Kluczowe założenia odświeżonej strategii znane były od przeszło pół roku (po raz pierwszy opisywaliśmy je na łamach DGP jeszcze ubiegłej jesieni), ale mimo to jego publikacja była w branży bardzo oczekiwana. Na zakończenie prac nad dokumentem czekali zwłaszcza potencjalni partnerzy do budowy drugiej z planowanych przez Polskę elektrowni jądrowych.

To właśnie spodziewana jeszcze w środę, 25 czerwca publikacja projektu na łamach Biuletynu Informacji Publicznej ma bowiem otworzyć kolejny etap w napiętym harmonogramie przygotowań tej inwestycji. Chodzi o proces konsultacji z rynkiem, który pozwoli doprecyzować ostateczne kryteria i rozpisać na przełomie roku konkurencyjne postępowanie na elektrownię planowaną w centralnej Polsce. Tylko czy rząd zdąży rozstrzygnąć przetarg i wystarczająco rozpędzić drugi projekt przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi? Tymczasem to właśnie kalendarz polityczny stanowić może jedno z głównych wyzwań dla realizacji kolejnego projektu zgodnie z planami wyłożonymi w nowej strategii.

Opóźnienia przy pilnym projekcie

Drugim czynnikiem, który według rządowej diagnozy składa się na potrzebę pilnego uruchomienia drugiej "jądrówki", jest płynny przebieg transformacji energetycznej. Gra toczy się o rozruch pierwszego bloku jeszcze pod koniec przyszłej dekady, w której spodziewane będą zmasowane odstawienia bloków węglowych. Alternatywą dla ich zastąpienia przez atom będą kompromisy: albo z celami klimatycznymi, albo z bezpieczeństwem dostaw. Z kolei żaden z tych scenariuszy nie przełoży się na niskie ceny energii ani konkurencyjność przemysłu.

Ale, mimo tych palących potrzeb, w branży kwestia ogłoszenia nowego dokumentu strategicznego zdążyła stać się już przedmiotem żartów, zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy czas oczekiwania na jej publikację wydłużał się mimo że – jak można było usłyszeć w kręgach rządowych – na jej drodze stały już tylko względy biurokratyczne.

Obecnie, jak dowiedzieliśmy się w poniedziałek z wykazu prac Rady Ministrów, przyjęcie uchwały o aktualizacji programu jądrowego zakładane jest w trzecim kwartale bieżącego roku, a więc niemal rok po pierwszych informacjach medialnych na temat jej założeń. We wpisie wyjaśniono, że potrzeba aktualizacji wynika – z jednej strony – „z potrzeby usprawnienia i przyspieszenia działań związanych z wdrażaniem energetyki jądrowej w Polsce”. Z drugiej zaś, z konieczności rewizji przyjętego przed pięcioma laty harmonogramu, który zakładał m.in. start pierwszego bloku elektrowni na Pomorzu w 2033 r. Od jesieni zeszłego roku jako termin rozpoczęcia komercyjnej eksploatacji komunikowany jest rok 2036, przy czym można szacować, że projekt miał już co najmniej dwa lata „spóźnienia” w momencie zmiany władzy po wyborach w październiku 2023 r.

Klucz do drugiej elektrowni

Jak wynika z naszych informacji, w dokumencie, który światło dzienne powinien ujrzeć w środę 25 czerwca, podtrzymano szereg podstawowych założeń dotychczas obowiązującej wersji programu, przyjętej w 2020 r. przez rząd Mateusza Morawieckiego, w tym zakres polskich planów. W dalszym ciągu przewiduje się dwie elektrownie o łącznej mocy 6–9 gigawatów, oparte na sprawdzonych technologiach dużych reaktorów. Równolegle do realizacji obu projektów zakłada się kontynuację analiz ws. potrzeby kolejnych jednostek.

O ile projekt elektrowni na Pomorzu, który czeka dziś przede wszystkim na uzgodnienie warunków pomocy publicznej między rządem a Komisją Europejską, uznaje się za stosunkowo zaawansowany, w centrum uwagi planistów jest dziś druga elektrownia, która miałaby powstać w jednej z czterech wytypowanych lokalizacji w centralnej części kraju (Bełchatów, Konin, Kozienice, Połaniec – przy czym dwie pierwsze wskazano jako „preferowane” przez rząd). Inwestycja ta, pod względem szeregu parametrów wyjściowych, ma zostać przeprowadzona inaczej niż ma to miejsce w przypadku elektrowni na Pomorzu.

Kto zbuduje atom?

