Upały pogorszyły sytuację w rolnictwie, ale dzięki mokrej zimie i wiośnie nie przekładają się na kryzysy znane z poprzednich lat.

Zgodnie z danymi Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa – Państwowego Instytutu Badawczego (IUNG-PIB) przez obecną aurę najbardziej ucierpią producenci zbóż jarych i ozimych. W analizie sięgającej do 20 czerwca stwierdzono, że w pierwszym przypadku brak wody doskwierał ponad 12 proc., a w drugim 7 proc. gruntów ornych w skali kraju. Najgorzej jest w woj. zachodniopomorskim – tu zagrożone jest ponad 60 proc. powierzchni zbóż jarych. To sprawia, że rolnicy mogą spodziewać się znacznie niższych zbiorów – o co najmniej 20 proc. niż wieloletnia średnia. Tamtejsi rolnicy, by zrekompensować słabszy rok, wystąpili już do władz z prośbą o prolongację kredytów klęskowych.
Mimo, że susza rolnicza odnotowywana jest już we wszystkich województwach z wyjątkiem małopolskiego, eksperci uważają, że pod względem hydrologicznym sytuacja jest dość dobra.
Jak tłumaczy Dariusz Witkowski, synoptyk hydrolog IUNG-PIB, w bieżący rok weszliśmy z dużym zapasem wilgoci jeszcze z października, bo wtedy odnotowaliśmy dość zaskakujące jak na ten miesiąc duże sumy opadów, które spowodowały wezbrania w rzekach. Potem retencja została uzupełniona przez śnieżną i wilgotną zimę. Pokrywa śnieżna była nie tylko w górach, ale też na nizinach. To poprawiało sytuację hydrologiczną. Chłodna wiosna i opóźniona wegetacja roślin również wpłynęły korzystnie. Z tego powodu udało się opóźnić deficyty. – W ubiegłym roku taką sytuację jak dziś mieliśmy już w kwietniu, bo wiosną padało bardzo niewiele. Teraz choć sytuacja nie jest doskonała, to wydaje się dużo lepsza – mówi Dariusz Witkowski. I dodaje, że najbliższe miesiące będą jednak trudne: upały zmieniają naszą sytuacją hydrologiczną. W centrum i na zachodzie kraju widać poważne deficyty wody i spodziewamy się, że liczba stacji odnotowujących niskie średnie przepływy wody będzie wzrastać. – Szczególnie narażone regiony to województwa: lubuskie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie czy część mazowieckiego – twierdzi synoptyk.
Na razie jednak rolnictwo korzysta z rezerwy, jaką wytworzyły wcześniejsze miesiące. – Ryzyko wystąpienia suszy rolniczej wzrasta, jednak na obecnym etapie nie ma jeszcze wielu powodów do niepokoju – mówi Jakub Olipra, analityk ds. rynków rolnych w Credit Agricole. I zwraca uwagę, że w ostatnich latach susza rolnicza nie jest w Polsce czymś wyjątkowym. – Mamy duży problem z niedoborem wody, a poprawa retencji wód jest jednym z najważniejszych długookresowych wyzwań stojących przed polskim rolnictwem – podkreśla.
Dla polskich konsumentów ewentualne straty w krajowej produkcji zbóż nie byłyby zbyt odczuwalne. Ich ceny w kraju zależą przede wszystkim od sytuacji na światowym rynku, podczas gdy wpływ lokalnych czynników jest ograniczony. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku owoców i warzyw – w ich przypadku wystąpienie suszy rolniczej mogłoby się odbić na sklepowych i targowiskowych cenach. Ale na razie susza zagraża tylko lokalnie, na ograniczonym obszarze kraju.
– Dynamika cen warzyw wynosi obecnie zaledwie 0,7 proc. r/r – zauważa Olipra. I prognozuje, że – przy założeniu wyższej niż przed rokiem produkcji – ich ceny mogą w najbliższych miesiącach nawet nieznacznie spaść w ujęciu rocznym. Inaczej może być w przypadku owoców, bo po okresie deflacji dynamika cen w kolejnych miesiącach się zwiększy. Zwłaszcza że za sprawą chłodnej wiosny, skróconego okresu kwitnienia i niższej aktywności zapylaczy ze względu na deszczową pogodę trudno będzie osiągnąć poziom produkcji z ubiegłego roku.
Synoptycy wskazują natomiast, że letnie burze niekoniecznie poprawią znacząco bilans wodny, a dla produkcji rolnej mają wręcz negatywny skutek: ulewy czy gradobicia niszczą uprawy. W ubiegłym tygodniu dotknęły one m.in. Śląsk, Mazowsze i Małopolskę. – Dobrym przykładem była ulewa w Poznaniu, gdzie w godzinę spadło ponad 60 mm deszczu, czyli tyle, ile w czerwcu mogłoby spaść w ciągu całego miesiąca – wskazuje Dariusz Witkowski. Taki gwałtowny opad nie ma czasu wsiąknąć i zwiększyć zasobów wody w glebie, które mogłyby zostać wykorzystane przez rośliny. Skutkuje to często tym, że uprawy na polach są wymywane i niszczone, a nie nawadniane.