- Łatwo z Polaków zrobić naród w 100 proc. heroiczny w dziele ratowania Żydów, a to nieprawda. I można zrobić z nas naród szmalcowników – to też będzie kłamstwo - mówi Mateusz Matyszkowicz, dyrektor TVP 1.
- Łatwo z Polaków zrobić naród w 100 proc. heroiczny w dziele ratowania Żydów, a to nieprawda. I można zrobić z nas naród szmalcowników – to też będzie kłamstwo - mówi Mateusz Matyszkowicz, dyrektor TVP 1.
Jest pan zaskoczony debatą wokół „Korony królów”?
W Polsce od lat nie wyprodukowano serialu sięgającego aż tak daleko wstecz – do Średniowiecza. „Korona królów” musiała więc być bacznie obserwowana. Zarazem formuła telenoweli bardzo odbiegała od seriali, które widzowie jeszcze pamiętają: „Królowej Bony”, „Królewskich snów”. Drżałem o oglądalność, ale Ilona Łepkowska mnie przekonała, że widz jest. To widz, który ogląda podobne tureckie seriale. Intelektualiści ekscytują się produkcjami Netfliksa czy HBO, tzw. serialami premium. One w telewizji naziemnej miałyby 3, 4 proc. oglądalności. Dla mnie „Korona królów” to lekcja pokory wobec masowego widza.
Pan ją ogląda ?
Wciągnąłem się. Jestem filozofem mediewistą, a nie podzielam wielu zastrzeżeń dotyczących historycznych realiów.
Postaci mówią współczesnym językiem, myślą współczesnymi kategoriami.
Średniowiecze pokazane takim, jakim było, mogłoby się okazać nie do oglądania. A przecież dużo osób zaczęło sięgać do źródeł, choćby po to, by krytykować. Osoby, które ogłaszają na Facebooku, że nie było w średniowieczu jakiegoś barwnika, dowiedziały się o tym dzięki serialowi.
Większa wystawność „Korony”, wyższy poziom aktorstwa byłyby jej atutem.
Telenowela ma cztery odcinki w tygodniu. To wielkie obciążenie dla budżetu telewizji. Trudno jest skupić znanych aktorów wokół telenoweli. To obciążenie czasowe, ci najbardziej rozrywani rzadko się na to decydują. Redbad Klijnstra mi opowiadał, że kiedy grał lekarza w „Na dobre i na złe”, na wsi ludzie prosili go o porady medyczne. To dla aktora szansa, ale czasem i przekleństwo.
Jaki jest horyzont czasowy „Korony”?
Na razie jest pomysł na trzy sezony. Ma dobrą widownię, 2,5 mln. Ci, którzy oglądali z ciekawości czy „dla beki”, raczej się już wykruszyli. Prezes Kurski żartował, że można by ją ciągnąć do czasów współczesnych.
Przy tak szczegółowej akcji to by trwało wieki.
Ona przyspieszy. Pierwszy sezon skończy się do czerwca śmiercią Kazimierza Wielkiego. Ideałem byłby jeden władca na jeden sezon. Mamy jeszcze jeden średniowieczny serial, tym razem nie telenowelę. Szczegóły wkrótce.
To jedyny projekt historyczny?
Pamiętajmy: żeby takie seriale nie powodowały przesytu, nie może być ich więcej niż jeden na sezon. Teraz mogą się pojawiać po dwa, z powodu setnej rocznicy Niepodległości.
A co jest głównym daniem z tej okazji?
Stanisław Krzemiński, twórca „Plebanii” i „Londyńczyków”, przygotowuje scenariusz „Dróg do wolności”. To opowieść o trzech kobietach z Krakowa, które zakładają własne pismo. Zaczyna się latem 1914 r., potem opowiada, już w pierwszym sezonie, o dwudziestoleciu międzywojennym. Akcentując fakt, że Polska jako jedna z pierwszych obdarzyła kobiety prawami wyborczymi. Zobaczymy antagonizm między babką graną przez Annę Polony a młodymi dziewczynami, jej wnuczkami. Na razie planujemy trzy sezony. I możliwe, że dociągniemy do współczesności.
Postawiliście na opowiadanie historii przez perspektywę feministyczną?
Ale także poprzez paradygmat matki Polki. Polski konserwatyzm przyznawał kobietom znaczącą rolę, czasem lidera. Ten serial dzięki pięknym kostiumom, scenografii, zdjęciom przeniesie nas naprawdę do odległych czasów. Będzie kosztował wiele razy więcej niż „Korona królów”, to najdroższy serial historyczny w Polsce. I będzie główną pozycją niedzielnego wieczoru w Jedynce.
