Free ride to prawdziwa zabawa. Właściciele Majesty Skis dobrze to czują
Kamczatka. Liczący prawie 4 tys. m wysokości wulkan Tołbaczyk wypluwa lawę z wnętrza ziemi, co tylko przyciąga łowców adrenaliny. Dlatego Szwed Oscar Hubinette wspina się na jego zbocze, a potem zjeżdża w kopnym śniegu. Do nóg przypięte ma deski marki gdańskiej Majesty Skis. W świecie free riderów takie dokonanie nie przechodzi niezauważone. Tak samo jak wyróżnienie rok po roku kolejnych modeli nart przez prestiżowy magazyn „Free Skier”. Albo nominacja na targach ISPO w Monachium w kategorii innowacje narciarskie. Dziś Majesty Skis to w swojej niszy marka znana. Choć wielu na początku myślało, że jest to firma pochodząca z któregoś raju free riderów, jak np. amerykańskie Kolorado, to coraz częściej przebija się fakt, że te supernarty są znad Wisły.
Droga do tego punktu była długa i nie zawsze z górki. – Z branżą dystrybucji sportowej jestem związany od 2001 r. Wcześniej byłem zawodnikiem Sopockiego Klubu Żeglarskiego, w którego barwach ścigałem się na windsurfingu, a zimą oczywiście jeździłem na wszelkiego rodzaju deskach. Moja firma to połączenie pasji sportowej z zawodową, co daje mi dodatkowego kopa – opowiada Janusz Borowiec, twórca i właściciel Majesty Skis. – O tym, by stwożyć własną markę, myślałem od dawna. Chodziło o to, by zrobić coś, co zostawiłoby jakiś ślad, a nie zajmować się dystrybucją – opowiada.