Z punktu widzenia faktycznej realizacji elektrowni – nie. To była po prostu obiektywna konieczność. Mieliśmy umowę na projektowanie, która wygasała z końcem marca br. Trzeba było podpisać kolejny dokument, więc spółka ze wsparciem Prokuratorii Generalnej usiadła do negocjacji. To zaangażowanie Prokuratorii było faktycznie pozytywnym sygnałem, bo świadczy o zaistnieniu pewnej troski o projekt na poziomie państwa. Natomiast jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o osiągnięciu masy krytycznej, pewności, że projekt zostanie faktycznie zrealizowany.
Przełom wyznaczą dwa wydarzenia. Po pierwsze, pomyślne zakończenie negocjacji z Komisją Europejską w sprawie warunków sfinansowania elektrowni. Kluczową rolę do odegrania ma tu rząd, przede wszystkim prowadzący rozmowy po stronie polskiej pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Wojciech Wrochna. To decyzja notyfikacyjna KE uruchomi realne środki na budowę. A gdy te popłyną, trudno będzie sobie wyobrazić wycofanie się z projektu. Choć historia zna oczywiście i takie przypadki.
To uzgodnienie z Amerykanami warunków budowy, czyli tzw. umowy EPC, zakładającej realizację inwestycji pod klucz. To na mocy tej umowy ostatecznie budowana będzie elektrownia i jej elementem będzie cena, jaką trzeba będzie za nią zapłacić.
Elementów, o które trzeba zadbać, jest bardzo wiele. Najbardziej oczywiste są właśnie kwestie związane z ceną i mechanizmami jej aktualizacji, ale także podziałem odpowiedzialności za ryzyka czy karami umownymi, które trzeba sensownie wyważyć. Z jednej strony muszą zabezpieczać interesy obu stron, z drugiej strony – nie powodować przesadnego wzrostu kosztów. To brzmi może prosto, ale w praktyce zadanie jest bardzo skomplikowane i wymaga długiej pracy zespołów specjalistów z różnych branż, nawet w przypadku elektrowni konwencjonalnej. Przy jądrowej będzie tylko trudniej, choćby ze względu na dłuższy okres realizacji. ©℗