Rocznica Niepodległości, a co potem?
W następnych latach będzie „Długi marsz”, serial o wyjściu armii Andersa z ZSRS, doprowadzony do Monte Cassino. Będzie wysokobudżetowa opowieść „Ludzie i bogowie” – tu tematem będą likwidatorzy z Kedywu. Wreszcie „Stulecie winnych”, klasyczna saga rodzinna, pisana przez Ilonę Łepkowską. Próbujemy grać na różnych wrażliwościach.
Co jest ich wspólnym mianownikiem?
Przyjęliśmy zasadę równowagi. Sięgamy do XX w., on jest najbliższy Polakom i zarazem najłatwiejszy. Ale i do czasów dawniejszych. Teraz to Piastowie, wierzę, że dotrzemy do Złotego Wieku.
Od lat mówi się o serialu o Jagiellonach. Dlaczego wcześniej za rzadko sięgano po tematykę historyczną, zwłaszcza tę z odleglejszych epok?
Trudna tematyka – Polacy przyzwyczajali się do zachodniej, anglojęzycznej rzeczywistości. Koszty – nie ma wątpliwości, że to działalność misyjna. Zainteresowanie starszą historią po 1989 r. słabło. Wiek XX był obecny w związku z doświadczeniami widzów. Ale on uczy nas głównie godnie przegrywać. Owszem, jest Bitwa Warszawska, jest Solidarność. Ale przede wszystkim bezmiar martyrologii. Nauczyliśmy się martyrologii, nie nauczyliśmy się dumy.
To trudniejsze?
Bardzo łatwo popaść w kicz, banał, uproszczenie. Cierpienie jest artystycznie łatwiejsze. Musimy się nauczyć mówić o własnej dumie bez tępego samochwalstwa. Ja ufam takim ludziom jak Cherezińska. Lubi portretowanych przez siebie władców, ale traktuje ich jako normalnych ludzi. Nie buduje pomników, za to jej postaci mogą być domownikami każdego Polaka.
Toczy się teraz w Polsce debata o historii XX-wiecznej. Czego będzie u was więcej: chwały czy czarnych kart?
W serialach bohaterowie są trochę skazani na niejednoznaczność. Muszą przykuć uwagę widzów. Pamiętajmy jednak, że osoby krytyczne nie mają monopolu na prawdę historyczną. Łatwo z Polaków zrobić naród w 100 proc. heroiczny, powiedzmy, w dziele ratowania Żydów – to nieprawda. I można zrobić z nas naród szmalcowników – to też będzie kłamstwo.
Serial o likwidatorach Kedywu – to potencjalny obraz niezliczonych moralnych dylematów.
I to zostanie oddane. Likwidator działał w dobrej sprawie, ale stawał przed rozterkami. Choć to będzie zarazem serial dla Dwójki, mocno sensacyjny. Na pewno będziemy unikać natrętnego dydaktyzmu, propagandy.
Wasze nowe seriale będą na miarę arcydzieł z Netfliksa?
Może bardziej na miarę seriali BBC, przystępniejszych, choć także drogich i starannie realizowanych. Netflix, Showmax czy HBO realizują seriale od razu obliczone na rynek światowy. One w pojedynczym kraju mogą nie mieć tak szerokiego zasięgu.
Na nic innego nie wystarczy chyba pieniędzy?
Nieprawda. Po prawej stronie nie docenia się tematyki obyczajowej. To portret czasów, ale i źródło wzorców. Polskość to nie tylko kostium historyczny. Także polski sposób życia. Zacznijmy od „Leśniczówki”. To telenowela silnie eksploatująca wątek swojskości. Siłą będzie doborowa obsada: Henryk Talar, Anna Seniuk, Przemysław Bluszcz. Chcemy dać widzowi wartką opowieść, ale na najwyższym poziomie estetycznym, z dużą liczbą plenerów. I z walorami etycznymi – zgodził się wystąpić Krzysztof Globisz, który pokaże, jak można pokonać konsekwencje udaru. Będą też wątki ekologiczne, antykłusownicze, chociaż chwilami będzie to też kryminał.
Czuję jednak, że to klasyczny serial dla starszego pokolenia.
I dlatego powstanie też serial obyczajowy dla Dwójki „Za marzenia”, scenariusz pisze Anna Frankowska, twórczyni „Prawa Agaty”. Myśmy faktycznie trochę gubili młodego widza, to próba odzyskania go. Pokażemy mu opowieść o trójce młodych „słoików”, dwóch dziewczynach i chłopaku, którzy szukają swego miejsca w Warszawie. To serial adaptacyjny oswajający młodych ludzi z wielkim miastem, ale podkreślający: ambicja tak, ale nie za wszelką cenę.
