Prąd z elektrowni jądrowej może być wypychany z rynku przez OZE. W takich sytuacjach koszty inwestycji w atom będą przerzucane na społeczeństwo.

Kontrakt różnicowy, czyli mechanizm stałej gwarantowanej przez państwo ceny sprzedaży energii, jest podstawą modelu wsparcia dla energetyki jądrowej, nad którym pracuje polski rząd. Tak wynika z odpowiedzi, jakie na pytania DGP przekazało Biuro Obsługi Pełnomocnika Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej Macieja Bando. Według niego wybór kontraktu różnicowego wynika z przyjętego kształtu reformy rynku energii elektrycznej w UE.

OZE wypchnie atom?

W ocenie rządu to zabezpieczy odbiorców energii przed nadmiernym wzrostem cen, a przyszłej elektrowni zapewni ochronę przychodów. Może jednak dojść do sytuacji, w której – przy sprzyjających warunkach pogodowych – olbrzymie wolumeny prądu z OZE „wypchną” atom z rynku. W rezultacie, zamiast maksymalizować korzyści gospodarcze i społeczne z inwestycji, elektrownia będzie generować koszty. – Sam mechanizm nie gwarantuje wytwórcy zbycia całej energii. W pewnych warunkach rynkowych to się uda, w innych niekoniecznie – twierdzi dr Bożena Horbaczewska, ekonomistka z warszawskiej SGH i współautorka konkurencyjnego modelu SaHo (patrz: ramka).

Ekspertka uważa, że kontrakt różnicowy zapewnia inwestorom pozorny spokój, jaki wiąże się z perspektywą osiągania zwrotu w tradycyjny sposób. – Ale pytanie: jakim kosztem? Całe ryzyko związane z inwestycją bierze na siebie de facto społeczeństwo – ocenia dr Horbaczewska.

O ryzyko marnotrawienia mocy jądrowych DGP zapytała prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych i współautora programu energetycznego PO Grzegorza Onichimowskiego. – Jeśli Polska postawi na kontrakt różnicowy, elektrownia jądrowa będzie mogła liczyć na dopłaty do cen poniżej ustalonego pułapu. Oznaczać to będzie dla niej wyłączenie ze standardowej konkurencji rynkowej, bo przychody będzie miała zagwarantowane, a niższa cena sprzedaży energii oznaczać będzie dla niej po prostu wyższą dopłatę od państwa – mówi. Ryzyko dla zbytu energii z atomu pojawi się – według niego – dopiero w sytuacji, w której źródeł objętych kontraktami różnicowymi będzie dużo. – Sytuacja, w której wszyscy albo prawie wszyscy funkcjonują w systemie ceny gwarantowanej, będzie realnym wyzwaniem – mówi Onichimowski. Wiadomo, że z podobnego rozwiązania mają korzystać morskie farmy wiatrowe.

Czekamy na magazyny

– Elektrownia jądrowa w Polsce nie będzie szukać swojego miejsca na rynku zajętym przez inne źródła; ona będzie wchodzić na miejsce opuszczone przez inne źródła, przede wszystkim węgiel – mówi Wojciech Hann, starszy doradca w KPMG. Ale i on prognozuje, że w scenariuszu większego nasycenia rynku między OZE a atomem może się pojawić pewne napięcie: – Z jednej strony w systemie z dużym udziałem OZE pożądane są źródła elastycznie je bilansujące. Z drugiej strony – z punktu widzenia ekonomii elektrowni jądrowych najkorzystniejsze byłoby zagwarantowanie maksimum wykorzystania mocy – wyjaśnia. Z czasem rozwiązanie tego dylematu może jednak przynieść – według niego – szersze upowszechnienie rozwiązań pozwalających na magazynowanie nadwyżek energii.

I tak dopłacimy

Według Adama Błażowskiego z projądrowej Fundacji FOTA4Climate ryzyko dla pełnego wykorzystania potencjału elektrowni jądrowych jest mimo wszystko realne. Scenariusz rosnącej popularności kontraktów różnicowych uznaje natomiast za prawdopodobny. – Inwestorzy będą zabiegać o ten mechanizm, bo przychodami z giełdy energii nie da się w stabilny i przewidywalny sposób finansować żadnej inwestycji – uważa.

Jego zdaniem nie sposób wykluczyć scenariusza, w którym operator nie będzie w stanie sprzedać całego prądu z elektrowni. – A to oznaczać będzie jeden z trzech scenariuszy: podkopanie bilansu ekonomicznego inwestycji, wyższe ceny dla odbiorców albo konieczność dopłacania do przedsięwzięcia z budżetu – ostrzega wiceszef FOTA4Climate.

Musimy wchodzić w kontrakty?

Wątpliwości pojawiają się też co do argumentów rządu o konieczności wyboru kontraktów różnicowych narzuconej przez przepisy unijne. – Kontrakt różnicowy jest akceptowanym przez UE modelem wsparcia cenowego, ale w modelach spółdzielczych tego typu wsparcie w ogóle nie jest konieczne – przekonuje Bożena Horbaczewska. Interpretacji rządu w tej sprawie nie podzielają nawet niektórzy zwolennicy kontraktu różnicowego. Zdaniem Wojciecha Hanna kontrakt różnicowy to sprawdzone rozwiązanie i – po skonkretyzowaniu – może zapewnić (wraz ze wsparciem ze środków publicznych i z rządowymi gwarancjami) przekonującą podstawę funkcjonowania elektrowni jądrowej. – W mojej ocenie przyjęta reforma nie narzuca jednak konkretnego rozwiązania regulacyjnego – mówi DGP.

O konieczności zastosowania modelu, który ograniczałby się do kontraktu różnicowego, nie są też przekonani Szwedzi, którzy chcą zbudować w swoim kraju dwa nowe reaktory jądrowe do 2033 r. Pełnomocnik rządu w Sztokholmie w rozmowie z DGP podkreślał ostatnio, że powodzenie projektu jądrowego wymaga rozwiązań „skrojonych na miarę”, a model kontraktu różnicowego nie daje odpowiedzi na ryzyko kosztów kumulujących się w okresie budowy elektrowni.

Osoba z zarządu jednej z ważnych państwowych spółek mówi wprost: to najdroższy model dla odbiorcy. – Zabezpiecza przychody elektrowni, ale dopiero gdy ona pracuje. Mamy więc perspektywę nawet kilkunastu lat przygotowań i budowy, w ciągu których dług inwestora, wraz z odsetkami, będzie narastał. Ten „bagaż” niemal w całości będzie musiał być spłacony kontraktem różnicowym. Istnieje obawa, że dwustronny charakter tego modelu jest teoretyczny, w praktyce transfery służyć będą gwarantowaniu ceny na odpowiednio wysokim poziomie – mówi. Jak dodaje, zarówno brytyjski model wartości regulowanej, jak i modele spółdzielcze lepiej radzą sobie z ryzykiem narastania długu. – To kluczowe dla odbioru społecznego energetyki jądrowej – ostrzega.

Nie otrzymaliśmy odpowiedzi, czy rząd przeprowadził analizy porównawcze, rozważając alternatywne rozwiązania.

opinia

Atom na niebezpiecznym kursie

ikona lupy />
Marceli Sommer dziennikarz DGP / Dziennik Gazeta Prawna

Model finansowania atomu w Polsce zdecyduje o tym, w jaki sposób rozłożą się społeczne koszty i korzyści z tego projektu. A także o tym, czy w kolejnych latach utrzyma się pozytywna koniunktura dla technologii będącej jednym z kluczy do pożenienia dekarbonizacji z bezpieczeństwem energetycznym. Dlatego decyzję w tej sprawie powinna poprzedzić szeroka debata i transparentna analiza argumentów za i przeciw wszystkich proponowanych rozwiązań. Górę wzięła jednak inna strategia. Decyzja jest podejmowana bez otwartej dyskusji i bez upublicznienia stojących za nią przesłanek. Sprawa ma być załatwiona szybko, zgodnie z rzeczywistymi lub domniemanymi oczekiwaniami Brukseli.

