Prowadzę zdrowe życie, więc mam nadzieję doczekać momentu, w którym zobaczę Putina na ławie oskarżonych w Hadze. Zwłaszcza że zbrodnie wojenne się nie przedawniają. Z Piotrem Milikiem rozmawia Piotr Szymaniak.
/>
Gdy widzi pan materiały z Buczy albo z Krematorska, w którym zbombardowano pełen ludzi dworzec kolejowy, to jakby pan zakwalifikował te czyny w sensie prawnym? Czy są to zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości, a może ludobójstwo?
W międzynarodowym prawie karnym wyróżniamy cztery rodzaje zbrodni międzynarodowych: wojenne, ludobójstwa, przeciwko ludzkości oraz zbrodnię agresji. Łączy je kilka elementów. Po pierwsze - brutalność, a po drugie - fakt, że są one ścigane przez społeczność międzynarodową na zasadzie jurysdykcji uniwersalnej. To oznacza, że sądy krajowe wszystkich państw na świecie mogą je ścigać niezależenie od tego, kto popełnił taką zbrodnię i na terytorium jakiego państwa. Każde państwo na świecie po stwierdzeniu, że osoba podejrzana o popełnienie takiego czynu przebywa na jego terytorium, ma obowiązek albo wytoczyć jej proces i osądzić przed swoimi sądami powszechnymi, albo wydać ją innemu państwu, które taką wolę przyjęcia i osądzenia wyrazi. Ważne, byśmy sobie uświadomili, że te same czyny mogą stanowić zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Kwalifikacja będzie zależała od decyzji prokuratora. Przykładowo sam gwałt jest przestępstwem pospolitym, za które kodeksy karne poszczególnych krajów przewidują odpowiednie kary. Jeśli natomiast gwałty popełniane są w warunkach konfliktu zbrojnego przez okupacyjną, najeźdźczą armię i przybierają postać zorganizowanego działania albo ich skala nie pozwala stwierdzić, że to jest jakiś jednostkowy przypadek, to może to zostać potraktowane jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Zdarzają się bowiem przypadki, gdy obcy żołnierze celowo gwałcą masowo kobiety, by w wyniku urodzenia dzieci poczętych z takich gwałtów doszło do rozmycia tkanki etnicznej danej grupy narodowej.
W Ukrainie z całą pewnością mamy do czynienia ze zbrodniami ściganymi przez międzynarodowe prawo karne, a ich kwalifikacja prawna - jako zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości czy przypadki ludobójstwa - będzie należała do krajowego albo międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. W zależności od tego, gdzie te postępowania się będą toczyć - przed sądami ukraińskimi, polskimi czy może rosyjskimi.
Widzi pan szansę na rozpoznanie tych spraw w rosyjskich sądach? To chyba zbytni optymizm.
Przez cały czas traktujemy Rosję jako państwo będące członkiem społeczności międzynarodowej. Oczywiście prezydent Putin popełnił zbrodnię agresji, a Rosja jest w tym momencie państwem napastniczym, ale ciągle jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Ale została wykluczona z Rady Praw Człowieka ONZ, a wcześniej z systemu Rady Europy, a więc z ciał, których zadaniem jest wymuszanie przestrzegania standardów praw człowieka.
Tak, ale jak każde państwo ma obowiązek ściągać zbrodnie wojenne. W tej chwili oczywiście trudno to sobie wyobrazić, ale teoretycznie taka możliwość istnieje. W praktyce takie sytuacje również występują. Mamy swoje doświadczenia w tym zakresie. Mam tu na myśli sprawę Nangar Khel, w której nasza prokuratura i nasze sądy ścigały polskich żołnierzy, a zarzuty dotyczyły popełnienia zbrodni wojennych. Część oskarżonych została skazana m.in. za niewłaściwe wykonanie rozkazu czy nieostrożne obchodzenie się z bronią, ale zdaniem sądu nie było dowodów na popełnienie przez nich zbrodni wojennych. Swoich żołnierzy ścigają też Amerykanie, których wojska uczestniczyły w konfliktach w różnych miejscach na świecie. Z punktu widzenia formalnoprawnego także sądy rosyjskie mają obowiązek ścigania zbrodni wojennych popełnionych w Ukrainie, tak samo jak my.
My już zaczęliśmy to robić.
Naszą granicę przekroczyło ponad 2 mln uchodźców, są wśród nich świadkowie rozmaitych zdarzeń, którzy dysponują materiałami w postaci zdjęć, filmów. Dobrze się dzieje, że polska prokuratura stara się do tych ludzi dotrzeć i zachęca ich do składania zeznań i informowania, czego byli świadkami. Spodziewam się, że zebrany w ten sposób materiał dowodowy zostanie przekazany stronie ukraińskiej. Może się jednak zdarzyć i tak, że jeśli jacyś żołnierze rosyjscy, na których ciążą zarzuty, w pewnym momencie zdezerterują, przebiorą się w cywilne ubrania, będą chcieli przedostać za zachód przez polsko-ukraińską granicę i zostaną rozpoznani w Polsce. Wówczas po zatrzymaniu przez policję prokuratura może im postawić zarzuty i mogą być sądzeni także u nas. Choć pewnie w pierwszej kolejności rozważane byłoby przekazanie takiej osoby Ukrainie.
Powiedział pan, że kwalifikacja będzie zależała od prokuratora i sądu. A jak pan interpretuje te zdarzenia?
Z całą pewnością mamy do czynienia ze zbrodniami wojennymi. Czyny, które polegają na atakowaniu obiektów cywilnych, użyciu nielegalnych rodzajów uzbrojenia w postaci amunicji kasetowej, fosforowej, zapalającej itp., stanowią naruszenie norm prawa wojennego, prawa humanitarnego konfliktów zbrojnych, czyli są zbrodniami wojennymi. Czy zostaną sklasyfikowane jako zbrodnie przeciwko ludzkości? Jeśli chcieć jednym zdaniem zdefiniować zbrodnie przeciwko ludzkości, to powiedzielibyśmy, że są to rozległe lub systematyczne ataki skierowane przeciwko ludzkości cywilnej w zamyśle realizacji planów państwa lub organizacji. A więc np. zabójstwa cywilów na masową skalę. Zbrodnie przeciwko ludzkości mogą, ale nie muszą zostać popełnione w warunkach konfliktu zbrojnego, więc jest to szersza kategoria niż zbrodnie wojenne. Podobnie jak zbrodnie ludobójstwa, które przez zwykłych ludzi i w przekazach medialnych często są mylone ze zbrodniami przeciwko ludzkości. Politycy ukraińscy i dziennikarze oskarżający państwo rosyjskie, żołnierzy rosyjskich i Władimira Putina posługują się pojęciem ludobójstwa.
Jak w prawie międzynarodowym definiuje się zbrodnię ludobójstwa?
Została ona zdefiniowana przez Rafała Lemkina, polskiego prawnika pochodzenia żydowskiego, który uniknął Zagłady dzięki emigracji do USA przed II wojną światową. Obserwując z perspektywy Nowego Jorku to, co się działo w Europie, zdefiniował on zbrodnię popełnioną przez niemieckich nazistów na Żydach jako genocyd. Słowo powstało z połączenia greckiego słowa „genos” oznaczającego rasę, nację i łacińskiego „caedo” - zabić, więc dosłownie oznacza zabójstwo narodu i pochodzi z wydanej 1944 r. książki „The Axis Rule in Occupied Europe”. Już po wojnie ONZ poprosiło Lemkina o współpracę przy konstruowaniu konwencji w sprawie ścigania i karania zbrodni ludobójstwa, która ostatecznie została przyjęta w 1948 r. Charakterystycznym elementem definicji zbrodni ludobójstwa jest to, że zakłada szczególną zbrodniczą intencję. Polega ona na popełnieniu pewnych czynów w zamyśle likwidacji w całości lub w części grupy narodowościowej, etnicznej, rasowej lub religijnej - jest to katalog zamknięty. Jest to więc zabójstwo członków grupy, ale z tą szczególną zbrodniczą intencją likwidacji tej zbiorowości w całości lub części.
Tak jak w Rwandzie, gdzie celem członków plemienia Hutu była eksterminacja całego plemienia Tutsi.
Tak. Wykazanie ludobójstwa nie zawsze jednak będzie takie oczywiste jak w tym przypadku. Polskie władze przez wiele lat spierały się z władzami rosyjskimi o zakwalifikowanie jako ludobójstwo zbrodni katyńskiej. Kiedy Rosjanie już przyznali, że dokonało jej NKWD, to ponieważ mordu dokonano na jeńcach wojennych, określili go jako zbrodnię wojenną. Kolejne rządy próbowały wywrzeć na Rosjanach presję, by uznali, że to nie była tylko zbrodnia wojenna, lecz także ludobójstwo. Przy czym nie była to dyskusja o faktach - skala była znana, strzałem w tył głowy zabito prawie 22 tys. polskich oficerów, policjantów etc., natomiast pozostaje kwestia nazwania tej zbrodni.
Co pozwalało Rosjanom od tego się uchylić?
Problem polega na tym, że gdyby chcieć nazwać tę zbrodnię ludobójstwem, trzeba by udowodnić ten szczególny zamiar, zbrodniczą intencję likwidacji w całości lub części grupy. No właśnie, jakiej? Narodowościowej, religijnej, rasowej? My mówimy, że to byli polscy oficerowie, ale Rosjanie odbijają piłeczkę, mówiąc, że w armii II RP służyli także Białorusini, Ukraińcy, Niemcy czy Żydzi. Nie był to więc czyn skierowany przeciwko konkretnej grupie etnicznej. Jeśli nie etnicznej czy narodowej, to może religijnej? To też odpada, bo zabito też żydów, protestantów czy prawosławnych. Poza tym jedyny dowód wydania rozkazu to podpis całego politbiura nakazujący likwidację jeńców wojennych, co z całą pewnością dowodzi popełnienia zbrodni wojennej, ale nie da się z tego wyczytać - o co zabiega strona polska - że chodziło o eliminację polskich elit, rezerwuaru wartości narodowych, a więc jakiejś istotnej części narodu. Nie jest łatwo wykazać intencję likwidacji określonej grupy.
Ormanie również nie mogą wymusić na Turkach przyznania, że marsze śmierci z 1915 r. stanowiły zbrodnię ludobójstwa. Z czym się wiąże takie zakwalifikowanie danej zbrodni wojennej?
Konsekwencje prawne praktycznie się nie różnią. Są konsekwencje polityczne. W odbiorze społecznym zbrodnia wojenna jest możliwa do zracjonalizowania, a niejednokrotnie do usprawiedliwienia. Przykładowo w ten sposób, że żołnierze w ferworze walki są zdolni do różnych czynów, zwłaszcza kiedy ich życie jest zagrożone. Każdy, kto ma pojęcie o różnicach pomiędzy zbrodnią wojenną a ludobójstwem, instynktownie wie, że to drugie to czyny o zdecydowanie większym ciężarze gatunkowym z powodu skali. Automatycznie utożsamia się ludobójstwo z takimi potwornościami jak wymordowanie 6 mln Żydów w Holokauście czy ok. 1 mln Tutsi maczetami... Z uwagi na tę masowość zbrodnia ludobójstwa jest w odbiorze społecznym najcięższym zarzutem, jaki można wytoczyć. Ale definicja, która znalazła się w konwencji z 1948 r., jest nieco szersza, niż ją pierwotnie sformułował Lemkin. Można nikogo bezpośrednio nie zabić, a będzie popełniona zbrodnia ludobójstwa.
Jak to?
W ten sposób traktowane jest m.in. stworzenie dla członków grupy warunków obliczonych na ich fizyczną eliminację. W zbrodni Turków na Ormianach, o której pan wspomniał, wyglądało to w ten sposób, że wojska tureckie wypędzały ich z ich wiosek na pustynię bez wody i jedzenia.
Podobnie jak efektem przymusowej kolektywizacji był Wielki Głód w Ukrainie.
Tak. Mamy do czynienia z fizyczną eliminacją, tyle że nie bezpośrednią. Ale może też nikt nie zginąć. W definicji zbrodni ludobójstwa wśród przykładów jest również stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin, np. kastracja mężczyzn i sterylizacja kobiet z danej grupy, tak by w jej obrębie nie dochodziło już do urodzeń. Po prostu po tym, jak ludzie dożyją swoich dni bez potomstwa, dana zbiorowość przestanie istnieć. Zbrodnią ludobójstwa jest także przenoszenie dzieci - najczęściej takich, które nie mają świadomości swojego pochodzenia etnicznego czy narodowego - z jakiejś grupy do drugiej, gdzie są wychowywane jako jej przedstawiciele. To też będzie ludobójstwo według konwencji z 1948 r., bo w ten sposób można doprowadzić do zaniku danej grupy. Podobnie jest ze zbrodniami wojennymi - mogą przybierać taką przerażającą skalę jak zbrodnia katyńska, ale może chodzić o zabójstwo pojedynczego jeńca albo żołnierza, który się poddawał. Natomiast odpowiedzialność na gruncie prawa karnego międzynarodowego w przypadku ludobójstwa, zbrodni wojennej czy agresji jest praktycznie taka sama. Międzynarodowy Trybunał Karny orzeka kary do 30 lat pozbawienia wolności lub dożywocie.
Wojsko jest strukturą silnie zhierarchizowaną. Czy szeregowy żołnierz może się uwolnić od odpowiedzialności, tłumacząc, że wykonywał rozkazy?
Tak jak się tłumaczyli Niemcy? Do II wojny światowej, a właściwie do procesu w Norymberdze obowiązywała koncepcja „ślepych bagnetów”, która nie wymagała od żołnierza myślenia, podejmowania decyzji. Podwładny miał po prostu wykonywać rozkazy, nawet jeśli były zbrodnicze. Żołnierz nie miał prawa tego oceniać. Wysocy rangą oficerowie III Rzeszy, którzy stanęli przed trybunałem norymberskim, powoływali się na tę zasadę. Trybunał orzekł jednak, że działanie na rozkaz nie zwalnia z odpowiedzialności i współcześnie ta myśl dominuje, co zaowocowało koncepcją „myślących bagnetów”. Oczywiście utrudnia to sprawę żołnierzom, bo oczekujemy od nich, że będą się zastanawiać, analizować, czy dany rozkaz jest zbrodniczy czy nie, a jeżeli tak, to czy zmierza do popełnienia zbrodni wojennych, czy może ludobójstwa. To jest robota dla prawników... Jest to jednak potwierdzone w kodeksach karnych poszczególnych państw, w statucie MTK, więc współcześnie odpowiadał będzie zarówno ten, który wydał rozkaz, jak i ten, który go wykonał. Jeżeli żołnierz ma świadomość, że rozkaz jest zbrodniczy, bo np. dotyczy ataku na ludność cywilną, rozstrzelania, terroryzowania cywilów, to powinien odmówić jego wykonania, bo inaczej sam naraża się na odpowiedzialność karną. Ale wiemy dobrze, że w warunkach wojennych przełożony może mu zagrozić pozbawieniem go życia. No i teraz ważymy na szali różne wartości: życie tego żołnierza i życie cywilów, do których ma strzelać. Jeżeli zaszantażowany przez swojego dowódcę wykona zbrodniczy rozkaz, to może to zostać wzięte pod uwagę przez sąd, który będzie oceniał całe zdarzenie i być może taki żołnierz uniknie kary lub też zostanie ona złagodzona.
Zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości się nie przedawniają. To otwiera pole do prób pociągnięcia do odpowiedzialności za nie nawet długo po zakończeniu konfliktu.
Ściganie się nie przedawnia i dopóki sprawcy żyją, powinni być ścigani przez dowolny sąd karny dowolnego państwa na zasadzie jurysdykcji uniwersalnej. W państwach demokratycznych nie prowadzi się natomiast postępowania karnego przeciwko osobie, która nie żyje. Można prowadzić postępowanie w sprawie, ale jeśli po ustaleniu sprawcy danego czynu okaże się, że on nie żyje, to takie postępowanie się umarza. To, że jakieś czyny pozostaną bezkarne, może być źródłem społecznego rozczarowania. Opinia publiczna oczekuje, że zbrodnia zostanie zbadana, sprawcy ustaleni i uznani za winnych. Znowu wrócę do zbrodni katyńskiej. Gdy Rosjanie się w końcu do niej przyznali, to wszczęli u siebie postępowanie karne. Tyle że została popełniona w 1940 r., a prokuratura wszczęła śledztwo w XXI w. Gdy tylko prokurator ustalił jakiegoś sprawcę, okazywało się, że on już nie żył. W efekcie śledztwo zostało umorzone. Takie są po prostu wymagania procedury karnej. W takich przypadkach to już sprawa dla historyków, a nie prawników. Dyskutując o takich wydarzeniach, często mieszamy porządek prawny z historyczno-politycznym. W doktrynie prawnej zbrodnia ludobójstwa została zdefiniowana przez Lemkina w 1944 r., ale nawet najlepsza książka nie jest źródłem prawa. Była nim dopiero umowa międzynarodowa z 1948 r.
Więc nie można tego prawa zastosować do czynów popełnionych wcześniej?
Oczywiście. Nie ma przestępstwa bez ustawy, a prawo nie działa wstecz, więc nie można ścigać sprawców sprzed 1948 r. I powołują się na to Rosjanie w sprawie Katynia czy Turcy, którzy negują zbrodnię ludobójstwa na Ormianach. Dla prawnika to jest argument ostateczny, bo idąc tym tropem, musieliśmy mówić o zbrodni ludobójstwa na Indianach północnoamerykańskich czy Aborygenach w Australii albo cofnąć się jeszcze dalej i powiedzieć, że człowiek współczesny 40 tys. lat temu popełnił zbrodnię ludobójstwa wobec neandertalczyków. Tak więc w sensie prawnym możemy o niej mówić dopiero od 1948 r. - i to nie od razu, bo dopiero gdy czyn został zdefiniowany w kodeksie karnym, mógł stanowić realną podstawę odpowiedzialności w danym państwie. A jego wprowadzanie do krajowych systemów trwało lata.
Skoro ściganie sprawców zbrodni wojennych czy ludobójstwa jest możliwe dopóty, dopóki żyją sprawcy, to jest możliwe, że ofiary czy ich bliscy nigdy nie uzyskają sprawiedliwości.
Może się to zdarzyć i w przypadku zbrodni międzynarodowych, a szczególnie wojennych zdarza się bardzo często. One są często popełniane na najniższym szczeblu - przez prostych, szeregowych żołnierzy, którzy gwałcą czy strzelają do ludności cywilnej, a następnie przesuwają się razem z frontem. Widzimy to teraz w Ukrainie, gdzie rosyjskie wojsko opuściło rejon Kijowa i zostało przegrupowane na wschód i południe Ukrainy. I teraz rosyjscy żołnierze, którzy odpowiadają za zbrodnie na przedmieściach Kijowa, w Buczy czy w Irpieniu, mogą zginąć w walkach na wschodzie. A wtedy żadna odpowiedzialność karna ich nie spotka.
Z uwagi na bliskość wojny w Ukrainie i silne związki z tym państwem wszyscy jesteśmy przerażeni. Ale równe okropne zbrodnie na świecie są popełnione przez cały czas - w Syrii, Jemenie, Birmie, gdzie zbrodnię na Rohingach śmiało można by potraktować jak ludobójstwo. Jakoś nie widać wielkiego zapału wśród polityków czy społeczności między narodowej, by ścigać zbrodniarzy wojennych np. z Mali. Odnoszę wrażenie, że w teorii mamy instrumenty do ściągania, ale w praktyce leżą one zakurzone i rzadko się z nich korzysta. A może po prostu to skomplikowana, kosztowna i długotrwała procedura?
Ja nie mam takich negatywnych odczuć. Międzynarodowy Trybunał Karny prowadzi śledztwo w sprawie Birmy, a także czynów popełnionych w różnych innych rejonach świata, m.in. w Afryce. Prokuratorzy MTK są w Ukrainie. Wiele się wydarzyło w ciągu ostatnich trzech dekad od zakończenia zimnej wojny i powołania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ dwóch trybunałów ad hoc - do spraw zbrodni w byłej Jugosławii oraz w Rwandzie. One wypracowały linię orzeczniczą, osądziły sprawców, wypracowały nowe standardy. Spadkobiercą tych dwóch trybunałów jest stały Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Jego statut podpisano w 1998 r., a po czterech latach zaczął fizycznie działać. Oczywiście MTK nie może się zajmować każdym pojedynczym naruszeniem prawa międzynarodowego, lecz ściga przywódców i najważniejsze osoby w państwie i na tym polu zarówno MTK, jak i poprzednie trybunały ad hoc mają swoje zasługi. Był sądzony Slobodan Milošević, czyli najpierw przywódca jugosłowiański, a potem prezydent Serbii i Czarnogóry. Prawdopodobnie niedługo przed MTK stanie były prezydent Sudanu Omar al-Baszir. Po jego obaleniu nowe władze w Chartumie zapowiedziały przekazanie go do Hagi w celu osądzenia za zbrodnie popełnione w prowincji Darfur. Więc MTK ma swoje zasługi, aczkolwiek nie należy się spodziewać, że wymierzy on sprawiedliwość wszystkim sprawcom międzynarodowych zbrodni na świecie.
A tym, którzy wywołali wojnę w Ukrainie?
MTK sięga tam, gdzie może. Teoretycznie mógłby np. wydać nakaz aresztowania prezydenta Putina. Pytanie, na ile będzie to skuteczne i czy nie narazi autorytetu trybunału. W końcu prezydenta al-Baszira ściga od 12 lat. Podobnie mogłoby być z Putinem. W 2003 r., gdy rozpoczęła się inwazja USA na Irak, do trybunału w Hadze wpłynęły doniesienia o popełnieniu przestępstwa przez prezydenta George’a Busha Jr. Interwencja zbrojna nie miała podstaw prawnych, więc była agresją. Odpowiadał za nią przede wszystkim prezydent USA…
Później się okazało, że podstaw faktycznych również nie miała. Żadnej zakazanej broni nie znaleziono.
Tak samo jak żadnej innej broni masowego rażenia, którą rzekomo Saddam Husajn miał posiadać. Krótko mówiąc, prezydent Bush, który zainicjował tę operację militarną, odpowiada za zbrodnię agresji, ale jak wiemy MTK nigdy nie wydał wniosku o aresztowanie prezydenta USA (inna sprawa, że w 2003 r. MTK nie obejmował jeszcze swoją jurysdykcją zbrodni agresji, gdyż nie była ona jeszcze zdefiniowana).
Wyobraźmy sobie, że MTK wydaje nakaz aresztowania Władimira Putina. Czy to oznacza, że każde państwo, w którym by się pojawił, miałoby obowiązek zatrzymania go i przekazania do Hagi?
Pytanie zasadne i pewnie wielu czytelników je sobie zadaje. Przypomnę zatem, że w ostatnich dniach Carla del Ponte, była prokurator trybunału jugosłowiańskiego i rwandyjskiego, zaapelowała do prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego Karima Khana, żeby wydał nakaz aresztowania prezydenta Putina. Mówi to osoba z ogromnym autorytetem, a kto pamięta panią del Ponte, ten wie, z jaką pewnością siebie i zdecydowaniem ścigała różnego autoramentu zbrodniarzy wojennych. No i oczywiście haski trybunał może to zrobić, bo ma jurysdykcję nad zbrodniami międzynarodowymi. Pewnie dałoby się wykazać Putinowi jako przywódcy państwa, który zainicjował, inspirował, wydawał rozkazy, popełnienie zbrodni wojennych czy zbrodni przeciwko ludzkości. Może nie zbrodnię agresji, z tym może być pewien problem. Powstaje jednak pytanie, w jaki sposób prezydent Putin miałby się przed tym trybunałem w Hadze znaleźć.
Może tak, jak swego czasu Adolf Eichmann znalazł się w Jerozolimie?
Znamy takie przykłady historyczne, więc jest taka możliwość. Profesor Michał Płachta nawet napisał kiedyś monografię pt. „Kidnapping w służbie prawa międzynarodowego”, w której opisał przypadki porwań w celu wymierzenia sprawiedliwości. To nie jest dopuszczalne, ale się zdarza. Na zasadzie: no trudno, porwaliśmy człowieka z obcego terytorium bez zgody tego państwa, dokonaliśmy kidnapingu międzynarodowego, ale w słusznej sprawie, bo możemy osądzić takiego Eichmanna czy Noriegę. Natomiast nie można powiedzieć, że to jest legalne, i trudno zaakceptować takie działania. Jest jeszcze jeden rodzaj operacji, które po angielsku nazywamy „targeted killing”. Najsłynniejszym przykładem było zabójstwo Osamy bin Ladena w Pakistanie. Terrorysta numer jeden został zgładzony, ale w wyniku doraźnie wymierzonej - rzekłbym ludowej - sprawiedliwości. Takie operacje stosowali Rosjanie, stosuje je Izrael, ale chyba zgodzimy się, że zabijanie bez procesu sądowego wzbudza wątpliwości. Wracając do prezydenta Putina, o ile haski trybunał ma kompetencje do pociągnięcia go do odpowiedzialności, o tyle trudniej byłoby uzasadnić postawienie go przed jakimś sądem krajowym innym niż rosyjski.
Dlaczego?
Bo zasada jurysdykcji uniwersalnej nie znajduje w pełni potwierdzenia, jeśli chodzi o przywódców państw. Owszem, pojedynczy żołnierze, dowódcy, którzy dopuścili się zbrodni wojennych i po zakończeniu wojny znajdą się na terytorium innego państwa, powinni być przez to państwo sądzeni. Inaczej przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o głowę państwa, która korzysta z immunitetu jurysdykcyjnego państwa. Przyjmuje się, że nie może być pociągnięta do odpowiedzialności karnej przez sądy krajowe innego państwa, choć nie wszyscy są co do tego zgodni i w tym zakresie doktryna się dopiero kształtuje. Są stanowiska, w tym Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ONZ, notabene też z siedzibą w Hadze, który miał okazję rozpatrywać skargi państw członkowskich na próby pociągania do odpowiedzialności ich ministrów spraw zagranicznych czy innych wysokich urzędników państwowych. Sędziowie MTS co prawda nie jednomyślnie, lecz większością głosów uznali, że pierwszeństwo ma jednak immunitet jurysdykcyjny państwa. MTS wyszedł z założenia, że inaczej trudno będzie państwom utrzymywać stosunki dyplomatyczne. Trybunał uznał więc, że wysocy urzędnicy powinni korzystać z bezwzględnego immunitetu jurysdykcyjnego, z czego wynika, że sądy krajowe nie są władne sądzić przywódców czy wysokich oficjeli innych państw nawet za zbrodnie międzynarodowe. Kontrowersyjne stanowisko. I choć wyroki MTS nie są źródłami prawa międzynarodowego, tylko aktami stosowania prawa, to pokazują tendencję. Nie uwzględnia ona jednak ani oczekiwań społecznych, ani nowych trendów, które przeciwstawiają się, by immunitet jurysdykcyjny państw chronił przed odpowiedzialnością za zbrodnie międzynarodowe, a tym bardziej za ludobójstwo. Zresztą ten wyrok MTS wynika z zaobserwowanej praktyki w poszczególnych państwach. Mówiliśmy o prezydencie al-Baszirze, który przez 12 lat był ścigany międzynarodowym listem gończym wydanym przez MTK. W tym czasie odwiedzał inne kraje! Jako głowa państwa jeździł do Rosji na spotkania z Putinem, do Chin, był przyjmowany przez inne kraje afrykańskie, nawet takie, które były stroną statutu MTK. Trybunał zwracał się do tych krajów, żeby zatrzymały al-Baszira i dostarczyły go do Hagi, a one mimo to szanowały immunitet jurysdykcyjny urzędującej głowy państwa, mając na względzie przede wszystkim swój interes i dobre stosunki z Sudanem, politykę bezpieczeństwa etc. Oczywiście, gdyby prezydent Putin jakimś sposobem zaplątał się na terytorium Ukrainy i został tam zatrzymany, to przypuszczam, że Ukraina mogłaby go wydać do Hagi, ale podejrzewam też, że mogłaby też chcieć osądzić go sama, nie oglądając się na immunitet jurysdykcyjny i wyrok MTS. Ale to oczywiście mało realny scenariusz.
Przeczytałeś ten artykuł, zapraszamy do udziału w badaniu
Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022
Link do ankiety https://badania.infor.pl/ankieta/733651/ankieta-tresci-w-internecie.html
Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022
Link do ankiety https://badania.infor.pl/ankieta/733651/ankieta-tresci-w-internecie.html
Ale jak pan powiedział, immunitet ten chroni tylko urzędujące głowy państwa.
Tak i tu jest jedna iskierka nadziei, jeśli chodzi o prezydenta Putina. Może stanąć przed trybunałem haskim, jeśli zostanie odsunięty od władzy - niech będzie, że znowu ponosi mnie optymizm - w drodze demokratycznych wyborów. Albo może obalony na skutek zamachu stanu. Jeżeli przeżyłby ten zamach, to wówczas nowe władze rosyjskie mogłyby zdecydować o wydaniu go do Hagi. To chyba najbardziej możliwy scenariusz.
Powiedział pan, że o ile Putinowi można by postawić przed MTK zarzut popełnienia zbrodni wojennych, o tyle ze zbrojną agresją byłoby trudniej. Dlaczego, skoro to się wydaje dla wszystkich oczywiste.
Rosja nie jest stroną statutu MTK, podobnie jak Ukraina. Oznacza to, że trybunał nie ma jurysdykcji w stosunku do zbrodni międzynarodowych, które zostały popełnione w Ukrainie, i w stosunku do ich sprawców Rosjan. Natomiast Ukraina w 2014 r. zwróciła się do MTK i jednostronnie poddała się jego jurysdykcji w następstwie aneksji Krymu i oderwania wschodnich terenów obwodów Ługańska i Doniecka, tyle że jedynie w stosunku do zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Agresja nie znalazła się w tej deklaracji. Dlatego dzisiaj prokuratorzy MTK, którzy są w Ukrainie, badają tylko zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Rosja dokonała zbrojnej napaści, a rozkazy wydał prezydent Putin, więc odpowiada on za popełnienie zbrodni agresji. Problem w tym, czy da się go ścigać przed MTK, jeżeli Ukraina nie poddała się jurysdykcji tego sądu w stosunku do zbrodni agresji, a Rosja w ogóle nie jest stroną statutu MTK.
Wojna toczy się w czasie, kiedy za pomocą powszechnie dostępnych narzędzi - np. telefonów komórkowych - wszystko jest dokumentowane i prawie natychmiast upowszechniane w sieci. Wiadomo, że pozostaje kwestia badania autentyczności materiałów, ale wydaje się, że prokuratorzy będą mieli bardzo ułatwione zadanie, jeśli chodzi o dostępność dowodów.
Trzeba jeszcze wskazać sprawców. To, że widzimy, że rakieta uderza w blok, dworzec czy teatr, to jedno, a trzeba jeszcze ustalić, kto ją odpalił albo wydał taki rozkaz. A z tym będzie już trudniej. Chyba że dojdzie do zmiany władzy w Rosji i nowy rząd, chcąc zniesienia sankcji, pójdzie na współpracę.
Ależ z pana optymista.
Od 30 lat obserwuję rozwój międzynarodowego prawa karnego. Pamiętam, jakie wątpliwości towarzyszyły tworzeniu sądów międzynarodowych, jak się z nich podśmiewano. Ale okazało się, że przez te lata paru dyktatorów bardzo się zdziwiło. Al-Baszir zdziwi się za chwilę. Muammar Kadafi, za którym MTK wydał w 2011 r. list gończy, nie stanął przed sądem, ale został zlinczowany przez własny naród. Slobodan Milošević umarł w areszcie przez końcem procesu w Hadze. Charles Taylor, prezydent Liberii, został skazany w 2012 r. na 50 lat pozbawienia wolności za zbrodnie międzynarodowe przez Specjalny Trybunał ONZ dla Sierra Leone. Prezydent Czadu Hissene Habré został skazany na dożywocie za zbrodnie przeciwko ludzkości w 2016 r. przez trybunał hybrydowy powołany do życia przez Unię Afrykańską i Senegal.
Także Radovan Karadžić i Radko Mladić zostali skazani.
I to na długie wyroki. Mladić na dożywocie, a Karadžić na 40 lat więzienia, co w jego przypadku też będzie oznaczać dożywocie. Charles Taylor, dopóki był prezydentem, popełniał rozmaite zbrodnie i nie można mu było nic zrobić. Ale w pewnym momencie stracił władzę, musiał uciekać. Znalazł co prawda azyl w Nigerii, ale ta w pewnym momencie postanowiła pozbyć się kłopotu i przekazała go do Freetown, w wyniku czego skazał go Specjalny Trybunał ONZ. Wspominany już także prezydent Sudanu pozostawał bezkarny, gdy sprawował władzę - do czasu wojskowego zamachu stanu w 2019 r. Więc jest wiele przykładów, które pozwalają mieć nadzieję, że dopóki Putin będzie żył, dopóty będzie ścigany przez międzynarodowy wymiar sprawiedliwości. Prowadzę zdrowe życie, więc mam nadzieję doczekać tego momentu, w którym zobaczę go na ławie oskarżonych w Hadze. Zwłaszcza że zbrodnie wojenne się nie przedawniają. ©℗
Problem polega na tym, że gdyby chcieć nazwać zbrodnię katyńską ludobójstwem, trzeba by udowodnić intencję likwidacji w całości lub części jakiejś grupy. No właśnie, jakiej? Narodowościowej, religijnej, rasowej?