Kiedy ekipa Jacka Kurskiego zaczynała, próbowano wprowadzać najwyższą kulturę do najlepszego czasu antenowego. To się nie powiodło. Pegaz miał być w Jedynce, potem został cofnięty do TVP Kultura.
Nie wiem, czy formuła magazynu jest jedynym wyznacznikiem obecności wysokiej kultury. Ale zgadzam się, wysokiej kultury jest wciąż za mało. Dlatego za największy sukces uważam odrodzenie się Teatru Telewizji. Dwie premiery w miesiącu i bardzo różnorodny repertuar. Są spektakle tożsamościowe, jak „Brat naszego Boga” czy „Marszałek”. I są takie jak „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” według Gombrowicza. Pojawia się złośliwe pytanie, po co robić teatr telewizji, kiedy można iść do teatru. Ale wiele osób na teatr żywy nie może sobie z różnych powodów pozwolić, a język telewizyjny jest czymś oddzielnym.
Zarzuca się wam, że Teatr Telewizji kształtuje pisowską wizję świata.
Gombrowicz ma taką naturę? A „Mock” według Marka Krajewskiego? Zresztą nawet „Marszałek” nie miał gotowej tezy. Stawiał pytania każdemu Polakowi: o siłę lidera, o to, jak przetrwać w sytuacji osamotnienia. To był spektakl o tym, że podmiotowość Polski jest czymś ulotnym. Z kolei spektakle Pawła Woldana dotykają sfery religijnej i są szczególnie chętnie oglądane nie z powodu polityki. Teatr nie powinien służyć tylko wąskiej grupie aktywistów z największych miast. Ten inny teatr lewica odrzuca jako „mieszczański”. A on jest też potrzebny.
Stać was będzie na teatr przy tak kosztownych pomysłach serialowych?
Dla Teatru Telewizji nie ma dziś zagrożenia. Ja uważam oglądalność na poziomie od 300 do 800 tys. widzów za nie najgorszy sposób inwestowania w kulturę. Budujemy serialami, rozrywką szeroką widownię, a przy okazji dajemy jej ambitniejsze rzeczy. To wzór choćby telewizji francuskiej. Musimy pamiętać, że Polska się zmienia. Dzięki transferom socjalnym, choćby 500 plus, ludzie wydają pieniądze na nowe rzeczy, także na kulturę, na kino.
Telewizja zrezygnowała z własnej produkcji filmowej.
I marzę, aby do niej wrócić, we współpracy z PISF. Skądinąd telewizja zwiększyła swój udział w produkcji filmowej – 5 do 15 mln zł w ciągu ostatnich dwóch lat.
Ludzie młodzi rezygnują z telewizji na rzecz internetu.
Telewizja linearna nie upadnie. Ludzie po 30. roku życia, bardziej osiadli, rodzinni, potrzebują jednak odbiornika.
Pan mówi o kulturze wysokiej, a TVP kojarzy się z lansowaniem popu na głośnym sylwestrze, z disco polo.
Telewizja publiczna powinna mieć ofertę dla każdego. Disco polo nie jest moją muzyką. Ale w jej krytyce dostrzegałem pogardę. Można powiedzieć: to jest słabsze. Ale to patrzenie z wyższością, często na świat, z którego ci krytycy sami się wywodzą. Mam wrażenie, że odchodzimy w ostatnich latach od traktowania zwykłego Polaka jako chama. To jest paradoksalne dziedzictwo świata sarmackiego. Ci sami, którzy krytykują szlachtę za „wyzysk chłopów”, podchwytują wzorce źle pojmowanej pańskości.
Jest pan dyrektorem Jedynki do końca lutego. Potem następuje reforma, likwidacja podziału na anteny. To szansa?
Obecna struktura pochodzi z czasów, kiedy TVP zajmowała niemal cały rynek. Jedynka i Dwójka mogły sobie spokojnie konkurować. Teraz trzeba spójnej oferty. Około godz. 20 wielu Polaków ogląda na Dwójce „Barwy szczęścia”. Jedynka zaczyna swą główną wieczorną pozycję na pięć minut przed końcem serialu. I startuje z pułapu słabych wyników. Warto lepszą koordynacją ułatwić widzowi sensowny wybór. TVP musi działać jako jedna grupa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama