Oświadczenia od zleceniobiorców, czy oraz gdzie dodatkowo zarabiają, nie są dla nich wiarygodne. Dlatego nie chcąc igrać z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, odprowadzają składki od wszystkich kontraktów.
Obowiązująca od początku 2016 roku nowelizacja ustawy systemowej (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 963 ze zm.) przyniosła nieoczekiwany efekt. Otóż okazało się, że wielu płatników zamiast polegać na oświadczeniach składanych przez zleceniobiorców, woli za nich odprowadzić składki w zbyt dużej wysokości.
– Wiarygodność składanych nam oświadczeń jest zerowa. Nie wiedzieć czemu, ludzie albo kłamią w podpisywanych dokumentach, albo wypełniają je, nie mając żadnego pojęcia o tym, gdzie jeszcze pracują i ile zarabiają – mówi nam kadrowa pracująca w jednej z największych agencji ochroniarskich w Polsce.
Dmuchanie na zimne
Przypomnijmy, od dnia wejścia w życie wspomnianej nowelizacji płatnicy są zobowiązani do ustalania statusu zawodowego swoich zleceniobiorców. Zlecenie lub etat u innego przedsiębiorcy przy odpowiednio wysokim wynagrodzeniu (równym co najmniej płacy minimalnej, która w tym roku wynosi 2 tys. zł) powoduje bowiem, że za zleceniobiorcę nie trzeba odprowadzać składek.
Mówiąc prościej: w zależności od tego czy osoba X pracuje w jeszcze innym miejscu, zależy często, czy należy za nią płacić na ubezpieczenia społeczne, czy też nie.
Teoretycznie sprawa wydaje się prosta. W praktyce przysparza jednak firmom coraz większych problemów. Złożenie nieprawdziwego oświadczenia przez zleceniobiorcę nie zwalnia bowiem przedsiębiorcy (płatnika składek) z konsekwencji niewywiązania się z ustawowego obowiązku. Stąd też coraz więcej kadrowych decyduje się odprowadzać składki za wszystkich zleceniobiorców niezależnie od złożonych przez nich oświadczeń.
Zdaniem Pawła Ziółkowskiego, specjalisty w zakresie podatków i prawa pracy, już teraz zjawisko jest widoczne, a będzie narastać.
Wtóruje mu Marta Nowakowicz-Jankowiak, ekspertka ds. wynagrodzeń. – Moim zdaniem mamy do czynienia z bardzo dużym problemem. U mnie w firmie też postanowiliśmy nie ryzykować i płacimy wszystkie składki za zleceniobiorcę. Nie odzyskujemy jednak potem nadpłaconych pieniędzy, bo wprowadzanie późniejszych korekt jest skomplikowane i czasochłonne – stwierdza Marta Nowakowicz-Jankowiak.
I dodaje, że w przypadku zleceń na dużą kwotę – a co za tym idzie przy wysokich kosztach dla firmy – pracodawca zapewne stara się zweryfikować zasadność odprowadzania składek za zlecenia.
– Ale sam fakt, że musimy się nad tym zastanawiać, pokazuje, jakim bublem są przepisy dotyczące tej kwestii – podkreśla Nowakowicz-Jankowiak.
O sprawę zapytaliśmy ZUS. W jego mniemaniu problem nie jest dostrzegalny na pierwszy rzut oka, a jedyne, co mogłoby go zweryfikować, to zwiększona liczba wniosków o zwrot nadpłaty.
Utrudniona weryfikacja
O tym, że coraz więcej płatników decyduje się świadomie ponieść większe koszty w imię pewności, że w ten sposób unikną problemów z ZUS, mówi też Danuta Denkiewicz, doradca podatkowy.
Z jej obserwacji wynika, że robią tak przede wszystkim większe przedsiębiorstwa, gdzie zleceniobiorców jest dużo, w związku z czym weryfikacja ich dokładnego statusu zawodowego (i tego, czy są już za nich odprowadzane składki przez innego płatnika) jest utrudniona.
Nie chcą kusić licha
Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby pracodawcy odzyskiwali nadpłacone składki. Gdy ustalą, że od danych umów pieniądze nie powinny jednak trafić do ZUS, mogą wówczas złożyć wniosek o zwrot nienależnie opłacanych składek. Ale jak zgodnie przyznają eksperci, płatnicy celowo dokonujący nadpłat, wcale się do tego nie palą. Podstawowe powody są trzy. Po pierwsze, wielu przedsiębiorców – na ogół niesłusznie – obawia się, że wystąpienie do ZUS z wnioskiem o zwrot jakichkolwiek środków będzie skutkować kontrolą. I choć obawy te są nieuzasadnione, to swoje robi w tym przypadku efekt psychologiczny. Wielu prowadzących biznes traktuje bowiem kontrole przeprowadzane przez ZUS i przez fiskusa jako tożsame. A w tym drugim przypadku rzeczywiście zdarzają się sytuacje, gdy aktywni podatnicy zostają jako pierwsi wytypowani do kontroli.
Po drugie, jak wspomniała już Marta Nowakowicz-Jankowiak, często pracodawca uznaje, że większym kosztem jest zaangażowanie specjalisty ds. kadr do wykonywania korekt niż wydatki poniesione na nadpłacone składki.
I wreszcie po trzecie: wielu pracodawców ma problem z ustaleniem, czy rzeczywiście dokonali nadpłaty, czy też tylko odprowadzili składki w takiej wysokości, w której powinni. Brakuje im systemu, który pozwalałby na skuteczną weryfikację prawdziwości złożonych przez zleceniobiorców oświadczeń.
– Nie mamy przecież możliwości realnie przewidzieć, czy zleceniobiorca w danym miesiącu nie osiągnie zysku z tytułu innego zlecenia. A ZUS nie informuje nas o tym, czy za danego zleceniobiorcę odprowadzane są składki – przypomina Nowakowicz-Jankowiak.
Jej zdaniem to właśnie Zakład Ubezpieczeń Społecznych powinien samodzielnie ściągać składki od pracownika. Wówczas płatnicy nie mieliby problemu.
Z nadpłacaniem składek jest jednak związany jeszcze jedna kwestia. Co do zasady przecież część pochodzi od zleceniobiorcy – w związku z czym decyzja o nadpłacie po stronie pracodawcy wpływałaby na zmniejszenie wynagrodzenia. Tyle że – jak tłumaczą eksperci – większość firm zdaje sobie z tego sprawę. I dokonując nadpłat, nie obniżają wynagrodzenia. Czyli biorą na swe barki zarówno swoje zobowiązanie, jak i to zleceniobiorcy. ⒸⓅ
!Zdaniem płatników oświadczenia zleceniobiorców o posiadaniu innego tytułu ubezpieczeniowego są zupełnie niewiarygodne i nie mogą stanowić podstawy do obliczania składek.