- To jest delegacja, która nie ma uzasadnienia merytorycznego, ona jest typowo represyjna - mówi Dr Paweł Burzyński, prokurator.
Nie było żadnego uzasadnienia. Ani na piśmie, ani też ustnie nie przedstawiono mi jakiegokolwiek uzasadnienia tej decyzji.
Przepisy na ten temat milczą, ale skoro na decyzję o delegowaniu przysługuje skarga do sądu pracy, to powinna ona zawierać jakieś uzasadnienie, z którego by wynikało, czy jest ono rzeczywiście konieczne oraz czy zostały spełnione przesłanki delegowania. Bo to nie może być tak, że deleguje się prokuratora z powodu czyjegoś widzimisię. Aby można było to zrobić, muszą zostać zrealizowane określone przesłanki – w tym powinno to zwłaszcza wynikać z nadzwyczajnych potrzeb jednostki, do której dany prokurator jest delegowany.
Dokładnie, a w moim przypadku właśnie odbywa się to ze szkodą, bo w Lubartowie jest w tej chwili bardzo zła sytuacja kadrowa. Jedna pani prokurator przebywa na urlopie macierzyńskim, mnie właśnie oddelegowano, w efekcie czego na duży powiat, który liczy ok. 300 tys. mieszkańców, ale w rzeczywistości jest ok. 100 tys., jest raptem pięciu prokuratorów.
Przyszedłem, by zastępować prokuratora, który przebywa na zwolnieniu, ale okazało się, że on już z tego zwolnienia wrócił. Poza tym, pomimo iż zostałem delegowany na okres dwóch miesięcy, to spodziewam się wydłużenia tego okresu do sześciu miesięcy. Już raz zostałem karnie oddelegowany do innej jednostki i wówczas również miało to być tylko na dwa miesiące, po czym wydłużono to do pół roku. Bo to jest delegacja, która nie ma jakiegoś uzasadnienia merytorycznego – ona jest typowo represyjna.
Podejrzewam, że chodzi o to, by mnie spacyfikować, bo zacząłem się upominać o przestrzeganie w prokuraturze kodeksu pracy. Okazuje się bowiem, że pod latarnią jest zupełnie ciemno. Mam tu na myśli przestrzeganie przepisów o dobowych i tygodniowych normach odpoczynku od pracy.
Oczekuje się, iż prokurator, który w nocy jedzie na zdarzenie, na którym musi wykonać określone czynności procesowe, przeprowadzić oględziny itd., rano stawi się normalnie do pracy. Prokurator po efektywnie, podkreślam efektywnie, spędzonym dyżurze powinien mieć 11 godzin niezakłóconego wypoczynku, żeby mógł się zwyczajnie wyspać. To są elementarne normy prawa pracy. I sądzę, że to z tego powodu nastąpiła taka retorsja ze strony władz prokuratury okręgowej, choć nie wykluczam, że może być to również zwykła złośliwość wynikająca z tego, że jestem członkiem stowarzyszenia „Lex super omnia”.
Ja uważam, że przede wszystkim ze złej organizacji pracy. Bo to nie jest specyfika tylko mojej prokuratury w Lubartowie, lecz zdarza się w wielu jednostkach. Podobnie jest praktycznie w całym kraju. A wynika to ze złej alokacji pracy i z przeładowania okręgów i prokuratur regionalnych – zwłaszcza prokuratorami delegowanymi z jednostek niższego szczebla. To jest patologia strukturalna polegająca na drenowaniu prokuratur rejonowych, w których jest najwięcej pracy. W ogóle w prokuraturze nie respektuje się nienormowanego czasu pracy prokuratora. Wymaga się od niego codziennej obecności w pracy, podczas gdy szereg czynności mógłby wykonywać zdalnie zgodnie z regułami, które są zapisane w ustawie. Sądzę, że w wielu jednostkach w kraju, szczególnie tych o niskiej obsadzie kadrowej, nie przestrzega się norm dotyczących 11- i 35-godzinnych odpoczynków dobowych i tygodniowych.
Tak. Za pierwszym razem delegowano mnie do Parczewa na dwa miesiące – do czasu, aż nie pojawi się w tej jednostce asesor. Tyle tylko, że jak on się pojawił, to mi delegację przedłużono. Oczywiście teraz odległość z Lubartowa do Kraśnika nie jest tak skandalicznie duża, jak to było w przypadku niektórych innych prokuratorów, którzy musieli się nagle przeprowadzić na drugi koniec Polski, ale nadal jest to 70 km, przez które codziennie teraz będę tracił dwie godziny na dojazdy. Nie mówiąc już o tym, że sprawy z mojego referatu zostaną teraz rozdzielone pomiędzy pozostałych prokuratorów, którzy będą się musieli od nowa w nie wgryzać, a ja będę musiał to samo robić w Kraśniku.©℗