Ten rok będzie pierwszym od ośmiu, w którym sprzedaż nowych lokali zmaleje. Analitycy prognozują, że tylko na sześciu głównych rynkach (w Warszawie, Krakowie, we Wrocławiu, w Trójmieście, Poznaniu i Łodzi) spadnie o ponad 14 proc., do 62,5 tys. sztuk. Deweloperzy przekonują, że do załamania sprzedaży jeszcze daleko, bo sytuacja od strony popytowej jest zdrowa. A to, co się teraz dzieje, to naturalny cykl charakterystyczny dla branży.
– Pod względem dostępności mieszkań w zachodnich państwach UE mamy wiele lat do nadgonienia. To determinuje sprzedaż. No i Polacy chcą poprawiać swoje warunki mieszkaniowe, co stymuluje rynek pierwotny – mówi Zbigniew Juroszek, prezes Atal.
Co więc jest powodem gorszej sprzedaży? Wzrost cen. – Wiąże się on ze wzrostem kosztów wykonawstwa i drożejącymi działkami pod budowę – tłumaczy Dariusz Pawlukowicz, członek zarządu Vantage Development.
Branży ciążą też długotrwałe procedury administracyjne, które przekładają się na podaż. Ta maleje, co odbija się na popycie. A jeszcze w ubiegłym roku był on rekordowo duży. Na rynku pierwotnym i wtórnym, w formie przetargowej i bezprzetargowej sprzedano ponad 191 tys. mieszkań – o 8,9 proc. więcej niż w roku poprzednim. Tak wynika z danych GUS zebranych na podstawie aktów notarialnych dotyczących sprzedaży nieruchomości.
Najchętniej kupowane są mieszkania o powierzchni 40–60 mkw. W 2017 r. stanowiły one 47 proc. lokali zbywanych w transakcjach rynkowych. Na drugim miejscu są mieszkania nieprzekraczające 40 mkw. Taką powierzchnię miało prawie co czwarte sprzedane lokum.