Muszę coś z tym zrobić. Ale pomyślę o tym jutro – mawiała Scarlett O’Hara. Rząd zdaje się stosować tę słynną filmową maksymę w wielu kwestiach dotyczących legislacji. Resort pracy wie, że firmy od lat mają problem np. z przepisami o dobie pracowniczej czy wystawieniu świadectwa pracy w razie zatrudnienia na czas określony. Ale zmiany są odkładane na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ta zasada dotyczy też monitoringu pracowników.
Żadne przepisy nie regulują wprost sposobów używania kamer w firmie, sprawdzania służbowych komputerów czy poczty elektronicznej. Pracodawcy są więc w tej kwestii pozostawieni sami sobie: jeśli zastosują nadzór, muszą się liczyć ze skargą pracowników z tytułu naruszenia dóbr osobistych. I odwrotnie: jeśli firma zacznie nagrywać zatrudnionych, dopiero przed sądem mogą oni się domagać stwierdzenia, czy było to dozwolone, czy nie. Z interpretacji generalnego inspektora ochrony danych osobowych wynika jedynie, że zastosowane środki kontroli muszą być adekwatne do celu, jaki w ten sposób chce się uzyskać. Nietrudno się domyślić, że inaczej oceni to pracownik, a inaczej pracodawca.
Przez długi czas zasada: o zmianach pomyślimy jutro, bo dziś są ważniejsze sprawy, się sprawdzała. Dziś ich przekładanie na jutro nie ma większego sensu. E-świat mknie bowiem do przodu dużo szybciej niż ten tak pięknie zobrazowany w „Przeminęło z wiatrem”. Za chwilę pojawią się jeszcze nowsze technologie i kolejne sposoby kontrolowania w miejscu pracy. Na braku jasnych regulacji określających, które z nich są dozwolone, nadal będziemy tracić wszyscy, bo przecież prawie każdy jest albo pracownikiem, albo pracodawcą.
Pozostało
32%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama