Czy plaster może się przeterminować? W ilu biurach kobiety w ciąży po czterech godzinach pracy przy komputerach robią przerwę? Z BHP w Polsce jest jak z większością przepisów. Wszyscy wiedzą o ich istnieniu, ale są przekonani, że powstały tylko po to, żeby utrudnić im życie.
ikona lupy />
Magazyn DGP 30.06.2017 r. / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
W zeszytach kursowych behapowców upublicznionych przez Centralny Instytut Ochrony Pracy (CIOP), aż roi się od „michałków”. Trucizna, jak zapisał to pilny kursant, to „substancja działająca na organizm człowieka w sposób bardziej lub mniej śmiertelny”, hałas bywa „szumem znacznie przeszkadzającym przy nauce lub pracy”, a wypadek – „zatrzymaniem działalności”. A „najcięższy przypadek wypadku” to śmierć.
Takie budzące śmiech wpadki zdarzają się najlepszym. Mgr inż. Magdalena Węgrzyn, kierownik studiów podyplomowych Bezpieczeństwo i Higiena Pracy w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, podsumowuje poprzednie roczniki. – Sama skończyłam te studia podczas szóstej edycji, więc mogę powiedzieć, że zgłaszają się osoby z różnych branż. Na moim roku byli pracownicy szkół wysłani przez dyrektora w celu zdobycia kwalifikacji i przejęcia obowiązków inspektora bhp w szkole czy osoby, które pracowały w rodzinnych firmach zajmujących się bhp. Studiował rektor prywatnej uczelni, któremu potrzebne były takie kwalifikacje. Byli strażacy, policjanci i pracownicy BOR, również osoby, które czasowo nie pracowały, np. kobiety na urlopie wychowawczym, które chciały podnieść kwalifikacje – opowiada.
Ale chociaż liczba chętnych na podyplomowe studia z bezpieczeństwa i higieny pracy z roku na rok wzrasta, to pomimo apeli i akcji społecznych wiedza na temat bhp wciąż marnie przekłada się na codzienną pracę.
Zacznijmy od apteczki firmowej.
Ibuprofen znika jako pierwszy
Zdaniem szkoleniowców bhp w większości firm zatrudniających nie więcej niż kilkanaście osób apteczka jest pusta. A w najlepszym razie zawiera przeterminowaną wodę utlenioną lub puste opakowanie po plastrach. W niektórych firmach łaskawy szef lub litościwa sekretarka dorzucą do szafki tabletki przeciwbólowe oraz wapno musujące. To ostatnie na wypadek, gdyby któryś z pracowników lub gości zaczął się nagle dusić. Znane są też przypadki trzymania w apteczkach „małpek” lub podpasek. Od biedy i one mogą uchodzić za środki odkażające i opatrunkowe. – Kto by się tym przejmował. Łykamy, co się trafi, w desperacji niektórzy żebrzą u dziewczyn o nospę, a ibuprofen znika z szafki jako pierwszy – mówi Łukasz, grafik w jednej ze stołecznych agencji reklamowych.
Paradoksalnie trzymanie w apteczek tabletek przeciwbólowych czy podpasek jest zgodne z prawem (z ustawą z 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym), jednak w zależności od organu kontroli może to zostać zakwestionowane. Zwłaszcza jeśli w apteczce znajdują się środki zawierające ibuprofen, które często są przyczyną uczuleń. Co do innych leków i preparatów, jakie powinny się w niej znaleźć, wymogów nie ma. Kodeks pracy stanowi bowiem jedynie, że: „Pracodawca jest zobowiązany zapewnić środki niezbędne do udzielania pierwszej pomocy w nagłych wypadkach, zwalczania pożarów i ewakuacji pracowników oraz wyznaczyć pracowników do udzielania pierwszej pomocy”.
Na portalu Pierwszapomoc.net ratownik medyczny Rafał Kościołowicz wskazuje, że apteczki mogłyby być kompletowane według norm ustalanych przez DIN (Deutsches Institut für Normung, Niemiecki Instytut Normalizacyjny). Tyle że poddanie się standardom DIN, które obowiązują na terenie UE nie tylko w zakładach pracy, lecz także w samochodach, jest u nas dobrowolne (nasi kierowcy jako jedyni w Europie nie muszą mieć apteczek, o ile nie są kierowcami zawodowymi). Gdyby normy DIN zaczęły być respektowane, to we wszystkich apteczkach musiałyby znajdować się wyłącznie środki opatrunkowe oraz chusteczki dezynfekujące. Większe biura i zakłady obowiązywałaby norma DIN 13157, zgodnie z którą w apteczce poza plastrami powinna się znaleźć chusta opatrunkowa, chusta trójkątna, nożyce, koc ratunkowy, chusta z fizeliny na twarz, a także ustnik do sztucznego oddychania, rękawice lateksowe i instrukcja udzielania pierwszej pomocy z wykazem telefonów alarmowych. Mniejsze firmy i kierowcy musieliby respektować normę DIN 13164 i zaopatrzyć apteczkę w opatrunki, plastry, opaski elastyczne, kompresy, koc ratunkowy i maseczkę do sztucznego oddychania.
Z bhp można się śmiać, ale po pierwszej kontroli Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) trzy czwarte polskich pracodawców może mieć kłopoty. Okazuje się, że nie tylko zawartość apteczek woła o pomstę do nieba, ale to samo dotyczy gaśnic, wyjść ewakuacyjnych oraz bezpiecznych stanowisk pracy. – Nożyczek w apteczce nie widziałem nigdy. To najszybciej znikający przedmiot w firmie. Rolę koca ratunkowego pełni u nas koc polarowy z Ikei, a gdyby ktoś stracił oddech, prędzej byśmy go zaintubowali sposobem na McGyvera, niż znaleźli maseczkę – dodaje Łukasz.
To dlatego właśnie, zdaniem mgr inż. Węgrzyn, zmiany w przepisach nic nie pomogą, dopóki nie zmieni się podejście ludzi do zagadnień związanych z bezpieczeństwem pracy. – Mam na myśli podejście do szkoleń, które trzeba traktować poważniej. Należy uświadamiać pracowników o zagrożeniach, jakie występują w związku z daną pracą oraz na danym stanowisku pracy, a także o skutkach, które może powodować niedbalstwo, brawura czy nieprzestrzeganie procedur. W Polsce niestety panuje niska kultura bezpieczeństwa, ludzie nie cenią sobie dostatecznie zdrowia i życia – dodaje mgr inż. Węgrzyn.
Jak mówić o przepisach i nie uśpić ludzi
Szał na stanie się specjalistą ds. bezpieczeństwa i higieny pracy wybuchł przed 10 laty, gdy zaostrzono przepisy. Podwyższono wtedy kary za nieprzeprowadzanie szkoleń z tysiąca do 30 tys. zł (zaś w przypadkach skrajnej recydywy do 200 tys.). Pracodawca zatrudniający więcej niż 100 pracowników musi stworzyć służbę bezpieczeństwa i higieny pracy, którą pełni jedna osoba z kwalifikacjami w bhp. W mniejszych zakładach wykonywanie tych zadań należało powierzyć specjaliście z zewnątrz.
Tej zmiany w przepisach przestraszyli się jedynie ci, którzy zatrudniają ludzi na etat. Tylko tacy pracownicy podlegają obowiązkowi szkoleń bhp. Umowa o dzieło, standardowa w mniejszych firmach, to nadal czarna strefa także pod względem znajomości i przestrzegania bhp. Tu nikt nie przejmuje się przeterminowaną resztką wody utlenionej czy gaśnicą schowaną w szafie. I do takich miejsc szkoleniowiec zazwyczaj zapraszany jest w sytuacji kryzysowej, na kilka godzin przed kontrolą PIP. Wtedy musi nauczyć grono ziewających pracowników podstaw bezpiecznego przebywania w budynku i obchodzenia się z przedmiotami służbowymi.
Współczesny szkoleniowiec rzadko już wykorzystuje przedpotopowe przeźrocza. Stawia na nowoczesność. Prezentacje, animacje czy kursy internetowe mają sprawić, że przepisy przestaną się kojarzyć z siermiężnością. Piotr Giegżno od blisko dekady prowadzi szkolenia z zakresu bhp. I przyznaje, że to wyjątkowo trudny biznes. – Muszę szkolić osoby, które tak naprawdę przychodzą tylko dlatego, że muszą. Cała sztuka polega na tym, by przykuć ich uwagę już na początku. Bo jeśli się nie uda, to potem już przepadło. Zarzucenie przynęty na wstępie sprawia, że przez cztery bite godziny na sali nawet mucha nie drgnie, tak słuchają. Przez lata wypracowałem sposoby, żeby uatrakcyjnić szkolenie. Jakie? To moja tajemnica. Powiem tylko, że nawet o przepisach bhp można mówić w interesujący sposób, a obowiązkowe i z pozoru nudne szkolenie może przerodzić się w zagorzałą dyskusję – mówi Piotr. – Zresztą po wielu spotkaniach często podchodzą do mnie pracownicy z pytaniami odnośnie konkretnych sytuacji. Niestety, najczęściej pytania dotyczą mobbingu: „Czy jeśli szef krzyczy albo wysyła impertynenckie e-maile, to już podchodzi pod mobbing czy jeszcze nie?”. Widzę, że uczestnicy szkoleń często oczekiwaliby porad prawnych i psychologicznych. Pytają, czy w innych firmach jest gorzej. Odpowiadam wtedy, że pewnie tak, ale niestety tam, gdzie nie przestrzega się bhp, raczej mnie nie zapraszają – śmieje się Piotr.
„Bo jeszcze lecaaa...”
Atmosferę nakazów i zakazów próbuje rozładować na swojej stronie także CIOP, sypiąc behapowymi dowcipami:
„Wycieczka szkolna idzie na budowę. Pani poucza dzieci: Drogie dzieci proszę założyć kaski, bo na budowie zdarzają się wypadki. Rok temu był tutaj pewien chłopiec i nie miał kasku. Cegła spadła mu na głowę i zginął, natomiast dziewczynka, która miała kask i też oberwała cegłą, tylko się uśmiechnęła.
Jasio odpowiada pani: Proszę pani, ja znam tę dziewczynkę, ona do tej pory chodzi w kasku i się nawet trochę głupio uśmiecha”.
Albo o kopalni, w której remontowali szyb. „Przez niezabezpieczony otwór wpadł górnik. Przerażeni koledzy nachylają się nad czeluścią...
– Francik żyjesz?!
– Żyja – odpowiada Francik.
– Mosz złomaną nogę?
– Nii...
– To może ręka?
– Niii...
– To dlaczego nie wychodzisz?!
– Bo jeszcze lecaaa...”.
Ale żarty żartami, a liczba wypadków przy pracy nie maleje. Według GUS prawie 60 proc. z nich spowodowanych było nieodpowiednim zachowaniem pracownika. Do końca września 2016 r. poszkodowanych w wypadkach przy pracy zostało prawie 60 tys. osób. – Niepokojące jest, że liczba wypadków przy pracy wzrosła po raz pierwszy od 2011 r. Statystyka potwierdza, że jest jeszcze wiele do zrobienia, głównie w obszarze świadomości pracowników – mówi Andrzej Smółko, przewodniczący Koalicji Bezpieczni w Pracy i prezes CWS-boco Polska.
Jak zaznacza CIOP, na szczęście spada liczby wypadków przy pracy o ciężkich i śmiertelnych skutkach. Ale nadal do największej liczby wypadków przy pracy dochodzi w sekcji przetwórstwa przemysłowego. I wciąż ofiarami padają najczęściej osoby pracujące w zakładach krócej niż rok. – Dlatego tak ważne jest, aby od pracowników i kontrahentów wymagać profesjonalnego wykonania zleconych usług przy jednoczesnym zachowaniu bezpieczeństwa. W temacie bhp nie ma kompromisów – mówi Jarosław Wilk, dyrektor ds. bezpieczeństwa i ochrony zdrowia LafargeHolcim w Polsce.
W branży budowlanej, uważanej za jedną z najbardziej niebezpiecznych, doszło w ubiegłym roku do ponad 3,4 tys. wypadków, w tym 38 śmiertelnych. Oznacza to, że niemal co piąty wypadek śmiertelny w Polsce zdarzył się na budowie. Tymczasem z badań przeprowadzonych przez Koalicję Bezpieczni w Pracy wynika, że aż 28 proc. pracowników branży budowlanej nie stosuje środków ochrony indywidualnej, chociaż paradoksalnie zdaje sobie sprawę, że ich praca jest szczególnie niebezpieczna. – Niestety wydatki na odzież i obuwie robocze oraz inne środki ochrony przez niektórych pracodawców wciąż są traktowane jako kolejny koszt, a nie jako inwestycja i zabezpieczenie zdrowia pracownika. To bardzo krótkowzroczne podejście. Poza tym zapewnienie odpowiednich w stosunku do stanowiska środków ochrony osobistej to wymóg wynikający z kodeksu pracy – dodaje Ewa Gawrysiak z TenCate Protective Fabrics.
Tymczasem jak podkreśla Marek Maszewski, dyrektor działu nadzoru w firmie SEKA SA, przewodniczący Komisji Konkursowej Mistrzostw Kadry BHP, choć podstawowy zakres obowiązkowego ubezpieczenia pracownika obejmuje jego leczenie po wypadku przy pracy, to sąd cywilny może zasądzić na rzecz jego lub jego rodziny dodatkowe odszkodowanie. – W ostatnich latach widać znaczny wzrost zasądzanych świadczeń na rzecz poszkodowanych pracowników w przeliczeniu na pojedyncze zdarzenia. Pojawiają się kancelarie prawne specjalizujące się w dochodzeniu tego typu roszczeń – mówi. – Coraz częściej sprawdza się więc dewiza, że profilaktyka jest mniej kosztowna niż naprawianie szkód. Widać to już nie tylko na przykładzie USA, które słyną z olbrzymich kwot odszkodowań, lecz także w naszym kraju. Z tego powodu, a przede wszystkim dla zapewnienia bezpieczeństwa pracowników, waga dobrze zorganizowanej i wykonywanej służby bhp nabiera wyjątkowo dużego znaczenia.
Rolniku, nie myj jaj przed skupem
Podczas przygotowywania raportu Bezpieczeństwo Pracy w Polsce Koalicji Bezpieczni w Pracy okazało się, że zarówno w 2014 r., jak i rok później pracownicy przyznawali, że byliby w stanie podjąć pracę bezpieczniejszą, ale z mniejszym wynagrodzeniem. W ubiegłym roku 84 proc. pracowników deklarowało, że należy zwracać większą uwagę na edukację i promowanie bezpieczeństwa w pracy. W praktyce wychodzą jednak z założenia, że do pracy wystarczy im odbębniony wykład z bhp. Bo niby który szef będzie sprawdzał raz na kilka lat, czy pracownik na pewno wie, jak zachowywać się w konkretnych sytuacjach i jak dbać o zachowanie bezpieczeństwa?
– W naszej firmie skończyło się na kilkugodzinnym wykładzie smutnego pana. Coś tam niby notowaliśmy, choć większość zespołu ślęczała z nosem w telefonach. Tego po prostu nie dało się słuchać. Nawet po minie naszego szefa widziałem, że jest bliski omdlenia z nudów. Wiemy, co można, a czego nie i jak dbać, żeby firma nie poszła z dymem i nikt z nas nie stracił palców przy składaniu komputerów – mówi jeden z grafików ze studia dtp.
W 2015 r. inspektorzy PIP przeprowadzili ponad 88 tys. kontroli u ponad 71 tys. pracodawców i innych podmiotów gospodarczych. Ujawniono ponad 86 tys. wykroczeń wobec pracowników, z których większość dotyczyła przygotowania do pracy, wynagrodzenia oraz bezpieczeństwa pracy. W sumie inspektorzy wydali ponad 302 tys. decyzji, w tym 7,6 tys. nakazujących natychmiastowe wstrzymanie prac, a także 9,3 tys. decyzji nakazujących wstrzymanie eksploatacji maszyn. „Przytoczone liczby świadczą o tym, że gdyby nie determinacja i konsekwencja inspektorów pracy w egzekwowaniu przepisów bhp, liczba tragedii doświadczanych w miejscu zatrudnienia byłaby znacznie wyższa niż wskazują na to publiczne statystyki wypadkowe” – grzmi Państwowa Inspekcja Pracy.
– Dzięki wyposażeniu PIP w odpowiednie kompetencje przewidziane ustawą z dnia 13 kwietnia 2017 r. umożliwiające ściganie wykroczeń przeciwko prawom pracownika, inspektorzy mogą egzekwować przestrzeganie przepisów prawa pracy, w tym przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy oraz legalności zatrudnienia – mówi mgr inż. Jakub Chojnicki, wicedyrektor departamentu nadzoru i kontroli w Głównym Inspektoracie Pracy.
– Jednym z ustawowych zadań PIP jest opiniowanie projektów aktów prawnych z zakresu prawa pracy. Opiniowaniu podlegała również, przykładowo, nowelizacja art. 176 kodeksu pracy dotycząca zakazu wykonywania przez kobiety w ciąży i kobiety karmiące piersią prac uciążliwych, niebezpiecznych lub szkodliwych dla zdrowia – dodaje wicedyrektor Chojnicki. – Znowelizowany zapis art. 176 k.p., który w poprzednim brzmieniu dotyczył wszystkich kobiet, zawężono wyłącznie do kobiet w ciąży i karmiących piersią. Zmianę wprowadzono, ponieważ w opinii Komisji Europejskiej poprzednia regulacja stanowiła przeszkodę w zapewnieniu równouprawnienia płci, szczególnie w zakresie dostępu do zatrudnienia kobiet nieznajdujących się na etapie życia związanego z macierzyństwem. Zgodnie z nowelizacją, od 3 sierpnia 2016 r., kobiety w ciąży i karmiące matki nie mogą wykonywać prac uciążliwych, niebezpiecznych lub szkodliwych dla zdrowia oraz mogących mieć niekorzystny wpływ na ich zdrowie, przebieg ciąży lub karmienie piersią.
Poza tym właśnie teraz, bo z dniem 1 maja, weszło w życie rozporządzenie rządu, które zmienia dopuszczalny czas pracy kobiet przy komputerach. Zamiast czterech godzin kobiety w ciąży oraz karmiące piersią będą mogły pracować przy komputerze osiem pełnych godzin. W praktyce i tak trzy czwarte kobiet w ciąży pracowało przy komputerach na pełne dniówki, przynajmniej do drugiego trymestru ciąży. Zmiana przepisów jedynie to przypieczętuje. I uchroni pracodawców przed karami podczas kontroli PIP.
Czego by jednak w polskim bhp nie zmieniać, to i tak zdaniem ekspertów nie przestanie uchodzić za relikt przeszłości. Polacy dostają wysypki na samo wspomnienie o bhp. Nie pomagają kampanie edukacyjne. W ostatnich trzech latach PIP zorganizowała ponad 2 tys. takich akcji. „Bezpieczeństwo pracy zależy od ciebie”, „Zanim podejmiesz pracę”, „Szanuj życie! Bezpieczna praca w gospodarstwie rolnym” – miały zachęcić do szkoleń i przestrzegania przepisów ponad 7 tys. pracodawców, 8 tys. pracowników, 4 tys. uczniów i studentów. I może zachęciły do studiów podyplomowych bhp, ale nie do samych przepisów.
Złośliwi twierdzą, że takie hasła już były, a dzisiaj wiszą w sklepach dla hipsterów. Tak jak te: „Niosąc ciężar, patrz, czy droga przed Tobą jest wolna”, „Oszczędzaj zdrowie, pracuj w masce”, „Porządek na miejscu pracy jest gwarancją bezpieczeństwa”, „Praca pod napięciem surowo wzbroniona” czy „Rolniku, nie myj jaj przed skupem”. Uwaga skądinąd słuszna.
Tyle że już nie w 2017 r.