Prezes UZP powinien być wyposażony w realne narzędzia, np. wstrzymanie środków unijnych albo danej inwestycji, jeżeli warunki przetargu odbiegają od standardów – uważa Dariusz Blocher, szef Budimeksu.
Dariusz Blocher, prezes Budimeksu SA fot. materiały prasowe / DGP
Słychać z różnych stron o bańce na rynku nieruchomości. Ceny faktycznie wyraźnie poszły w górę.
Rynek deweloperski jest cykliczny, czyli wcześniej czy później czeka nas spowolnienie, ale to nie oznacza, że mamy obecnie do czynienia z nadzwyczajnym wzrostem cen. W Polsce mamy wciąż najmniejszą liczbę mieszkań w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców w Europie – 375 przy średniej w UE na poziomie 500. Dramatycznie potrzebujemy lokali. Ludzie będą zarabiali coraz więcej. Jeżeli ceny mieszkań nie będą rosły szybciej niż wzrost wynagrodzeń, a tak do tej pory było, to nie powinniśmy mieć bańki. Co nie znaczy, że nie będzie pewnych obszarów, gdzie może nastąpić spowolnienie – mam na myśli np. kupowanie nieruchomości w celach inwestycyjnych. Zwracam uwagę, że dopiero w zeszłym roku wróciliśmy do średniej ceny sprzedaży mieszkania sprzed kryzysu w 2008 r., a mieliśmy w tym czasie skumulowaną inflację rzędu 25 proc. Jeśli uwzględnimy wzrost średnich zarobków, inflację i popatrzymy na ceny mieszkań w 2007 r., to aż tak dużego wzrostu na tym rynku nie ma.
Spodziewa się pan spowolnienia?
Na pewno w którymś momencie nas dotknie. Wystarczy, że pojawi się globalny kryzys. Wystarczy, że banki będą miały duży problem, np. z frankowiczami i będą musiały ograniczyć akcję kredytową. A dzisiaj 70 proc. mieszkań kupuje się na kredyt.
Co się wówczas stanie?
Te firmy deweloperskie, które są mocno zadłużone, będą miały duży problem. Te, które rozważnie się rozwijają, jak my, nie na zaciąganych kredytach, tylko z majątku obrotowego, myślę, że przetrwają. Ograniczymy wówczas skalę, będziemy trochę mniej sprzedawali. Będziemy na to gotowi. Myślę, że nic się nie wydarzy w najbliższym czasie, ale w ciągu trzech lat być może spowolnienie przyjdzie. Oczywiście są takie czynniki globalne, które mogą mieć na nas wpływ, ale nie jesteśmy w stanie ich ani przewidzieć, ani im przeciwdziałać.
Wasz biznes jest mocno uzależniony od sektora publicznego.
Oczywiście, jeżeli nie będzie pieniędzy na inwestycje centralne ani samorządowe, to na nas, wcześniej czy później, odbije się to niekorzystnie. Tak naprawdę nie spodziewam się tego w najbliższym czasie. Po 2020 r. z Unii Europejskiej popłyną nowe dotacje na infrastrukturę, będzie ich trochę mniej, ale to w dalszym ciągu będzie bardzo duży budżet. Polska infrastruktura jest mniej więcej 15 lat za średnią unijną, więc tak czy inaczej jest w co inwestować.
Inwestycje często nie były dobrym interesem dla wykonawców z powodu niewaloryzowania kontraktów.
Wciąż brakuje w Polsce podejścia systemowego, o które apelowałem od dawna. Tak jak się spodziewaliśmy, część kontraktów została przez niektórych naszych konkurentów rozwiązana. Część firm popadła w problemy, część dalej zastanawia się, co zrobić, a wiele firm – w tym nasza – przygotowuje się na pozwy sądowe, bo to jest jedyna droga, która nam została. W sumie mamy roszczenia na ok. 400 mln zł. Pewnie nie wszystko możemy odzyskać, ale będziemy próbowali.
Warto podkreślić, że Budimex dotrzymał danego słowa. Ukończyliśmy kontrakty drogowe i kolejowe, które inne firmy porzuciły. Wspieramy inwestorów tam, gdzie inne firmy zawiodły, np. na autostradzie A1 na wysokości Częstochowy.
Myśli pan, że to nowe prawo zamówień publicznych rozwiąże sprawę?
Waloryzacja powinna być, bo tak się robi wszędzie w cywilizowanym świecie. Nowe PZP wchodzi w życie 1 stycznia 2021 r. i będzie dotyczyć tylko kontraktów zawieranych od tego czasu. Nowe prawo nie mówi, jaka ma być waloryzacja, a tylko mówi, że ona ma być. Ja bardziej liczę na dobrą praktykę. Prezes Urzędu Zamówień Publicznych powinien być wyposażony w narzędzia motywujące zamawiających. Nie chodzi mi o karanie, tylko o realne narzędzia, np. wstrzymanie środków unijnych albo danej inwestycji, jeżeli warunki przetargu są skrajnie odbiegające od standardów PZP. To już zaczyna powoli się dziać. Na stronach Urzędu Zamówień Publicznych prezes zaczyna publikować katalog dobrych praktyk albo złych praktyk, w ten sposób zaczyna piętnować rozwiązania, które nie powinny być stosowane.
