Ryszard Florek rozświetla poddasza domów w 47 krajach na świecie. Jego Fakro od 20 lat depcze po piętach Veluxowi i cierpliwie wyczekuje chwili, kiedy duński konkurent się przewróci.
„Proszę zobaczyć, jakie są wytrzymałe” – mówi Ryszard Florek, chwytając szybę i wyginając ją tak mocno, że pęknięcie wydaje się nieuniknione. Ale ku zaskoczeniu wszystkich materiał wytrzymuje, a pod wypielęgnowanym wąsem sześćdziesięcioletniego Florka pojawia się szelmowski uśmiech. Lubi zaskakiwać. Szczególnie że swoją fabrykę okien dachowych w Nowym Sączu zna jak własną kieszeń, a o procesie produkcji mógłby opowiadać godzinami. Fascynują go nie tylko szyby, lecz także zawiasy, ramy, kołnierze, wypełnienia, wygłuszenia, wzmocnienia. Jednym słowem – wszystko, z czego składa się okno. W czasach, gdy firmami zarządzają finansiści, taka więź między produktem a szefem zakładu jest prawdziwą rzadkością.
Całe Fakro to rzadki przypadek firmy, której w stosunkowo krótkim czasie 20 lat udało się zbudować międzynarodową sławę, a wręcz potęgę. Fakro zatrudnia obecnie ponad 3,3 tys. pracowników w 12 polskich i zagranicznych fabrykach. Jedna z nich ulokowana jest nawet w Chinach. Co roku powstaje w nich ponad pół miliona nowoczesnych okien dachowych, co daje nowosądeckiej spółce 1,1 mld zł przychodów, pozycję lidera na rynku krajowym i wysoki, bo aż 15-proc. udział w rynku globalnym. Fakro ma w zasadzie tylko jednego konkurenta, z którym musi się liczyć – duńskiego Veluxa. Choć w obecnej sytuacji to raczej Duńczycy muszą się liczyć z Florkiem.
Od parkietu po dach
Gdy ktoś w towarzystwie Ryszarda Florka wypowie słowo „imponujące”, ten od razu reaguje: „Tak, ale na takie wyniki haruje się latami”. Wspomina, że zaczął rozmyślać o okiennym biznesie już w 1978 r., gdy był jeszcze studentem Politechniki Krakowskiej na Wydziale Budownictwa Lądowego. – Po studiach, w oczekiwaniu na
dom w Nowym Sączu, zostałem na uczelni na dwa lata. Ułatwiało mi to wyjazdy za granicę w ciągu wakacji i dorabianie. Remontowałem mieszkania. Właściciele wyjeżdżając na urlop, zostawiali mi klucze i wracali na gotowe – wspomina Florek. W 1984 r. wspólnie z Krzysztofem Kronenbergerem założył w Nowym Sączu firmę transportową oraz zakład stolarski w Tymbarku. Tyle że wtedy popyt na okna dachowe był w Polsce równie duży jak na promy kosmiczne. Czyli żaden. Florek zaczął więc na zaimportowanych z Niemiec maszynach wytwarzać to, co sprzedawało się wówczas jak woda: boazerie, bramy i parkiety. – Już wówczas mieliśmy największy i najnowocześniejszy prywatny zakład stolarski w Polsce – twierdzi dzisiaj.
Gdy w 1989 r. Balcerowicz wyganiał z Polski gospodarczy socjalizm, Florek szykował się do rywalizacji z zachodnimi firmami. Już dwa lata później ruszył z produkcją okien dachowych i właśnie na 1991 r. datuje się powstanie Fakro. Pierwszą i wciąż największą firmą, z którą przyszło rywalizować Florkowi, był Velux. Duńczycy od lat cieszący się pozycją globalnego lidera (żeby nie powiedzieć monopolisty) w branży okien dachowych powstania nowego konkurenta, i to w postkomunistycznym kraju, nawet nie zauważyli. I dobrze, ponieważ Florek mógł na początku spokojnie zdobywać polski rynek i urabiać sobie dekarzy. To właśnie oni okazali się kluczem do sukcesu w tej branży.
Z reguły, gdy Kowalski czy Nowak budują dom, nie znają producentów okien dachowych, a już na pewno nie są w stanie rozstrzygnąć, którzy z nich są lepsi. To dekarze podpowiadają, że zamówienie warto złożyć raczej w firmie X niż w Y. Dlatego Florek inwestował przede wszystkim w dobre relacje z ekipami od dachów. Częściowo z myślą o nich wybudował nawet hotel w Muszynie – urządza w nim pokazy,
szkolenia i konferencje dla dekarzy albo po prostu zaprasza ich tam na wypoczynek.
Wojna polsko-duńska
Już w pierwszych miesiącach działalności w Fakro zaczęła pracować także żona Florka – Krystyna. Biznesmen opowiada, że wówczas wyjeżdżał z domu o świcie i wracał przed północą, więc był to właściwie jedyny sposób na podtrzymanie kontaktów z rodziną. – Żona bardzo się zaangażowała w firmę, nawet nie wiem, czy nie bardziej niż ja. Przejęła sprawy zarządzania, finansów, kadr i
informatyki. Dla mnie były to całkowicie obce rzeczy, musiałbym uczyć się ich od podstaw – zapewniał później Florek.
Oko Veluxa wypatrzyło kiełkującego mu pod nosem konkurenta dopiero w 1993 r. – Wiem, że przyjeżdżali tu do Nowego Sącza, fotografowali zakład, liczyli
ciężarówki. Jeszcze w 1993 r. sprzedawali u nas okna po cenach europejskich, przywożone głównie z Węgier i z Niemiec. W momencie kiedy odkryli nasz zakład w Tymbarku, obniżyli ceny na polskim rynku o 30 proc., ale to był 1994 r., kiedy my już zdążyliśmy mocno wejść na rynek. Rok później, w 1995, praktycznie zrównali ceny z naszymi – relacjonował Florek w jednym z wywiadów.
Ale polem bitwy pomiędzy oboma producentami były nie tylko cenniki. W połowie lat 90. Velux zaczął oskarżać Florka, że ten po prostu kopiuje w swoich produktach duńskie rozwiązania. Florek podkreślał, że patentów nie łamał, a jedynie kompilował najlepsze rozwiązania od różnych producentów w jeden superprodukt, dorzucając własne udoskonalenia. Nawiasem mówiąc, to argumentacja dokładnie taka, jaką stosował Steve Jobs, odpowiadając na zarzuty, że iPhone to po prostu ładnie opakowany zlepek produktów innych
firm.
Kłody pod nogami
Fakro rosło w siłę, błyskawicznie zwiększając udziały w rodzimym rynku (obecnie są one na poziomie 50 proc.). Wówczas Velux – jak twierdzi Florek – zaczął uciekać się do nietypowych posunięć, które miały łamać prawo dotyczące uczciwej konkurencji. Przykłady? – Rabaty roczne progresywne, czyli rabaty dawane od rocznej wielkości sprzedaży. Oczywiście upusty są dozwolone, ale tylko te, które są związane z kosztami, jakie ponosi dostawca. Z kolei rabat roczny jest ustalany od rocznego obrotu i nie jest związany z kosztami dostawcy. To element polityki. A jaką politykę może mieć monopolista, jeżeli nie taką, aby nie dopuścić konkurenta do przejęcia rynku? – przekonywał Florek i dodawał, że roczne rabaty progresywne są zabronione art. 82 Traktatu Unii Europejskiej.
Do nieuczciwych działań właściciel Fakro zaliczał także rabaty udzielane przez Veluxa na swoje okna klientom, którzy porzucali zamiar zakupu produktów Fakro. Przed kilkoma laty poskarżył się na te praktyki do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a cała sprawa w końcu wylądowała na forum Komisji Europejskiej. Ale żadne decyzje i wyroki nie zapadły.
Pewne jest zaś, że spory z Duńczykami są motorem innowacyjności w Fakro. Florkowi zależy, aby dziennikarze przyjeżdżający do Nowego Sącza obejrzeli przede wszystkim dział badań i rozwoju. Tam setka inżynierów opracowuje unikalne rozwiązania, a mieszczący się nieopodal dział prawny opracowuje wnioski patentowe. Dotąd z Fakro wyszło ponad 100 takich zgłoszeń. Firma oprócz prostych okien dachowych produkuje też okna oddymiające czy świetliki – specjalne instalacje, które doprowadzają światło słoneczne do pomieszczeń, w których nie ma możliwości zamontowania okien dachowych czy pionowych.
Szeregowiec patriota
Florek znany jest nie tylko jako biznesmen, lecz także jako popularyzator gospodarczego patriotyzmu. – Kupowanie polskich produktów sprawia, że rośnie nam PKB, a zyski nie są wyprowadzane za granicę. To dodatkowe miejsca pracy – przekonuje od lat w każdym wywiadzie, na każdej konferencji. Założył nawet fundację „Pomyśl o przyszłości”, która buduje świadomość wokół barier rozwojowych, jakie napotykają polskie firmy. Nie podoba mu się na przykład to, że rząd nie tylko nie wspiera rodzimych przedsiębiorców, ale wręcz faworyzuje ich zagranicznych konkurentów. – W Polsce produkuje się bodaj najwięcej okien dachowych na świecie. Wszyscy nasi najważniejsi konkurenci działają w specjalnych strefach ekonomicznych. Tylko my nie jesteśmy w strefie – oburzał się Florek na tegorocznym forum ekonomicznym w Krynicy.
Choć o tym, co go w polskiej rzeczywistości boli, czy o konflikcie z Veluxem Florek mówi otwarcie i mocno (a przecież biznesmeni zazwyczaj chcą uchodzić za bezkonfliktowych), to jednak przez mieszkańców Nowego Sącza nie jest uważany za warchoła czy wyzyskiwacza. Daje pracę wielu z nich, samemu nie obnosząc się z bogactwem. Mieszka w skromnym domku szeregowym, który odkupił od spółdzielni. A przecież z powodzeniem mógłby kupić sobie cały Nowy Sącz – jego majątek wycenia się bowiem na ponad miliard złotych.
Prowadzisz firmę? Opisz nam swoją historię i wygraj udział w elitarnej debacie! Weź udział w konkursie „Moja droga do wolności gospodarczej” i podziel się z nami swoimi doświadczeniami. Szczegóły tutaj.