Jest stolarzem. Prowadził firmę, płacił podatki i składki. Walczył ponad dwa lata, ale państwo zabierało za dużo. Zwinął interes i teraz na czarno robi schody, meble i szafki. – Ja się pracy nie boję, fach mam. Tylko wk...a mnie chciwość państwa. Mojego państwa. Tylko jakie ono moje? – nie kryje żalu

Panie Darku, rozpoczęliśmy w DGP akcję „Nie ma wolności bez przedsiębiorczości”. Słyszał pan o niej?

Nie.

Chodzi o to, by docenić ludzi przedsiębiorczych, którzy korzystają z tej wolności, by ją wzmacniać, by szanować...

Wie pan co, nie interesuje mnie ta akcja i to państwo też nie.

Ostro.

Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Czyli pan dalej w szarej strefie?

Zdziwiony?

Właściwie to nie, chciałem o tym porozmawiać.

Po co?

Żeby pokazać, że z tą wolnością i przedsiębiorczością nie zawsze jest tak dobrze, jak się wydaje.

A komu się wydaje, że dobrze? Są jeszcze tacy? W tym kraju nie da się normalnie żyć.

Wie pan, to trochę takie gderanie. Nie da się, nie można, brud, smród i ubóstwo.

Bo tu jest brud, smród i ubóstwo.

Znam pana nie od dziś. Zawsze uśmiechnięty, stolarski fach w ręku pierwsza klasa, a teraz pan narzeka. A przecież nazywał się pan nawet patriotą.

I żałuję. Trzeba było stąd wyjechać, kiedy tylko zaczęły się kłopoty. Córka kolegi wyjechała razem z mężem 3 lata temu do Niemiec: on teraz zarabia 15 euro na godzinę, a ona jako pokojówka w hotelu ma 1300 euro miesięcznie. Legalnie. Mają dwa auta i jeżdżą na zagraniczne wycieczki. A wie pan, co jej powiedzieli, jak zapytała, dlaczego ma więcej o 300 euro od swojej starszej, bardziej doświadczonej koleżanki na takim samym stanowisku? Że jest młodą mężatką, więc potrzebuje więcej pieniędzy. Uwierzy pan w to?

Wierzę.

No, więc nie dziw się pan, tylko w swojej gazecie napisz, jak jest naprawdę, a nie, że jakaś tam wolność i przedsiębiorczość.
Nie słucham polityków, mam to gdzieś, co mówią, co robią i jak wyglądają. Mam gdzieś to państwo, które nie dba o swoich ludzi. Nie pomogło mi w potrzebie, tylko mnie zgnoiło. Nieważne są słowa, tylko realna pomoc. A jej nie ma. Gdybym był młodszy, tobym stąd wyjechał.

A jak jest naprawdę?

Naprawdę? Nasze państwo takich jak ja ma w d...e.

Może po prostu akurat panu się nie udało.

Może. Tylko dlaczego wciąż do mnie dzwonią klienci i dają robotę. I jakoś mam z tego chleb. Bo praca jest, tylko na lewo, bo legalnie to państwo zabiera tyle, że nic nie zostaje. Nawet gangsterzy wiedzą, że nie wolno oskubać ofiary do gołego, bo padnie i nie będzie miała z czego płacić. A państwo nie ma żadnych hamulców.

Pana oskubało?

Do cna i z nawiązką.

A konkretnie?

Konkretnie to ZUS.

Nie podatki?

Akurat przez podatki to miałem odwrotny problem. Nie płaciłem ich wiele, bo każdy zarobiony pieniądz inwestowałem i banki stwierdziły, że nie pomogą mi rozwinąć skrzydeł, bo nie płacę podatków. A jak nie płacę podatków, to nie zarabiam, więc nie dostanę kredytu. Absurd.

Pogubiłem się, proszę opowiedzieć od początku.

Pracowałem kiedyś jako mechanik samochodowy, to było w latach 90. Miałem wypadek, poważny, skończyło się na amputacji. Gdy wróciłem do pracy, etat zlikwidowano, a ja wylądowałem na 400-złotowej rencie. Trwale niezdolny do pracy w związku z wypadkiem. Łapałem różne prace, by dorobić, bo przecież z renty to na waciki wystarczało. Co dwa lata chodziłem na komisję lekarską i nagle któregoś dnia uznali, że już jestem zdolny.

Jak to?

ZUS widać wie lepiej. Odwoływałem się, poszedłem do sądu, bezskutecznie. Zarejestrowałem się jako bezrobotny, dostałem ok. 500 zł. Wziąłem chyba ze dwa takie zasiłki. Wtedy było głośno o dotacjach z Unii, że dają pieniądze na start. Uwierzyłem.

Dostał pan kasę na firmę?

18 tys. zł. Usługi stolarskie. Wie pan, dziadek był stolarzem, jakieś geny czy co.

Te dotacje trzeba było zwrócić, jeśli interes nie przetrwał roku.

Ja przetrwałem ponad dwa lata. Kupiłem profesjonalne maszyny: wiertarki, piły, frezarki. Kupę kasy dałem, ale sprzęt cudny. Płaciłem ok. 450 zł na ZUS. Podatków prawie w ogóle, bo co zarobiłem, ładowałem w kolejne urządzenia.