Z drugiej strony nie powinniśmy tworzyć takiego prawa, które nakazuje sztywno konkretne rozwiązania i jest mało elastyczne, bo to nie sprzyja rozwojowi gospodarki. Zamawiający – inwestorzy muszą czuć, że to jest dobre prawo także dla nich. Myślę jednak, że to jest długi proces. Szkoda, że z nowego PZP zniknęło jedno zdanie mówiące, że warunki przetargowe powinny równoważyć ryzyka między jednym a drugim partnerem.
Branża narzeka na brak rąk do pracy.
Jest lepiej niż rok temu, ale dalej nam brakuje w branży kilkudziesięciu tysięcy pracowników. Rotacja wśród robotników jest na poziomie 18–20 proc. 30–40 proc. to ludzie ze Wschodu. Myślę, że to źródło już się wyczerpuje. Niemcy też otwierają się na pracowników z Ukrainy. Musimy jako kraj zachęcać tych profesjonalistów, na których nam zależy: lekarzy, pielęgniarki, budowlańców, żeby chcieli przyjeżdżać do Polski pracować legalnie. Musimy im stwarzać warunki niekoniecznie tylko ekonomiczne, ale ułatwiać również wszystkie procedury. One są wciąż bardzo skomplikowane i długotrwałe.
Rząd zapowiadał przed wyborami znaczącą podwyżkę płacy minimalnej. Co to znaczy dla branży budowlanej?
Nasza branża ucierpi na tym, ale pośrednio. To nie dotknie takich firm jak Budimex. Najniższa pensja u nas jest dużo wyższa od minimalnej. Gdy ta będzie rosła, to będziemy musieli zachować jakąś proporcję do pozostałych wynagrodzeń. Podwyżka moim zdaniem w większym stopniu dotknie bardzo małe firmy, bo tam koszty wynagrodzeń stanowią dużo większy udział w bilansie.
Wiem, że to, co powiem, jest trudne do zaakceptowania, ale uważam, że płaca minimalna powinna być zregionalizowana. W Warszawie jest niegodziwe płacenie komuś 2300 zł za pełny etat, bo za to nie da się tutaj przeżyć.
Tego typu zmiany powinny być omawiane z przedsiębiorcami z pewnym wyprzedzeniem. Myślę, że wszyscy przedsiębiorcy się zgadzają, że płace powinny rosnąć. Biznes musi mieć jednak czas na przygotowanie się do tego.
Analitycy spodziewali się gorszych wyników Budimeksu za III kwartał.
My też zapowiadaliśmy, że ten rok będzie dla nas najtrudniejszy finansowo. Jednak na tle branży budowlanej, gdzie średnia rentowność dużych firm to ok. 1 proc., Budimex jako grupa ma 4 proc. Cały czas jeszcze rozliczamy kilka trudnych finansowo kontraktów, jak Turów i Wilno, gdzie ponosimy stratę. W kolejnych kwartałach marże na nich będą już lepsze. Wynik w istotnym stopniu zależy też od sytuacji makroekonomicznej. Od tego, czy będzie presja na inflację, wynagrodzenia, wzrost cen surowców. Do tego dochodzi jeszcze PPK – to kolejne 18 mln zł.
Ilu pracowników Budimeksu jest w PPK?
Mieliśmy partycypację na poziomie 87 proc. Teraz spadła do 63 proc., ale jest to wynik o 20 pkt proc. lepszy niż obecna średnia w sektorze dużych przedsiębiorstw. Bardzo różnie się to w naszych spółkach rozkłada, bo np. tylko 20 proc. naszych polskich pracowników na rynku niemieckim zdecydowało się pozostać w PPK.
Czemu ludzie się wypisywali?
Część nie ma do końca zaufania do tego systemu. Największe odejścia z programu nastąpiły, kiedy wybuchła dyskusja o zniesieniu limitu składek do ZUS. Decyzji ustawodawcy nie było, ale sama dyskusja na ten temat podważyła zaufanie, a potem zaczęły pojawiać się głosy o górnym limicie emerytury. Wydaje mi się, że dużo straciliśmy przez to wszyscy. Zaoferowaliśmy pracownikom także dodatkowe wpłaty, ponad składkę podstawową. Na razie zaledwie kilkaset osób na 8 tys. zatrudnionych skorzystało z tego rozwiązania. Nasze wyniki w partycypacji w programie PPK są i tak lepsze niż średnia krajowa.