szukają pomysłu na czyste powietrze. Problem smogu wyzwala kreatywność samorządowców.
Dziennik Gazeta Prawna
Klaus Heiner-Lehne prezes Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (ETO) / Dziennik Gazeta Prawna
W gminach pojawiają się nowe pomysły na uporanie się z problemem zanieczyszczonego powietrza. Część z nich już na pierwszy rzut oka wydaje się kontrowersyjna lub po prostu absurdalna.
Lotna straż
Niedawno krakowscy radni dyskutowali nad możliwością wysyłania do sąsiednich gmin patroli straży miejskich. Szacuje się, że nawet jedna trzecia smogu wiszącego nad miastem pochodziła z terenów przylegających do Krakowa. Chodziło o to, by sprawdzić, czym sąsiedzi palą w piecach. A jako że nie każda gmina ma straż, krakowscy radni gotowi byli wspomóc wójtów własnymi patrolami. Pomysł upadł, bo strażnicy musieliby działać poza swoją jurysdykcją. Choć, jak informuje nas MSWiA, nie oznacza to, że w ogóle nie da się tego zrobić. – Kwestie te określa art. 3 ustawy o strażach gminnych, który stanowi, że gminy sąsiadujące na obszarze jednego województwa mogą zawrzeć porozumienie o utworzeniu wspólnej straży – zwraca uwagę resort.
Porozumienie takie określa m.in. zasięg terytorialny działania wspólnej straży i sposób jej finansowania. Czy taka inicjatywa dojdzie do skutku w Małopolsce – nie wiadomo.
Strefy dla aut
Na dziś bardziej prawdopodobna jest propozycja, jaką przygotował krakowski Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu. Tzw. plan realizacji polityki transportowej (właśnie zakończyły się konsultacje, na przełomie marca i kwietnia ZIKiT pokaże raport z wnioskami) zakłada ograniczenie i uspokojenie ruchu drogowego w Śródmieściu przez wprowadzenie nowych stref dostępności. W jednej z nich miałby obowiązywać model superblock, czyli dopuszczenie wjazdu i parkowania samochodów spoza centrum tylko na głównych ulicach, natomiast wewnętrzne uliczki byłyby przeznaczone tylko dla mieszkańców.
W magistracie słyszymy, że nowe zasady mają wejść w życie od października tego roku. – Wjazd do stref będzie możliwy wyłącznie z abonamentem strefy płatnego parkowania. Już obecnie Kraków podzielony jest na strefy, a projekt, który chcemy wdrożyć w tym roku, jest kontynuacją naszej polityki w zakresie uszczelniania wjazdów do centrum – tłumaczy Jan Machowski z urzędu miasta.
Pieszy ponad wszystko
Swoje pomysły mają inne miasta. Toruń stawia na rozszerzanie stref zamieszkania, np. na terenach starówki. – Oznacza to, że pieszy będzie miał bezwarunkowe pierwszeństwo, na całym terenie strefy będzie obowiązywała prędkość do 20 km/h, a parkowanie będzie dozwolone tylko w miejscu wyznaczonym znakami – informuje Anna Kulbicka-Tondel, rzeczniczka prezydenta miasta. Gdańsk do końca tego roku chce zwiększyć zasięg strefy „tempo 30”. Obecnie objętych jest nią ok. 40 proc. gdańskich ulic. Docelowo ma być 65 proc. Z kolei Warszawa – a konkretnie Zarząd Dróg Miejskich – rozważa finansowy bicz na właścicieli samochodów. Obecnie koszt parkowania auta to 30 zł rocznie (przy abonamencie). Jak podała „Gazeta Stołeczna”, propozycja zakłada, by za parkowanie drugiego samochodu w płatnej strefie warszawiacy płacili nawet 2,4 tys. zł rocznie. Od 2020 r. to samo miałoby dotyczyć pierwszego auta, o ile nie spełniałoby środowiskowej normy Euro 6. Wygląda jednak na to, że ZDM przestrzelił, bo propozycja wzbudziła emocje nawet wśród stołecznych radnych Platformy Obywatelskiej, którzy mają w radzie większość.
Powszechna inwentaryzacja
To nie koniec pomysłów. Na jednym z posiedzeń Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego w siedzibie MSWiA samorządowcy wyszli z propozycją, by przeprowadzić zakrojoną na szeroką skalę „inwentaryzację”. – To, co emitujemy, to nie jest prywatna sprawa. Trzeba sprawdzić, w czym i czym ludzie palą w domach – wnioskował Eugeniusz Gołembiewski z Unii Miasteczek Polskich. Nie wiadomo, kto miałby taką kontrolę przeprowadzić i sfinansować. Teoretycznie dobrą okazją byłby narodowy spis ludności, ale najbliższy planowany jest dopiero na 2021 r.