Pytania, z którymi zwróciliśmy się do KE w momencie zamknięcia tego wydania DGP, czekają jeszcze na odpowiedź. Wydaje się jednak jasne, że sama litera unijnego prawa nie uzasadnia rozstrzygających wniosków, o jakich słyszymy w Biurze Obsługi Pełnomocnika Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej. Reszta jest kwestią polityki, a ta wcale nie musi stawiać dziś rządu na przegranej pozycji, gdyby zechciał podjąć grę o korzystniejszą dla obywateli i krajowej gospodarki formułę finansowania elektrowni jądrowych.

Plany rozwoju atomu kreśli wiele stolic. Niektóre, jak Sztokholm, już dziś deklarują, że chcą modelu „szytego na miarę” i nie godzą się na wąską interpretację regulacji, która narzucałaby kontrakt różnicowy. I trudno się dziwić, jeśli wziąć pod uwagę to, że jedyna w ostatnich latach inwestycja jądrowa oparta na kontrakcie różnicowym – brytyjska elektrownia Hinkley Point C – boryka się z ogromnymi problemami a w przypadku następnego w kolejce projektu w tym kraju (Sizewell C) przyjęto już – chyba nie bez przyczyny – inny model finansowania.

Na dodatek w przeciwieństwie do Szwedów mamy zręby autorskiego mechanizmu opracowanego z myślą o naszym kraju. Quasi-spółdzielczy model SaHo za swój podstawowy priorytet przyjął jak najniższe ceny energii dla odbiorców. Wydaje się truizmem, że cel ten powinien podzielać także polski rząd. Zamiast tego złośliwi mogą mówić, że kontrakt różnicowy to mechanizm bardzo atrakcyjny, ale głównie z punktu widzenia wąsko rozumianej maksymalizacji zysków wąskiego grona interesariuszy.

Polska to nie Finlandia i nadziejom na powtórzenie sukcesu tamtejszego modelu spółdzielczego można zapewne przeciwstawić racjonalne obawy i wątpliwości. To jednak za mało, żeby dostępne narzędzia, które mogłyby przywrócić atom społeczeństwu, odrzucić w całości i przede wszystkim bez poważniejszej, inkluzywnej dyskusji. ©℗

Modele dla elektrowni jądrowych

Kontrakt różnicowy – mechanizm zakładający, że wytwórca otrzymuje od podmiotu wspierającego dopłaty do sprzedanej energii, gdy jej cena jest niższa od ujętego w umowie wskaźnika referencyjnego lub widełek cenowych. Z kolei gdy energia jest sprzedawana drożej niż uzgodniony pułap, oddaje swoje nadwyżki. Taki właśnie model został wpisany do bliskiej przyjęcia unijnej reformy rynku energii jako uznawana forma publicznego wsparcia cenowego.

Model wartości regulowanej (tzw. RAB, od ang. Regulated Asset Base) – ta forma wsparcia inwestycji jądrowych zakłada swoistą transakcję wiązaną: udział konsumentów w ponoszeniu kosztów finansowania atomu już na etapie jego budowy – finansowanej np. ze specjalnej opłaty doliczanej do rachunków za energię – w zamian za odpowiednio niższą stopę zwrotu inwestora po rozpoczęciu pracy elektrowni.

Modele spółdzielcze – opierają się na objęciu udziałów w projekcie jądrowym przez przyszłych odbiorców energii. Podmioty te uzyskują w zamian prawo (i obowiązek) odbioru energii po kosztach jej wytworzenia. Model jest stosowany w Finlandii od lat 70. XX w. i obejmuje około dwóch trzecich tamtejszej produkcji energii elektrycznej. Autorską odmianą tego mechanizmu opracowaną pod kątem polskiego programu jądrowego jest model SaHo stworzony przez Łukasza Sawickiego i Bożenę Horbaczewską. ©℗