W końcu 2015 r. stopa bezrobocia rejestrowanego spadła po raz pierwszy od siedmiu lat do jednocyfrowego poziomu. Natomiast w tym roku jest szansa na uzyskanie wyniku najlepszego od ćwierć wieku.
W końcu 2015 r. stopa bezrobocia rejestrowanego spadła po raz pierwszy od siedmiu lat do jednocyfrowego poziomu. Natomiast w tym roku jest szansa na uzyskanie wyniku najlepszego od ćwierć wieku.
/>
W ubiegłym roku liczba zarejestrowanych bezrobotnych zmniejszyła się o 262 tys. To już drugi rok z rzędu, w którym kurczyła się liczba osób bez zajęcia, po pięciu latach nieustannego wzrostu. Najgorszy pod tym względem był 2009 r., gdy w wyniku kryzysu gospodarczego w ciągu zaledwie 12 miesięcy liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła aż o 419 tys.
W tym roku oczekiwana jest dalsza poprawa na rynku pracy. W najbardziej optymistycznych prognozach przewiduje się, że w grudniu stopa bezrobocia spadnie z 9,8 proc. przed rokiem do 8,8 proc. Wystarczy zresztą, by wskaźnik ten spadł poniżej 9,4 proc., by uzyskać najlepszy wynik od 1991 r. Z danych GUS wynika, że w całym ubiegłym roku pracodawcy zgłosili do urzędów pracy niemal 1,3 mln ofert zatrudnienia. To rekordowa liczba od co najmniej 2000 r., od kiedy tego rodzaju statystyki są w ogóle dostępne.
W styczniu pracodawcy zgłosili do pośredniaków 87 tys. ofert, czyli o 21 proc. więcej niż przed rokiem, a w lutym 130,1 tys. – odpowiednio o 34,6 proc. więcej. Ze względu na spadek bezrobocia przedsiębiorcy coraz częściej mają kłopoty ze znalezieniem fachowców. – Dlatego przybywa takich, którzy kuszą potencjalnych pracowników umowami na czas nieokreślony – twierdzi Jerzy Bartnicki, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Kwidzynie.
Dużo śmieciowych ofert
Wśród mnóstwa ofert pracy wciąż jest jednak wiele propozycji zatrudnienia na tzw. umowy śmieciowe, czyli na umowy-zlecenia lub umowy o dzieło. – W całym roku mogło ich być około 30 proc. – ocenia dyrektor Bartnicki. Tego typu propozycje nie cieszą się zbytnim zainteresowaniem bezrobotnych, bo to oferty zwykle na krótki okres i z niskim wynagrodzeniem. Z centralnej bazy ofert pracy wynika, że w umowach-zleceniach często proponuje się tylko 7–8 zł za godzinę.
To oznacza, że po przepracowaniu 180 godzin w miesiącu można na ich podstawie zarobić zaledwie 1260–1440 zł brutto. To może się zmienić, jeśli rząd wprowadzi minimalną stawkę godzinową w wysokości 12 zł. Niskie zarobki to niejedyny mankament umów śmieciowych. Pracownik zatrudniony na umowę-zlecenie co do zasady nie ma prawa do płatnego urlopu, choć zleceniodawca i zleceniobiorca mogą przewidzieć kilkudniowe płatne przerwy. Przy tego rodzaju zatrudnieniu trudno też uzyskać kredyt.
Dziecko albo etat
Na rynku pracy wciąż trudniej jest kobietom, choć są lepiej wykształcone od mężczyzn. W końcu ubiegłego roku w rejestrach bezrobotnych było ich 816,1 tys., przy 747,2 tys. panów. A ponieważ liczba bezrobotnych kobiet maleje wolniej niż liczba bezrobotnych mężczyzn, udział tych pierwszych w ogólnej liczbie bezrobotnych wzrósł z 51,5 proc. do 52,2 proc. W rezultacie pod koniec grudnia na 100 mężczyzn bez zajęcia przypadało 109 pań (przed rokiem 106).
To m.in. efekt trudnego powrotu na rynek pracy po przerwie związanej z urodzeniem dziecka. Z tego powodu w ubiegłym roku w urzędach pracy było zarejestrowanych 208 tys. kobiet. – Gdy pracodawca ma do wyboru dwie osoby o podobnych kwalifikacjach, zwykle wybiera mężczyznę, choć prawo zabrania dyskryminacji ze względu na płeć – twierdzi Karolina Sędzimir z PKO BP. Matka małego dziecka to także większa liczba zwolnień lekarskich. Tradycyjnie biorą je w Polsce raczej kobiety, a nie mężczyźni.
Bezrobotny jak 40-latek
Według resortu rodziny, pracy i polityki społecznej średni wiek zarejestrowanych bezrobotnych wynosił pod koniec ubiegłego roku 39,7 roku i wzrósł szósty rok z rzędu. Można się spodziewać, że ze względu na starzenie się ludności będzie nadal rósł. Odsetek osób starszych na rynku pracy wzrósł też przez podniesienie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67 lat. W końcu ubiegłego roku w urzędach pracy było zarejestrowanych 429,8 tys. osób w wieku powyżej 50. roku życia – o 45,1 tys. mniej niż przed rokiem. Procentowy spadek bezrobocia w tej grupie był jednak słabszy niż ogólny spadek bezrobocia. Stąd odsetek osób starszych wśród ogólnej liczby osób bez zajęcia zwiększył się z 26 proc. w roku poprzednim do 27,5 proc.
Osoby starsze mają problemy ze znalezieniem zatrudnienia, ponieważ są na ogół droższe niż młodsi pracownicy. Bywają też mniej wydajni i miewają kłopoty z opanowaniem nowych technologii. Dlatego są też często zwalniani w pierwszej kolejności. W ten sposób pracodawcy obniżają koszty firm. Nie sprzyja im również zagwarantowany prawnie czteroletni okres ochronny przed przejściem na emeryturę. Część pracodawców rozstaje się z takimi pracownikami tuż przed wejściem w okres ochronny, bo nie chce mieć problemów z ich ewentualnym zwolnieniem, gdy będzie tego wymagać interes firmy.
Choć udział seniorów wśród ogółu bezrobotnych się zwiększył, to ich sytuacja na rynku pracy i tak jest lepsza niż osób młodych. Okazuje się, że po uwzględnieniu szarej strefy gospodarki stopa bezrobocia wśród osób w wieku 45 i więcej lat wynosiła w IV kw. ubiegłego roku 4,8 proc., a wśród osób do 25 lat – 20,2 proc. i była prawie trzykrotnie większa od średniej dla całego kraju wynoszącej według BAEL 6,9 proc. Na szczęście ta sytuacja od trzech lat się poprawia. Średni czas pozostawania bez pracy bezrobotnych wyniósł w końcu ubiegłego roku 12,6 miesiąca i był o 0,3 miesiąca krótszy niż przed rokiem. Młodzi pozostawali bez pracy dużo krócej, bo 7,6 miesiąca, podczas gdy w końcu 2014 r. wskaźnik ten wyniósł 8,3 miesiąca.
Zawody skazane na porażkę
Najwięcej bezrobotnych jest wśród sprzedawców, kucharzy, robotników gospodarczych, ślusarzy, pomocniczych robotników budowlanych, techników ekonomistów, murarzy, krawców, sprzątaczek biurowych oraz fryzjerów. Według resortu pracy w czołówce zawodów o największej liczbie zarejestrowanych osób bez zajęcia od lat są te same profesje. Zmieniają się tylko ich pozycje w rankingu. I tak kucharze awansowali z siódmej pozycji w 2014 r. na drugie miejsce, a ślusarze spadli z drugiego miejsca na czwarte.
Ministerialny ranking zawiera ponad 2,5 tys. profesji i specjalności. Znamienne, że na jego czele znajdują się zawody, których posiadacze mają niskie kwalifikacje. Jest jednak wyjątek – w ubiegłym roku na dwudziestej pozycji znalazł się ekonomista z wyższym wykształceniem. Można się spodziewać, że i w tym roku klasyfikacja zawodów zagrożonych bezrobociem istotnie się nie zmieni.
Na wsi trudniej
Choć na wsi mieszka 39 proc. ludności naszego kraju, stanowią oni 45 proc. ogółu zarejestrowanych bezrobotnych. Tu wciąż powstaje mało miejsc pracy, a dochody mieszkańców wsi są znacznie mniejsze niż ludności miejskiej. Występuje więc stosunkowo niski popyt na towary i usługi, co zniechęca do powstawania nowych firm. W miastach bezrobocie spada bardziej dynamicznie; liczba bezrobotnych na wsi skurczyła się przez rok o 13,6 proc., a w mieście – o 14,9 proc.
Mniej zwolnień
W ubiegłym roku prawie 114 tys. osób znalazło się w rejestrach bezrobotnych, ponieważ stracili pracę z przyczyn dotyczących zakładów pracy. To najmniej od czterech lat i o 10 proc. mniej niż w roku poprzednim. Był to efekt dobrej koniunktury. Dzięki niej kurczy się liczba przedsiębiorstw deficytowych, które ograniczają zatrudnienie lub kończą działalność. Za to coraz więcej firm jest w dobrej kondycji finansowej, o czym świadczy fakt, że w ubiegłym roku zysk netto wykazało prawie 82,8 proc. średnich i dużych firm (o 1,2 pkt proc. więcej niż w roku poprzednim). Rosną przy tym zamówienia krajowe i zagraniczne; sprzedaż detaliczna towarów w cenach stałych wzrosła w tym czasie o 3,7 proc., a eksport zwiększył się o 7,8 proc.
Dlatego przedsiębiorstwa częściej tworzą nowe miejsca, niż je likwidują. Według danych GUS w ubiegłym roku w firmach stworzono 601,9 tys. etatów, czyli najwięcej od pięciu lat (z wyjątkiem 2014 r.), a zlikwidowano 317,6 tys., czyli najmniej od siedmiu lat. Ponadto przedsiębiorstwa ograniczają zwolnienia, ponieważ w związku z poprawą sytuacji na rynku pracy pojawiają się trudności z rekrutacją fachowców. Jeśli więc firma ma przejściowe kłopoty, to coraz częściej nie decyduje się na ograniczenie zatrudnienia w obawie, że gdy wyjdzie z dołka, nie znajdzie odpowiednich pracowników.
Zasiłki dla nielicznych
W grudniu zasiłki dla bezrobotnych otrzymywało z urzędów pracy zaledwie 217,3 tys. osób. To tylko 13,9 proc. ogółu bezrobotnych – wynika z danych GUS. Odsetek ten był wyższy niż przed rokiem, gdy wynosił 13,3 proc. – Większość zarejestrowanych bez zajęcia to osoby długotrwale bezrobotne, które nie spełniają kryteriów uprawniających do zasiłku – wyjaśnia Karolina Sędzimir. A są one dość rygorystyczne. Bezrobotny ma prawo do zasiłku dopiero wtedy, gdy udokumentuje, że w okresie 18 miesięcy poprzedzających dzień rejestracji był zatrudniony co najmniej 365 dni i osiągnął co najmniej minimalne wynagrodzenie, od którego istnieje obowiązek opłacania składki na Fundusz Pracy.
Tych wymogów nie spełniają długotrwale bezrobotni, którzy pozostają w rejestrach bezrobotnych przez ponad rok w okresie ostatnich dwóch lat. W grudniu było ich ponad 880 tys. Kryteriów upoważniających do zasiłku nie spełniają też ci, którzy mają odpowiedni staż, ale pracowali tylko na część etatu i zarabiali mniej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie. Same zasiłki są zresztą dość skromne. Podstawowe świadczenie wynosi 823,60 zł brutto (711,48 zł na rękę) w okresie pierwszych trzech miesięcy, a potem jest obniżane do 646,70 zł brutto (568,50 zł na rękę). Spadek kwoty zasiłku ma mobilizować do szukania pracy.
Rezerwa z Ukrainy
Z badań agencji rekrutacyjnych wynika, że przedsiębiorcy mają coraz większe kłopoty ze znalezieniem pracowników. Nie powinno jednak brakować rąk do pracy. Nawet jeśli uwzględnimy, że około jednej trzeciej zarejestrowanych bezrobotnych nie jest zainteresowanych zatrudnieniem, a tylko ubezpieczeniem zdrowotnym, które daje status bezrobotnego, pozostaje jeszcze ponad milion zarejestrowanych osób bez zajęcia. Należy do tego dodać ukryte bezrobocie w rolnictwie, które obejmuje ludzi, bez których produkcja rolnicza by nie ucierpiała. – Szacujemy, że obejmuje ono około 500 tysięcy osób – mówi dr Bożena Karwat-Woźniak z Instytutu Ekonomii Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
W rezerwie jest też armia pracowników ze Wschodu, głównie Ukraińców, którzy chętnie podejmują pracę w naszym kraju. W ubiegłym roku polscy pracodawcy zgłosili w pośrednikach oferty zatrudnienia dla 782 tys. osób wymienionych z imienia i nazwiska zza wschodniej granicy. – W tym roku liczba ofert pracy skierowanych do tych cudzoziemców może się zwiększyć nawet do miliona – ocenia prezes Instytutu Studiów Migracyjnych Mirosław Bieniecki. Wśród nich najwięcej (98 proc.) jest Ukraińców.
W Polsce mogą oni zarobić zdecydowanie więcej niż w swoim kraju. W styczniu przeciętna płaca wyniosła u naszego sąsiada 4362 hrywny, czyli zaledwie 626 zł. Tymczasem przy zbiorze jabłek Ukraińcy mogą zarobić 2–3 tys. zł miesięcznie. Przy tym jest stosunkowo mało Polaków chętnych do tego rodzaju pracy, bo wolą to robić na Zachodzie, gdzie wynagrodzenie jest kilkakrotnie większe. Dlatego Ukraińcy są niezastąpieni w sadownictwie, na plantacjach malin czy truskawek. Wielu z nich pracuje już nie tylko w rolnictwie, ale także w przemyśle, transporcie, handlu i przy opiece nad dziećmi i osobami starszymi.
O posadę trudniej kobietom, choć są lepiej wykształcone od mężczyzn
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama