Każdy z nas wie, że najlepsza oliwa z oliwek to ta, na której znajdziemy napis „extra virgin”. Pochodzi ona z pierwszego tłoczenia, i dzięki temu ma najwyższą jakość. Okazuje się, że z inwestycjami może być podobnie. Zarabiamy na wzrostach giełdowych spółek, czy to kupując akcje bezpośrednio, czy za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych bądź emerytalnych. I zdarza się, że stopa zwrotu, jaką uda się osiągnąć, jest bardzo przyzwoita. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że w zdecydowanej większości przypadków są to duże i okrzepłe firmy. Z jednej strony to dobrze, bo prowadzony przez nie biznes jest już w stabilnej fazie rozwoju, ale z drugiej, szansa na dynamiczny wzrost, a co za tym idzie ponadprzeciętny zysk z inwestycji, jest już dużo mniejsza.
Inaczej jest z funduszami private equity czy venture capital (dalej będziemy używać popularnego skrótu PE/VC), które angażują się w spółki na długo przed tym, zanim wejdą one na giełdę. Czasami nawet w ogóle tam nie trafiają, więc zwykli inwestorzy tracą jakąkolwiek szansę na zysk. Taki sposób podejścia do inwestycji jest właśnie jak korzystanie z oliwy z pierwszego tłoczenia. Fundusze PE/VC, angażując się w firmę na wczesnym etapie, mają szansę znaleźć prawdziwe okazje, a potem czerpią korzyści z wieloletniego procesu budowania wartości firmy. Bardzo często wycofują się z inwestycji właśnie wtedy, kiedy ich wychowanek wyrusza na giełdowy parkiet. W tym momencie inkasują zazwyczaj bardzo wysokie zyski.
W przypadku ryzykownych inwestycji, w dopiero co raczkujące firmy, czyli tzw. start-upy, liczą na stopę zwrotu na poziomie 30-50 proc. w skali roku. Jeśli przedsiębiorstwo jest już nieco większe i prowadzi stabilną działalność, można się spodziewać 20-30 proc. rocznie, a i ryzyko, że akurat ten pomysł na biznes nie wypali, jest już dużo mniejsze. Jak podaje Cambridge Associates średnia roczna stopa zwrotu funduszy venture capital działających na rynku amerykańskim w ciągu ostatnich 20 lat wyniosła 26,3 proc.
Tyle mówią statystki, ale niektóre inwestycje mogą te przeciętne wyniki zostawiać daleko w tyle. Wystarczyło, tak jak Peter Thiel, w 2004 roku kupić akcje Facebooka za zaledwie 500 tys. dolarów, by po 8 latach sprzedać je za ponad miliard dolarów. W Polsce również nie brak podobnych przykładów, jak chociażby fundusz Warsaw Equity Group, który włożył 4 mln zł w internetowy komunikator Gadu-Gadu, by po 8 latach otrzymać zwrot na poziomie 250 mln zł. A to niemal 300 proc. zysku w skali roku.
Fundusze PE/VC nie tylko zarabiają na zakupionych firmach. Korzyść jest obopólna. Największym strapieniem szefów młodej firmy jest to, skąd pozyskać środki na dalszy rozwój. Bank będzie wymagał zabezpieczeń, o które może być naprawdę trudno, a jeśli już się zgodzi udzielić kredytu, to trzeba się liczyć z koniecznością spłacania regularnych rat. Przed osiągnięciem pewnego rozmiaru, firma może raczej zapomnieć o giełdzie, bo emisja publiczna będzie dla niej zbyt droga. Można więc szukać inwestorów, ale jeśli będzie to inna firma z branży, w praktyce oznacza to zgodę na przejęcie. Z kolei fundusz PE/VC wejdzie do spółki jako wspólnik. Wyłoży kapitał, weźmie na siebie część ryzyka, będzie pomagał zwiększać wartość firmy, dzieląc się wiedzą i doświadczeniem.
Rynek PE/VC w Polsce cały czas się rozrasta. Jak wynika z danych Europejskiego Stowarzyszenia Private Equity/Venture Capital w ubiegłym roku fundusze weszły w 57 polskich spółek, wykładając rekordową kwotę 680 mln euro. Warto jednak zastanowić się, kto zarabia na polskich inwestycjach PE/VC. Aż 90 proc. kapitałów funduszy pochodzi od zagranicznych inwestorów instytucjonalnych. Brakuje szczególnie krajowych instytucji, które w innych europejskich państwach mają znaczący udział w rynku. Udział prywatnych inwestorów również wynosi jedynie 0,2 proc. Można więc powiedzieć, że Polacy i polskie instytucje tracą szansę, by zarobić na młodych firmach rozwijających się wraz z naszą gospodarką. Zyski z pierwszego tłoczenia płyną za granicę.