Od 1990 r. liczba mieszkań komunalnych w polsce spadła prawie o 60 proc. na taki lokal można czekać nawet 20 lat.
Instytucje i organy władzy przyzwyczaiły nas, że na swoje ustawowe obowiązki patrzą z przymrużeniem oka. Ich najczęstszą strategią jest symulowanie wykonywania zadań, które im nie leżą. Chyba najlepszym przykładem tej smutnej strategii jest gminna gospodarka mieszkaniowa. Została ona wprost wymieniona w katalogu zadań własnych gmin (art. 7 pkt 1 ust. 7 ustawy o samorządzie gminnym), jednak w większości samorządów trudno powiedzieć, czy ona właściwie istnieje. Niby polskie gminy mają jakiś zasób lokali komunalnych, nawet je pewnym osobom wynajmują, tylko że niemal nikt nie bierze pod uwagę mieszkania komunalnego jako poważnej opcji zapewnienia sobie dachu nad głową. Jeśli ktoś mimo wszystko takie lokum otrzyma, to zwykle jest to efekt zbiegu różnych okoliczności, a nie świadomego działania.
Co gorsza, od lat mamy do czynienia z postępującą dekomunalizacją polskiej tkanki mieszkaniowej. W tym obszarze nieprzerwanie panuje thatcheryzm, czyli filozofia forsowana przez rząd Żelaznej Damy, według której mieszkanie to sprawa czysto indywidualna, więc wspólnym instytucjom nic do tego. Thatcher zapoczątkowała w Wielkiej Brytanii gigantyczną prywatyzację zasobów, co było jednym z najgłośniejszych punktów jej programu.
W Polsce odbył się, a w zasadzie nadal się odbywa, bardzo podobny proces, z tą różnicą, że zachodzi on po cichu.
Jeszcze na początku XXI wieku, dokładnie w 2002 r., mieliśmy w Polsce 12 proc. mieszkań komunalnych. Dla samych miast ten wskaźnik był jeszcze wyższy i wynosił 16 proc. Od tamtej pory komunalny zasób poddawany jest stopniowej degradacji. Choć w latach 2002–2013 liczba lokali mieszkalnych ogółem wzrosła w Polsce o 18 proc., to liczba tych komunalnych spadła o prawie jedną trzecią. Był to oczywiście wynik akcji prywatyzacyjnej, która polegała na oddawaniu takich lokali ich mieszkańcom na bardzo preferencyjnych warunkach. To samo w sobie nie musiało być złe, problem w tym, że gminy nie uzupełniały traconego zasobu nowymi ani wykupem cudzych lub remontowaniem własnych pustostanów. W latach 1989–2014 nowe mieszkania komunalne stanowiły 2,5 proc. wszystkich wybudowanych. W efekcie w 2013 r. lokali mieszkalnych należących do gmin było już tylko 6,75 proc. W zaledwie dekadę ich udział spadł więc prawie dwukrotnie. Oczywiście pierwsza dekada XXI wieku była okresem zachłyśnięcia się gospodarczym liberalizmem i indywidualizacją życia społecznego. Od drugiego rządu PO rozpoczęło się powolne odchodzenie od prostego modelu liberalnego – pojawiły się chociażby pierwsze publiczne programy mieszkaniowe (Rodzina na Swoim, potem Mieszkanie dla Młodych). Problem w tym, że nie dotyczyło to poziomu gminnego. Dekomunalizacja mieszkań trwa do teraz. W okresie 2013–2016 liczba mieszkań komunalnych spadła z 935 tys. do 869 tys. W ubiegłym roku wyniosła już tylko 840 tys. Tylko w latach 2017–2018 gminy sprzedały 35 tys. mieszkań, czyli 26 proc. wszystkich lokali sprzedanych w tym czasie. W 2017 r. gminy oddały ich do użytkowania 1714, czyli mniej niż 1 proc. wszystkich wybudowanych. W 2018 r. te komunalne odpowiadały już jedynie za 5,5 proc. mieszkań w Polsce. W takim tempie pod koniec nadchodzącej dekady ich udział będzie podawany w promilach.
W ostatnim czasie gminna gospodarka mieszkaniowa w Polsce poddawana była frontalnej krytyce. W marcu Obserwatorium Polityki Miejskiej opublikowało raport pt. „Mieszkalnictwo Społeczne”. Autorzy zwracają uwagę na wiele interesujących kwestii. Przede wszystkim, że aż dwie trzecie miast w Polsce systematycznie zmniejsza swoje zasoby. Autorzy porównali także liczbę oddawanych mieszkań komunalnych z liczbą oczekujących. W 2016 r. na 1746 lokali przypadało aż 159 tys. osób, a więc gminy były w stanie zaspokoić 1,1 proc. rocznego zapotrzebowania. W latach 1990–2016 liczba mieszkań komunalnych spadła z 1980,3 tys. do 868,5 tys. Tak więc w ciągu zaledwie ćwierćwiecza zasób mieszkaniowy polskich gmin zmniejszył się o 56 proc. Licząc do 2018 r., ten spadek wyniósł już 58 proc.
Analitycy Obserwatorium Polityki Miejskiej zwrócili także uwagę na pustostany. W 2016 r. było ich w całym kraju 121 tys., z czego aż 49,5 tys. należało do gmin. Najwięcej było ich w Warszawie (prawie 9 tys.), natomiast w Łodzi stanowiły one największy procent (7 tys., czyli 14 proc. całego gminnego zasobu lokali). Oczywiście duża część pustostanów nie nadaje się do remontu, jednak nawet gdyby tylko połowa z nich została odnowiona, to już zwiększyłoby to realny zasób gmin o 3 proc. Niestety samorządy w naszym kraju nie palą się do gruntownej modernizacji budynków mieszkalnych. Spośród 669 miast przeanalizowanych przez badaczy z OPM aż w 306 nie podejmowano żadnych tego typu działań, a w kolejnych 102 gruntownie wyremontowano mniej niż 1 proc. lokali pozostających we własności gminy.
Druzgocący dla gmin raport wydała w czerwcu Najwyższa Izba Kontroli. Główny wniosek mówił, że gminy nie tylko mają zdecydowanie zbyt mało lokali, lecz także te istniejące są wyeksploatowane, a ich stan techniczny jest nienależyty. W badanym okresie (od 2015 do I półrocza 2018 r.) liczba mieszkań komunalnych w 21 skontrolowanych gminach spadła o 9 proc. Nieco wzrosła jedynie liczba lokali socjalnych, jednak stanowią one tylko ułamek miejskich zasobów. W badanym okresie skontrolowane gminy przyznały 2 tys. mieszkań na 11 tys. oczekujących, a więc spełniły potrzeby mieszkaniowe wspólnoty lokalnej w 19 proc. Nieco lepiej znów wypadły lokale socjalne – tu gminy spełniły potrzeby mieszkańców w 21 proc. W Rybniku 14 budynków, w których mieszczą się lokale komunalne, było w złym stanie technicznym, w 11 zagrażało to życiu lub zdrowiu.
We wcześniejszej kontroli NIK, która obejmowała 2011 r., rekordowym okresem oczekiwania na lokal komunalny mogły „pochwalić się” Kielce, w których wynosił on 19–26 lat (skontrolowano wtedy 10 wniosków). Można więc powiedzieć, że w kontroli z 2019 r. zanotowano pewien postęp, gdyż najdłuższy okres oczekiwania na lokal wyniósł równo dwie dekady. Niestety NIK nie podał, którego z miast to dotyczyło.
Gminy mają obowiązek zapewniać lokale socjalne dla eksmitowanych osób. Jak sobie z tym radzą? Zamiast rozbudowywać swoje zasoby mieszkaniowe, wolą po prostu wypłacać odszkodowania z miejskich kas. Najwięcej, przeszło 6 mln zł, wydał na ten cel Radom. 5,7 mln zł wyłożyło na odszkodowania za brak mieszkania socjalnego Zabrze, a 1,7 mln zł Inowrocław.
Można by jeszcze zrozumieć, że gminy nie palą się do zapewniania mieszkań, gdyby sytuacja z lokalami w Polsce prezentowała się znakomicie. Wtedy dałoby się to wytłumaczyć – skoro członkowie wspólnot lokalnych sami sobie świetnie radzą, nie ma potrzeby, by gminy wchodziły im w paradę. Lepiej byłoby wykorzystywać środki na inne, bardziej palące cele. Problem w tym, że sytuacja mieszkaniowa w Polsce wciąż jest dramatyczna. Według Eurostatu w 2017 r. 40 proc. naszego społeczeństwa żyło w przeludnionych lokalach. Był to piąty najwyższy wynik w UE – gorzej było jedynie w Rumunii, Bułgarii, na Łotwie oraz na Węgrzech. Średnia unijna wyniosła 15 proc., a więc przeludnienie mieszkań w Polsce jest ponad 2,5 razy większe niż w całej UE. Prawie 10 proc. społeczeństwa w naszym kraju odczuwa poważną deprywację mieszkaniową, co oznacza, że zamieszkuje lokal mający bardzo poważne wady. Tutaj również byliśmy na 5. miejscu w UE, wyprzedziły nas te same kraje.
Skoro gminy wycofały się ze świadczenia usług mieszkaniowych na poważną skalę, obywatele i obywatelki muszą celować w kupno mieszkania na własność lub w najem. Problem w tym, że wciąż niewielka liczba lokali na rynku w połączeniu z relatywnie niskimi płacami sprawia, że ceny są zbyt wysokie w stosunku do siły nabywczej społeczeństwa. Szczególnie młodszej jego części, dopiero wchodzącej w dorosłość i na rynek pracy. Skutek: młodzi usamodzielniają się później. Prawie 90 proc. Polek i Polaków w wieku 20–24 lata wciąż mieszka z rodzicami. W grupie wiekowej 25–29 lat takich osób jest prawie 60 proc. Przykładowo w Holandii z rodzicami mieszka 60 proc. osób w wieku 20–24 lata i mniej niż 20 proc. w wieku 25–29 lat. Długotrwałe okupowanie pokoiku dziecięcego jest więc jedną z najpopularniejszych strategii zapewniania sobie dachu nad głową młodszej części naszego społeczeństwa.
Żeby w Polsce otrzymać lokal komunalny, trzeba być bardzo cierpliwym lub mieć niezwykłe szczęście. Nawet eksmisja nie daje pewności, że otrzyma się od gminy jakiś lokal zastępczy. Tymczasem zupełnie niedaleko, w Wiedniu, polityka mieszkaniowa jest zupełnie odmienna. Stolica Austrii ma 220 tys. mieszkań komunalnych (a więc jedną czwartą tego, co wszystkie gminy w Polsce), a kolejne 200 tys. zostało dofinansowane przez miasto. Dwóch na trzech wiedeńczyków zamieszkuje lokale komunalne lub dotowane z kasy miasta. Poważna deprywacja materialna w Austrii jest prawie dwa razy mniejsza niż w Polsce, więc można spokojnie założyć, że nie jest to efekt epidemii ubóstwa wśród mieszkańców austriackiej stolicy, którzy masowo kwalifikują się do lokali socjalnych, tylko świadomej polityki mieszkaniowej, według której mieszkalnictwo to ważne zadanie gminy. W Polsce też przyjęliśmy takie założenie, tylko że zostało ono na papierze, na którym wydrukowano ustawę o samorządzie gminnym.