Doktor habilitowana Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, członkini kolegium redakcyjnego „Palestry”, zatrudniona przez 15 lat w Sądzie Najwyższym, została przymuszona do rezygnacji ze stanowiska radcy prawnego w tym sądzie.

Powód? Kierownictwo SN utraciło do niej zaufanie, bo Wrzołek-Romańczuk napisała tekst do periodyku, w którym nie po myśli szefostwa sądu oceniła status prawny osoby formalnie powołanej na urząd sędziego przy udziale ukonstytuowanej w kwietniu 2018 r. Krajowej Rady Sądownictwa. Tak przynajmniej twierdzi kolegium redakcyjne „Palestry” składające się z tylu znamienitych osobistości, że nie śmiałbym podważać wskazanego stanu faktycznego.
Sprawa jest niesłychanie ciekawa oraz niejednoznaczna.
Po pierwsze, mamy naukowca i praktyka w jednym. I osoba ta jako naukowiec publikuje coś, co nie podoba się pracodawcy praktyka. Powiedzmy sobie szczerze: nikt z nas nie chciałby płacić komuś, kto publicznie prezentuje poglądy drastycznie odmienne od naszych. Przykładowo redaktor naczelny DGP zapewne tylko myślałby o tym, jak mnie zwolnić, gdybym opowiadał w innych mediach o wszystkim, co mi się nie podoba w pracy. Bo, żadne to odkrycie, lojalność jest ważna. W świecie prawniczym lojalność ta zaś powinna być szczególnie istotna, gdyż stosunek łączący osobę z pełnomocnikiem jest wyjątkowy i musi opierać się na zaufaniu.
Po drugie – na drugą nóżkę – Sąd Najwyższy to nie zwyczajne miejsce pracy, a doktor habilitowana nauk prawnych to nie byle pismak. Jeśli więc zatrudnia się naukowca na stanowisku radcy prawnego, warto liczyć się z tym, że – jak to u samodzielnych pracowników naukowych bywa – zatrudniony będzie prowadził własną działalność naukową. Ta zaś w żadnym razie nie powinna być ograniczona poprzez więzy zatrudnienia. Ba, powiem więcej – gardzę tymi naukowcami, którzy wykorzystują tytuły do schlebiania swoim pryncypałom i nie przejmują się w ogóle, czy to, co mówią, jest sensowne. Artykuł Małgorzaty Wrzołek-Romańczuk należałoby więc oceniać nie przez pryzmat tego, czy się komuś podoba, a nawet czy się z nim zgadza, lecz pod kątem jego fachowości. Zaufanie do autorki pracodawca mógłby bowiem utracić przede wszystkim wtedy, gdyby okazało się, że radca prawny z wieloletnim doświadczeniem wypisuje niedające się uzasadnić bzdury. Z tym przypadkiem jednak, z tego co wiem, nie mamy do czynienia. Podkreślić też warto, że co prawda stosunek łączący osobę z pełnomocnikiem jest szczególny, to inną miarę należałoby przyłożyć do przypadku wystąpienia wbrew swojemu klientowi w toku prowadzonego postępowania, a inaczej – jak w niniejszej sprawie – gdy radca prawny wypowiada się w sposób abstrakcyjny, w oderwaniu od podejmowanych czynności zawodowych.
Sąd Najwyższy z kolei, jako pracodawca, nie powinien być zaangażowany w jakikolwiek spór prawny o status sędziowski. Z punktu widzenia organu władzy sądowniczej indyferentne powinno być to, czy dany sędzia ma prawo orzekać, czy też – z powodu błędów formalnych popełnionych przy jego powołaniu – orzekać nie powinien. Sąd, w tym Sąd Najwyższy, w tym wypadku nie jest stroną sporu politycznego czy prawnego, lecz wykonawcą litery prawa – czy to będzie ustawa, czy stosowne orzeczenie. To o tyle ważne, że Małgorzata Wrzołek-Romańczuk nie napisała, iż sądem zarządzają idioci, lecz – w toku analizy naukowej – wywodziła, że części osób zarówno w SN, jak i sądach powszechnych nie powinno być.
Jakkolwiek więc, tak zwyczajnie – po ludzku, rozumiem niezadowolenie kierownictwa SN, to trudno mi się zgodzić z faktem podjęcia jakichkolwiek działań zmierzających do rozstania się z naukowcem prezentującym pogląd niepodobający się szefom. Mówiąc wprost, zarządzający SN – moim zdaniem – wykazali się małostkowością, która byłaby wybaczalna u przedsiębiorcy prowadzącego punkt ksero, zaś jest daleko niewłaściwa u stojących u steru naczelnego organu władzy sądowniczej w Polsce.