Fala odejść ze służb mundurowych została zatrzymana. W ubiegłym roku pożegnało się z mundurem niewiele ponad trzy tysiące osób. Rząd może się chwalić sukcesem, bo w poprzednich latach co roku szeregi wojska opuszczało nawet 8 tys. żołnierzy. Podobnie jest w policji.
Praca w niej jest bardziej atrakcyjna niż emerytura. Tę drugą wybrało w ubiegłym roku tylko 2,5 tys. mundurowych, a jeszcze sześć lat wcześniej około 6 tys.
Przyczyn sukcesu jest wiele. Z pewnością zadziałała zachęta w postaci wyższego o 35 proc. dodatku stażowego oraz korzystniejsze zasady jego naliczania. Mundurowi chcą dłużej pełnić służbę, bo dzięki temu otrzymają wyższą emeryturę. Uznali, że dorabianie do emerytury w firmach ochroniarskich nie ma sensu, skoro dzięki dodatkowi uposażenie w wojsku czy policji rośnie z roku na rok. Oczywiście można mieć wątpliwości, czy ten składnik wynagrodzenia ma charakter motywacyjny. Aby go otrzymać, wystarczy przychodzić do jednostki. Jedno jest pewne: dzięki niemu udało się zatrzymać na służbie dobrze wykwalifikowanych czterdziestolatków i zaoszczędzić spore kwoty z budżetu. Tym bardziej że np. wykształcenie jednego pilota wojskowego kosztuje 2 mln zł.
Trzeba tu zaznaczyć, że to nie jest sukces Ewy Kopacz. Nie lada determinacją wykazał się przy wprowadzaniu tych zmian Tomasz Siemoniak, który jeszcze zanim został wicepremierem, miesiącami boksował się z ministrem finansów o zgodę na wprowadzenie zachęt pieniężnych dla doświadczonych oficerów i podoficerów. Wojskowi uważają, że jest to pierwszy minister obrony, który jako tako wsłuchuje się w ich problemy. Na pewno nie we wszystkie – nadal bowiem dziękuje za służbę żołnierzom kontraktowym, którzy w armii spędzili 12 lat.
Przestrzegam jednak wicepremiera przed nadmierną hojnością. Utarte powiedzenie, które mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, pasuje idealnie do tej sytuacji. Mundurowi potrafią dobrze liczyć i mają nadzieję, że z okazji tegorocznych wyborów w przyszłym roku otrzymają kolejne 300 zł podwyżki. Czy kolejne dosypywanie pieniędzy służbom ma sens? Raczej nie, jakby nie patrzeć w kolejce do nich czeka kilkadziesiąt tysięcy chętnych.
Należy się jednak cieszyć, że doświadczeni żołnierze zostaną dłużej w armii. Przy obecnym zagrożeniu kraju konfliktem zbrojnym są potrzebni w jednostkach, a nie jako ochrona na recepcji w dużych korporacjach. Śmiało więc można powiedzieć, że Tomaszowi Siemoniakowi za zatrzymanie mundurowych należy się medal „Za zasługi dla obronności kraju”.