Resort przemysłu zakłada przede wszystkim, że partnerzy, na czele z dostawcą technologii i generalnym wykonawcą budowy, zostaną wyłonieni w formule zintegrowanego postępowania konkurencyjnego. W dokumencie opisano również niektóre z kryteriów, które – obok kryteriów technologicznych, ceny czy przewidywanego harmonogramu inwestycji – będą istotne przy wyborze oferty. To m.in. udział finansowy oferentów w przedsięwzięciu, w tym w formie zaangażowania kapitałowego (przynajmniej na etapie budowy). Zaangażowanie przez wyłonione konsorcjum własnych środków stanowić ma, z punktu widzenia polskiej administracji, dodatkowy „czynnik motywujący” do realizacji prac w terminie i zgodnie z zakładanym kosztorysem. Elementem ofert, który może wpłynąć na decyzję polskiego rządu, będzie również local content, czyli zobowiązania dotyczące angażowania w projekt polskiego przemysłu, a także transfer technologii czy inwestycje powiązane (offset). W odświeżonym programie nie ma mowy o szczególnych preferencjach, na które mógłby liczyć np. dostawca już obecnej w Polsce technologii – takie kryterium mogłoby stanowić dodatkowy atut dla Amerykanów.

Nowym elementem planów dla drugiej jądrówki są też zapisy dotyczące oferty dla odbiorców końcowych. Za tą formułą może kryć się m.in. możliwość obejmowania udziałów we własności elektrowni np. przez przemysł czy samorządy, które w zamian mogłyby liczyć na dostęp do energii w preferencyjnych cenach. To element znany z elektrowni działających na zasadach spółdzielczych m.in. w Finlandii czy USA. Zdaniem orędowników tego typu modeli, stanowią one najskuteczniejszy sposób na maksymalizację korzyści z atomu dla odbiorców końcowych.

Spolonizować elektrownie jądrowe

To właśnie szeroka oferta dla przemysłu, obejmująca nie tylko zlecenia przy budowie i eksploatacji elektrowni, ale również dostęp do taniej energii, ma stanowić, jak słyszymy w rządzie, główną "wartość dodaną" do programu w dotychczasowym kształcie. Budowa elektrowni jądrowych z jednej strony ma się przyczynić do ustabilizowania cen energii, przeciwdziałając lub częściowo odwracając procesy dezindustrializacji i poprawiając warunki działalności m.in. dla przemysłu energochłonnego. Z drugiej strony ma stać się podstawą dla formowania się nowych branż i rozwoju kompetencji już istniejących.

Dlatego w stosunku do niejednoznacznych zapisów programu z 2020 r. doprecyzowano, że inwestor (czyli, w przypadku pierwszej inwestycji, państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe), wspólnie z administracją, jest odpowiedzialny za wyegzekwowanie wysokiego poziomu local content (o tych planach więcej pisaliśmy w maju). Spółka inwestorska wraz z konsorcjum wykonawczym będzie zobowiązana m.in. do sporządzenia szczegółowego planu dotyczącego zaangażowania krajowego przemysłu w projekt, który podlegać będzie zatwierdzeniu przez ministerstwo. Zabezpieczyć ma on nie tylko odpowiednio wysoki wskaźnik local contentu, ale i odpowiednią jego definicję oraz metodykę wyliczania. To – jak mówi nam nieoficjalnie osoba znająca temat – jeden z tych obszarów projektu, gdzie rząd chce „dużo zmienić” i „już to się zaczęło dziać”.

Kolejnym takim obszarem jest budowa kadr dla energetyki jądrowej. Planowane jest utworzenie Centrum Kompetencji Jądrowych jako koordynującej programy szkoleniowe i edukacyjne agencji pod nadzorem resortu przemysłu. Za większym naciskiem na te zagadnienia mają pójść pieniądze, w tym fundusze zapewniające stabilne finansowanie infrastruktury badawczej, takiej jak reaktor "Maria".

Oferenci w grze o atom są już w blokach startowych

Na finalizację prac rządu czekają już oferenci. Do tej pory otwarcie swoje zainteresowanie realizacją drugiej z rządowych inwestycji jądrowych zadeklarowali Amerykanie, zaangażowani już do elektrowni na Pomorzu, oraz francuski EdF. W marcu deklarowano, że formalne uruchomienie uruchomienie postępowania przetargowego to jeden z dwóch, obok wskazania polskiego inwestora-opiekuna projektu, zaplanowanych na ten rok „kamieni milowych” w ramach przygotowań do budowy drugiej elektrowni.

Dziś słyszymy, że przedstawienie tak twardego terminu na jego osiągnięcie mogło być pochopne. – Konsultacje trwają – uspokaja nas osoba z rządu.

Inni rozmówcy sygnalizują nam jednak, że tempo postępów nie jest zadowalające, do czego – ich zdaniem – przyczyniają się braki kadrowe po stronie administracji. Tym bardziej, że w najbliższych miesiącach płynności rozmów z oferentami zagrozić może sezon urlopowy. Na dłuższą metę z kolei czynnikiem ryzyka jest inna, równie prozaiczna, kwestia: termin kolejnych wyborów. – Ostatnio z rządu płyną sygnały, że wybór partnera do tego czasu nie jest pewny. To może być demotywujące dla partnerów – komentuje jeden z rozmówców DGP.