Zdarza się, że szkolenia, na które kierują bezrobotnych urzędnicy powiatowych urzędów pracy, są wyrzucaniem publicznych pieniędzy w błoto. Bezrobotni nie buntują się przed uczestnictwem w źle dobranych kursach, bo boją się stracić świadczenia. Urzędy to wykorzystują, poprawiając sobie statystyki „efektywności”.

Z danych departamentu funduszy ministerstwa pracy i polityki społecznej (MPiPS) wynika, że w 2011 roku, w szkoleniach organizowanych przez powiatowe urzędy pracy (PUP) uczestniczyło blisko 54 tys. osób, a budżet przeznaczony na tę formę zapobiegania bezrobociu wynosił 136,1 mln złotych. To znaczący spadek, w porównaniu z rokiem 2010, kiedy w szkoleniach uczestniczyło ponad 182 tys. bezrobotnych i poszukujących pracy, a koszt tej pomocy przekroczył 487 mln złotych. Nie o ilość tu jednak chodzi, ale - o jakość. Ministerstwo, w tym samym raporcie informuje, że efektywność zatrudnieniowa szkoleń wyniosła: 43,1 proc. w 2011 roku i 36,7 proc. rok wcześniej. Widać zatem, że redukcji o 72 proc. liczby uczestników szkoleń towarzyszył wzrost o 6,4 proc. ich efektywności!

Jak rozumieć wskaźniki?

Wskaźnik, nazywany „efektywnością zatrudnieniową”, jest zdefiniowany, jako: „stosunek liczby osób, które po zakończeniu udziału w określonej formie aktywizacji bezrobotnych znalazły w okresie do 3 miesięcy zatrudnienie, tj. wyrejestrowały się z powiatowego urzędu pracy (lub w okresie do 3 miesięcy od czasu zakończenia udziału w programach nie zarejestrowały się ponownie w powiatowym urzędzie pracy) - do całkowitej liczby osób, które brały udział w danej formie aktywizacji”.
W istocie, tak pojmowana „efektywność zatrudnieniowa” niewiele jednak mówi o faktycznej efektywności wykorzystania funduszy przeznaczonych na szkolenia. Na jej podstawie nie można wnioskować ani o trafności doboru szkoleń dla konkretnych osób, ani też, o jakości tych szkoleń, ponieważ nie wiadomo, czy fakt zatrudnienia danej osoby, miał jakikolwiek związek przyczynowy z odbytym przez nią wcześniej szkoleniem.

Weźmy dla ilustracji - dwa różne przypadki. Doświadczony kierowca zawodowy od kilku miesięcy pozostaje bez zatrudnienia. Wie, że wkrótce wygasną jego uprawnienia do przewozu osób lub rzeczy - aby je odnowić, musi odbyć szkolenie okresowe, zakończone egzaminem. Jego koszt wynosi 600-700 złotych. Kierowca ów, rejestruje się więc urzędzie pracy, i jeśli ma szczęście, zostaje skierowany na szkolenie. Oszczędza w ten sposób kilkaset złotych i wraca do pracy, a urząd odnotowuje sukces.
Przypadek drugi: młody mężczyzna, pracujący dotychczas w warsztacie mechanicznym - zostaje skierowany na szkolenie z grafiki komputerowej, ponieważ deklaruje w urzędzie pracy, że „potrafi bardzo dobrze obsługiwać komputer”. Kurs kosztuje nieco ponad dwa tysiące złotych. Bezrobotny niewiele z niego korzysta, ale na zajęciach pojawia się mniej więcej regularnie. Otrzymuje wymagane przez urząd zaświadczenie o ukończeniu szkolenia, a kilka tygodni później zostaje zatrudniony przez agencję ochrony.

W obydwu przypadkach, w dokumentacji urzędu pracy, pojawi się zapis poprawiający jego statystyki.

Sankcje są dotkliwe

O tym, jakie szkolenia będą proponowane poszczególnym bezrobotnym, decydują arbitralnie urzędnicy pośredniaka. Rzadko kiedy, decyzja ta jest jednak poparta rzetelnym rozpoznaniem potrzeb klientów urzędu i wnikliwym przeanalizowaniem oferty lokalnych firm szkoleniowych. Ustawodawca zadbał, żeby urzędnik mógł spać spokojnie.

Osoba bezrobotna, skierowana na szkolenie grupowe może odmówić w nim udziału, ale tym samym naraża się na dolegliwe konsekwencje. Po pierwszej odmowie zostanie pozbawiona statusu bezrobotnego na 120 dni, po drugiej na 180 dni, a po trzeciej i każdej kolejnej - na 270 dni. Identyczne konsekwencje ponosi osoba, która nie podejmie szkolenia, albo przerwie je z własnej winy.

Z drugiej strony, jeśli szkolenie trwa co najmniej 150 godzin, bezrobotnemu przysługuje stypendium w wysokości 20 proc. zasiłku (wypłacane wraz z zasiłkiem). Oprócz tego, bez względu na czas trwania szkolenia, urząd pokrywa mu koszty dojazdów, wyżywienia. W tej sytuacji trudno oczekiwać od bezrobotnych sprzeciwu wobec uczestnictwa w bezsensownym szkoleniu, które w żaden sposób nie zwiększy ich szans na znalezienie pracy.

Grube błędy?

Czy ograniczenie środków przeznaczonych na finansowanie szkoleń może poprawić sytuację? Jeśli popyt będzie mniej więcej równoważył podaż, bezrobotni sami wybiorą szkolenia, które uznają za przydatne. W sytuacji, kiedy szkoleń jest więcej niż chętnych, część ludzi uszczęśliwia się na siłę, proponując kursy w żaden sposób niezwiązane z ich zainteresowaniami, predyspozycjami czy dotychczasowym doświadczeniem zawodowym. Wysyłając przypadkowe osoby, „na siłę”, na kurs spawania, ogólnobudowlany, księgowości albo operatorów wózków widłowych, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że znaczna część uczestników, zaraz po zakończeniu zajęć, wrzuci zaświadczenie do szuflady i o nim zapomni. Bezrobotnych można zachęcić do poszukiwania nowych aktywności zawodowych, ale trzeba pamiętać też o ich indywidualnych predyspozycjach psychicznych i fizycznych. Nie każda osoba, u której nie stwierdza się klinicznych przeciwwskazań do pracy na wysokości, rzeczywiście się do niej nadaje.

Szkolenie mimo woli

Większość szkoleń podnoszących kwalifikacje ma sens jedynie wtedy, kiedy uczestnicy dysponują jakąś wiedzą początkową, mają ogólne pojęcie o tematyce szkolenia albo, chociaż są nim ponadprzeciętnie zainteresowani. Z punktu widzenia trenera-szkoleniowca, stworzenie grupy z przypadkowych osób, bez stawiania wymagań wstępnych jest podwójnie kiepskim pomysłem. Po pierwsze dlatego, że osoby te zupełnie nie są zainteresowane szkoleniem albo posiadają wiedzę mniejszą, niż zakłada program nauczania i niewiele skorzystają, blokując jednocześnie miejsca ludziom, którzy potrafiliby lepiej wykorzystać wiedzę przekazywaną przez trenera.
Po drugie - trener, chcąc ratować sytuację musi nieproporcjonalnie dużo czasu poświęcić na wyjaśnianie zagadnień, które powinny być oczywiste. Straci na tym część grupy, należycie przygotowana do zajęć, która nie doczeka się odpowiedzi na ważne pytania.

W nieformalnych rozmowach, pracownicy krakowskiego Powiatowego Urzędu Pracy przyznają, że jeszcze nie wiadomo, jak będzie w roku 2013 ze szkoleniami dla bezrobotnych. Decyzje mają zapaść w połowie lutego. Podobno połowa uczestników wybiera kursy samodzielnie, pozostałym proponuje je PUP. Pracownicy urzędu zdają sobie sprawę, że ich instytucja nie jest przez bezrobotnych lubiana. Dlatego starają się nie dolewać oliwy do ognia i nie wyciągają konsekwencji wobec osób, które odmówiły udziału we wskazanym szkoleniu albo nie ukończyły go, mimo przyjęcia skierowania…

Szkoda, że wyrozumiałość ta - nie przekłada się też na lepsze wykorzystanie publicznych środków. Można to poprawić tylko w jeden sposób: gruntownie modyfikując system, wprowadzając sensowne i spójne kryteria kwalifikacji osób na poszczególne szkolenia, dbając o uczciwą ewaluację szkoleń (poza realizującymi je ośrodkami) i badając, w pogłębiony sposób, korelację między dokształcaniem a podejmowaniem przez beneficjentów pracy. Istotny jest nie tylko sam fakt zatrudnienia, ale przede wszystkim rzeczywisty wpływ uzyskanych kwalifikacji na decyzję pracodawcy o zatrudnieniu przeszkolonego bezrobotnego.

Piotr Kołaczek, autor serwisu CentrumRekrutacyjne.pl