ROZMOWA
Unia skontroluje powietrze
ETO zamierza przeprowadzić audyt smogowy w kilkunastu krajach członkowskich, w tym Polsce. Kiedy ta kontrola się zacznie i kiedy poznamy jej efekty?
Przygotowania już się rozpoczęły. Normalnie potrzebujemy 13 miesięcy na zrobienie raportu, podejrzewam, że w tym przypadku może to potrwać półtora roku. Będą dwa audyty. Jeden nasz, który skupi się na szczeblach unijnych. Ale będzie też wspólny audyt dokonany przez 16 instytucji kontrolnych w Europie [np. NIK w Polsce – red.]. Wspólny raport powinien ukazać się w II kwartale 2018 r.
Kto będzie skontrolowany?
Z naszej strony będzie to administracja UE, dla narodowych instytucji kontrolnych – administracja państwowa. W Polsce to może być Ministerstwo Środowiska, Ministerstwo Energii czy resort rozwoju. Sprawdzone zostanie, na ile efektywne okazały się ich działania w zakresie czystości powietrza i poprawy jego jakości. To będzie główny cel.
A co z władzami lokalnymi?
To zależy od kompetencji w poszczególnych krajach członkowskich. Poinformowano mnie, że w Polsce NIK skontroluje także władze regionalne i lokalne.
Biorąc pod uwagę nasze ostatnie problemy ze smogiem, można się spodziewać, że Polska nie wypadnie najlepiej w tym audycie.
Istnieją wyraźne przesłanki, by tak sądzić – chociażby ze względu na fakt, że wasza gospodarka opiera się na węglu. Z tego powodu Polska będzie interesującym krajem do przeprowadzenia w nim audytu.
Powinniśmy się bać?
Nikt nie powinien się bać. Nie chodzi o wyrządzenie szkody, ale o poprawę sytuacji. Audyt opisze fakty takie, jakimi są, pojawią się konkluzje i rekomendacje. Ich głównym zamysłem jest to, by dać dobrą radę.
Wy przygotujecie raport, a Komisja Europejska potem zdecyduje, co dalej?
W pewnym sensie. Unia nie powinna szczegółowo regulować tych kwestii. Nie ma systemu, który będzie odpowiedni dla wszystkich. Komisja może wymóc na krajach członkowskich, by podjęły jakieś działania w kwestii smogu. A jakie to działania – to już ich decyzja. Mogłyby one, przykładowo, zakładać ograniczony dostęp do wybranych stref.
Czy problem złej jakości powietrza może się przeistoczyć w problem natury finansowej dla takich krajów jak Polska?
Istnieje instrument, by wycofać lub wstrzymać część unijnych funduszy dla danego państwa, ale to zdarza się w wyjątkowych sytuacjach. Zazwyczaj jeśli kraj nie przestrzega unijnych regulacji, Komisja może się zwrócić do Trybunału Sprawiedliwości UE i pozwać to państwo. Jeśli trybunał potwierdzi zarzuty, wówczas KE może nakazać krajowi podjęcie działań. Jeśli to nie pomoże, wówczas trybunał, na prośbę Komisji, nałoży karę. Ale do tego jest daleka droga. Pamiętajmy, że problem smogu jest nie tylko polski. W Niemczech mamy podobnie, w przypadku największych miast, gdzie bez przerwy przekroczone są limity. Teraz Komisja i niemieckie władze lokalne zastanawiają się, co z tym zrobić. W późniejszej fazie KE może oczywiście narzucić sankcje.
Szacuje się, że z powodu smogu w Polsce przedwcześnie umiera nawet 40 tys. osób. Czy jeśli mieszkańcy dojdą do wniosku, że rząd i władze lokalne nie robią wystarczająco dużo, by temu zapobiec, mogą je pozwać np. do Trybunału Sprawiedliwości UE?
Nie bezpośrednio, ale mogą skierować się do polskich sądów, by one oceniły, czy władze wywiązują się ze swoich obowiązków. Znam regulacje mojego kraju i wiem, że już mieliśmy do czynienia z takimi sprawami. I ci ludzie wygrali te procesy.