Mimo słabości ruchu związkowego pogłoski o jego rychłej śmierci są mocno przesadzone. Pracodawcom pozostaje zakasać rękawy i wziąć się z rywalem za bary. Zatem marsz, marsz... do boju
Trzy dekady temu związkowcy w kraciastych koszulach byli bohaterami. Symbolem przemian, które miały doprowadzić do zmiany ustroju i upadku systemu totalitarnego. Jeszcze Polska nie zginęła, póki... nie brakowało ludzi takich jak oni. Dziś nie wróży im się najlepiej. W starciu z menedżerami w garniturach od Armaniego nie mają szans. To cud, że związki w ogóle jeszcze funkcjonują. Są słabe, nieskuteczne i upolitycznione. Nie są w stanie zmobilizować społeczeństwa do działania. Liczą się dla nich tylko etaty działaczy, ochrona przed zwolnieniem i kasa, jaką dostają od pracodawcy na funkcjonowanie. Tyle teorii. W praktyce jak na gatunek wymierający związkowcy wykazali się nie lada żywotnością. W ciągu pięciu ostatnich lat przybyło ponad 350 związków zawodowych.
Zakładowe organizacje pojawiają się w nowych branżach, dotychczas wolnych od kraciastych koszul, mimo – delikatnie mówiąc – mało przychylnych reakcji pracodawców. W myśl zasady – co nam obca... firma wzięła, szablą odbierzemy. A jeśli nie szablą, to wyrokiem. Wiernym sojusznikiem związkowców pozostają sądy, które w sprawach indywidualnych może patrzą nieco łaskawszym okiem na zatrudniających, ale w tych kluczowych nie wahają się poświęcić interesów całych sektorów gospodarki w imię obrony praw pracowników. Kolejny sprzymierzeniec – Unia Europejska – tylko w ciągu ostatnich miesięcy wydał dwie decyzje (jedną po skardze związkowców), które wymuszają zmiany w naszym kodeksie pracy. Większe przywileje zyska ponad 3 mln Polaków pracujących na czas określony. Zmiany mogą zachęcić te osoby do zapisania się do związków. Z kolei Międzynarodowa Organizacja Pracy naciska na Polskę w sprawie rozszerzenia prawa do zrzeszania się w związki właśnie o pracujących na cywilnych kontraktach. Za związków przewodem złączą się z... resztą pracowników.