"Jak się człowiek długo nad czymś głowi, to się myli" - Cormac McCarthy, „W ciemność”. Łamy gazety i forma felietonu wydają się właściwe dla korzystania z cytatów z literatury pięknej. Tego samego nie sposób jednak powiedzieć o orzeczeniach sądowych. Być może sędzia Piotr Mgłosiek, wydając w jednoosobowym składzie postanowienie z 31 lipca 2024 r., w którym uznał orzeczenie Sądu Okręgowego we Wrocławiu za nieistniające, głowił się nad nim nieco zbyt długo, na skutek czego doszło do swoistego pomieszania konwencji felietonu ze sprawowaniem wymiaru sprawiedliwości (o sprawie pisaliśmy w tekście „Nowy bat na neosędziów”, DGP 149/2024).

"Opinia dotyczy funkcjonującego w przestrzeni publicznej pliku, w którym znajduje się postanowienie poprzedzone stroną z cytatami. Zgodnie z informacją uzyskaną przez Autorkę od sędziego Piotra Mgłośka już po publikacji, strona z cytatami nie została załączona do akt sprawy i nie została doręczona stronie."

Nie w swoim imieniu

Zacznijmy jednak od początku. Sąd Okręgowy we Wrocławiu, rozpoznając środek zaskarżenia, uchylił postanowienie sądu rejonowego w przedmiocie uznania środka karnego za wykonany i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania sądowi pierwszej instancji. Sprawa trafiła do referatu sędziego Mgłośka, który, zgodnie z kodeksem postępowania karnego, powinien był ją ponownie merytorycznie rozpoznać. Sędzia Mgłosiek jednak tego nie uczynił, zamiast tego zajął się pisaniem dość niejasnej „preambuły”. Tu istotne zastrzeżenie: żaden przepis kodeksu postępowania karnego nie przewiduje zamieszczania preambuł w orzeczeniach sądowych. Wynika to z tego, że wymierzanie sprawiedliwości nie polega na wygłaszaniu osobistych manifestów czy popularyzowaniu ulubionych autorów literackich, lecz na „wiążącym rozstrzyganiu sporów o prawo, w których przynajmniej jedną ze stron jest jednostka lub inny podmiot podobny” (L. Garlicki, „Polskie prawo konstytucyjne”, 2015, s. 326).

Ponadto należy pamiętać, że sędzia orzeka w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, a nie swoim własnym, a treść orzeczenia musi znajdować oparcie w przepisach prawa. Wynika to bezpośrednio z idei trójpodziału władzy. Jak wskazywał Trybunał Konstytucyjny, to ustawodawca „jest uprawniony do stanowienia prawa odpowiadającego założonym celom politycznym i gospodarczym” (wyr. TK z 20.2.2002 r., K 39/00, OTK-A 2002, nr 1, poz. 4)

Podobnie żaden przepis prawa nie przewiduje możliwości uznania przez sąd pierwszej instancji za „nieistniejące” ogłoszonego i podpisanego orzeczenia sądu odwoławczego, nakazującego ponowne rozpatrzenie sprawy. A tak właśnie uczynił sąd rejonowy w jednoosobowym składzie z udziałem sędziego Mgłośka. Sędzia niewątpliwie bardzo chciał – jak się wyraził – znaleźć „nieoczywistą podstawę prawną”, która umożliwiłaby mu użycie „bomby atomowej” w postaci zakwestionowania, poza wszelkimi procedurami, orzeczenia tzw. neosędziego i uznania go za nieistniejące. Niemniej z treści uzasadnienia orzeczenia nie wynika, aby ją znalazł; zastosowano tu raczej regułę, którą można streścić w sformułowaniu: „Jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można”.

Bomba atomowa

Z przykrością stwierdzam, że sędzia Mgłosiek wydaje się nie zauważać, że jego bomba atomowa mogłaby wysadzić połowę wymiaru sprawiedliwości z katastrofalnymi skutkami dla państwa i obywateli. Na szczęście dla nich takie zagrożenie dostrzegły zarówno Sąd Najwyższy, jak i TSUE czy ETPC. W żadnym z wyroków ww. sądów, na które powołuje się sędzia Mgłosiek, nie sposób znaleźć uzasadnienia do przyjęcia, że orzeczenia wydane przez neosędziów są de iure nieistniejące. Co więcej, w żadnym z tych orzeczeń nie został podważony status sędziego sądu powszechnego. Wręcz przeciwnie, w tych orzeczeniach sądy konsekwentnie formułowały narzędzia, które umożliwiają stronie mającej ewentualnie wątpliwości co do niezależności i niezawisłości sędziego rozpoznającego jej sprawę, a wynikające z procedury jego powołania, złożenie stosownego wniosku. Nie ma zatem i nie było nigdy mowy o jakimś niezależnym od podsądnych automatyzmie w tej kwestii.

Liczy się obywatel

Jako sędziowie w codziennej praktyce nie dostrzegaliśmy i nie dostrzegamy fali pochodzących od obywateli wniosków, w których kwestionowaliby oni status sędziów ze względu na datę ich powołania, a tym bardziej treść wydanych przez nich orzeczeń. Ludzi przychodzących do sądu w celu załatwienia swojej sprawy zasadniczo nie interesuje, kiedy został powołany sędzia, który o niej rozstrzyga, tylko to, czy jest ona rozpoznawana rzetelnie, szybko i sprawnie. Moim zdaniem trzeba wyraźnie stwierdzić, że ci, którzy „w obronie praworządności ostrzegali' przed naruszaniem prawa do sądu, ostatecznie postanowili, sami zadbać o to, żeby ich przepowiednie się spełniły, i zaczęli szukać różnych – de facto pozaproceduralnych – sposobów, by do tego doprowadzić. Należy to jednoznacznie ocenić jako obstrukcję wymiaru sprawiedliwości, która ma na celu wywarcie nacisku na opinię publiczną i ustawodawcę, aby dokonał zmian w przepisach daleko dalej idących, niż wynikałoby to z orzeczeń sądów europejskich i krajowych czy chociażby z rekomendacji Komisji Weneckiej. Niewątpliwie zmiany systemowe są konieczne, nie mogą one jednak prowadzić de facto do naruszenia art. 180 ust. 1 konstytucji, zgodnie z którym sędziowie są nieusuwalni.

Należy przypomnieć, że sprawowanie wymiaru sprawiedliwości jest obowiązkiem każdego sędziego. Sędzia powinien czynić wszystko, aby, po pierwsze, rozpoznać merytorycznie sprawę, a po drugie, zrobić to możliwie sprawnie. W tym kontekście można się zastanawiać, czy działanie polegające faktycznie na odmowie rozpoznania sprawy nie stanowi deliktu dyscyplinarnego.

Trzeba również pamiętać, że sędziowie są jedną z władz decydujących o życiowych sprawach indywidualnych obywateli i przede wszystkim to powinno wyznaczać perspektywę sporu o praworządność. A to, zdaje się, już od wielu lat umyka części sędziów, którzy zamiast tym zajmują się głównie sobą.

Trudno doszukać się w postanowieniu sędziego Mgłośka względu na perspektywę strony. Przecież postanowienia sąd wydaje nie dla opinii publicznej, nie dla dziennikarzy, nie dla instancji odwoławczej ani wreszcie nie dla własnej satysfakcji, tylko dla strony. Nie mam pewności, czy sędzia Piotr Mgłosiek, poszukując cytatów z literatury w celu poprzedzenia postanowienia nieznaną procedurze „preambułą”, wziął pod uwagę, jak takie postanowienie odbierze strona, która otrzyma jego odpis – czy w ogóle będzie rozumiała, o co właściwie chodzi, czy przypadkiem nie poczuje się potraktowana instrumentalnie, widząc, że jej sprawa stała się jedynie pretekstem do kolejnej atomowej kontrofensywy w wewnątrzśrodowiskowym konflikcie. Czy to o taką praworządność i takie prawo do sądu chodziło w tej wieloletniej walce?©℗

Aleksandra Siniecka-Kotula, Sędzia Sądu Okręgowego Gdańsk-Południe w Gdańsku