Otworzył pan też sklep.

Tak, z listwami wykończeniowymi. Zatrudniłem na umowę-zlecenie dziewczynę, dostawała 800 zł. Pracowała od godz. 8 do 17. Za wynajem lokalu płaciłem 800 zł, właściciel poszedł mi na rękę, bo liczył za mniejszą powierzchnię niż w rzeczywistości.

Kręciło się?

Słabo, ale ja chciałem, by sklep zarabiał chociaż na siebie, to miała być moja wizytówka, reklama.

Brzmi całkiem nieźle.

Bo było nieźle. Żona wzięła kredyt na dokupienie maszyn, bo pojawiły się poważniejsze zlecenia. 15 tys. zł. Teraz mam spłacić 30 tys. zł. Na 5 lat po 500 zł miesięcznie.

A nie lepiej było wziąć na firmę?

Panie, ja dla banków byłem niewiarygodny.

Jak to?!

Tak to. Nie płaciłem podatków, bo inwestowałem. Miałem ze 3 tys. zł stałych kosztów, sklep, pracownica, księgowa, bo ja się na tym nie znam, to za bardzo skomplikowane. I jeszcze telefony, dojazdy. Zleceń było coraz mniej, bo pojawił się kryzys.

Dotknął wszystkich.

Ale to nie on mnie dobił, tylko ZUS. Skończyła się promocja i zacząłem płacić prawie tysiąc złotych składek.

To w sumie tylko pół tysiąca więcej.

Dla pana to może mało, wy w Warszawie zarabiacie kupę kasy. Dla mnie to było wóz albo przewóz. Poszedłem do zakładu, tłumaczyłem, że nadchodzi zima, że nie będzie zleceń, że martwy sezon w moim fachu. Że potrzebuję po prostu przeczekać. Do wiosny, bo się wtedy odbiję, że mam maszyny, umiejętności, nawet klientów, którzy mówili: panie Darku, to na wiosnę odnowimy kuchnię, wymienimy szafki, to pan zrobi. Ale urzędnicy pokazali mi przepisy, prawo, papierki. Że mogę zawiesić firmę, ale muszę płacić sam składki na ubezpieczenie. A że serce mi zaczęło szwankować, miałem poważny problem.

Nikt nie pomógł, nie poradził?

Pan żartuje, tak? Kto miał pomóc? Urzędnicy? ZUS? Skarbówka? Zamknąłem firmę, by nie narobić długów. Ale urząd pracy odmówił mi zasiłku dla bezrobotnych, bo płaciłem mały ZUS. Więc się nie należy.

Jednak próbował pan walczyć.

Tak, rozmawiałem z urzędnikami, czy jest szansa na wsparcie z funduszy województwa na rozwój przedsiębiorstwa. Potrzebowałem gotówki, by przeżyć. Potem bym spłacił, bo robota była. Ale pani mi powiedziała wprost, że z mojego regionu dotację dostała jedna osobna, że trzeba mieć plecy, no wie pan, znajomości, układziki, bez tego kaplica.

Sugeruje pan łapówkarstwo?

Niczego nie sugeruję, mówię, jak było.

Ma pan pomysł na wyjście z tego marazmu?

Pomysł jest prosty. Mniejsze składki na ZUS i polityka banków nastawiona na zwykłych ludzi, żebym nie musiał udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Zarabiam, mogę mieć faktury nawet na 10 tys. zł, ale te pieniądze inwestuję w rozwój, to powinienem być traktowany przez banki jak osoba, która rokuje jak najlepiej. Nie przepijam tej kasy, nie przejadam, a że nie płacę podatków, to chyba dobrze świadczy o mnie, że umiem się poruszać w tym gąszczu przepisów. Ale nie, banki wtedy trzymają się sztywno bzdurnych reguł i uznają, że nie mam dochodów. No ludzie, przy zarobkach rzędu 10 tys. miesięcznie?

Politycy zapewniają, że pracują nad uproszczeniem systemu podatkowego, że próbują stworzyć system przyjazny dla drobnej przedsiębiorczości.

Nie słucham polityków, mam to gdzieś, co mówią, co robią i jak wyglądają. Mam gdzieś to państwo, które nie dba o swoich ludzi. Nie pomogło mi w potrzebie, tylko mnie zgnoiło. Nieważne są słowa, tylko realna pomoc. A jej nie ma. Gdybym był młodszy, tobym stąd wyjechał.

Ale przecież pan patriota...

Idź pan z takim patriotyzmem. Kasa się liczy. Reszta to bzdurne gadanie. Jak będę miał jaguara, pokaźne konto, to mogę pogadać o chorągiewkach na 11 listopada. Ja się pracy nie boję, fach mam. Tylko wk...a mnie chciwość państwa. Mojego państwa. Tylko jakie ono moje?

Prowadzisz firmę? Opisz nam swoją historię i wygraj udział w elitarnej debacie! Weź udział w konkursie „Moja droga do wolności gospodarczej” i podziel się z nami swoimi doświadczeniami. Szczegóły tutaj.