Ceną za szybkie uchwalenie przepisów znoszących zasadę 10H może być zwiększenie minimalnej odległości od domów nowych instalacji.
Ceną za szybkie uchwalenie przepisów znoszących zasadę 10H może być zwiększenie minimalnej odległości od domów nowych instalacji.
– Chcemy doprowadzić do uchwalenia przepisów w tym roku. Zależy nam jednak, by w tej sprawie nie doszło do rozłamu w koalicji. Stąd możliwe jest pewne pole manewru, jeżeli chodzi o kompromis. Może on objąć np. zwiększenie dopuszczalnej odległości wiatraków od zabudowań – tak nasze źródło w kancelarii premiera mówi o leżącym w Sejmie od kilku miesięcy rządowym projekcie zakładającym odejście od zasady 10H.
Nowelizacja tzw. ustawy odległościowej przewiduje skrócenie odległości, w jakiej można stawiać wiatraki, z d10-krotności wysokości instalacji do 500 m od domów. Branża szacuje, że pozwoli to ponad 25-krotnie zwiększyć dostępność terenów pod inwestycje wiatrowe.
Zgodnie z projektem nowe elektrownie mają być stawiane na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Projekt zakłada udział społeczności lokalnych w decydowaniu o zasadach ich lokalizowania. Z kolei inwestorów zobowiązuje do wykorzystywania najnowszych technologii, co jest odpowiedzią na antywiatrakową propagandę, zgodnie z którą do Polski są ściągane używane urządzenia np. z Niemiec.
Rada Ministrów przyjęła propozycję zmiany przepisów na początku lipca. 14 lipca trafiła ona do Sejmu, do dziś nie dostała jednak nawet numeru druku. Powód: postawa marszałek Sejmu Elżbiety Witek, blisko wiązanej z promotorką ustawy antywiatrakowej z 2016 r., obecną europosłanką PiS Anną Zalewską. A także opór Solidarnej Polski.
Jednak, jak przekonują nas przedstawiciele rządu, przełom w tej sprawie jest bliski.
Waldemar Buda, minister rozwoju i technologii, ostatnio wprost ogłosił, że Sejm mógłby zająć się projektem na posiedzeniu rozpoczynającym się 30 listopada lub kolejnym, zaplanowanym na 13–15 grudnia. Prezes PiS Jarosław Kaczyński – jak słyszymy od jednego z polityków obozu rządzącego – także „był niedawno za” liberalizacją przepisów w tej sprawie. Choć, jak zastrzega, „jego stanowisko fluktuuje”.
Do przegłosowania ustawy nie potrzeba całego klubu PiS, bo zmiany chce opozycja.
W DGP pisaliśmy już o opcji zwiększenia dopuszczalnej odległości wiatraków od domostw z 500 m do np. 750 m. Byłby to kompromis, na potrzebę którego wskazywał niedawno w RMF FM wiceminister klimatu z Solidarnej Polski, Jacek Ozdoba. Jak przekonywał, 500 m to za mało. Według naszych źródeł w tej partii nic w tej sprawie się nie zmieniło.
Zdecydowanie przeciw zwiększaniu odległości opowiada się Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej. Jak przekonuje jego szef Janusz Gajowiecki, bez 500 m ustawa wiatrakowa będzie tylko bublem, bo przez 10 lat nie powstanie żadna nowa farma wiatrowa.
Według niego tylko 500 m zagwarantuje nowe megawaty z wiatru już w ciągu dwóch lat, a w kolejnych latach potencjał energetyki wiatrowej na lądzie to nawet do 22 GW (dziś moce z tego źródła to ponad 7 GW). Z prognoz Instytutu Energetyki Odnawialnej wynika, że zmiana odległości na 1000 m oznacza nawet do pięciu razy mniej energii z wiatru w systemie.
Z raportu Polskiej Akademii Nauk wynika, że wiatraki na lądzie są bezpieczne dla zdrowia, a 500 m to odpowiednia odległość minimalna. W ocenie Komitetu Inżynierii Środowiska PAN nie ma jednoznacznych dowodów na to, by dźwięki elektrowni wiatrowych, w tym infradźwięki, wywierały negatywny wpływ na zdrowie lub samopoczucie człowieka. W odległości 500 m od elektrowni wiatrowej poziom hałasu wynosi poniżej 40 dB, co nie powoduje negatywnych skutków zdrowotnych, nawet w przypadku osób wrażliwych.
– Dziś żadna technologia nie cieszy się w Polsce tak wysokim poparciem jak OZE. W szczycie kryzysu związanego z brakiem węgla i gigantycznymi cenami prądu ponad 80 proc. Polaków chce pilnego przyjęcia ustawy liberalizującej rozwój farm wiatrowych – akcentuje Janusz Gajowiecki.
Inny wariant zdarzeń, niż zakłada nasz rozmówca zbliżony do KPRM, przewiduje Włodzimierz Ehrenhalt, doradca Związku Przedsiębiorców i Pracodawców ds. energetycznych. – Rząd zdaje sobie sprawę z tego, że ta ustawa jest konieczna. Jest jednym z kamieni milowych Krajowego Planu Odbudowy. Kluczowe jest jednak to, że wiatr na lądzie to najtańsze źródło wytwarzania energii. Jest to ogólnie zrozumiałe w obozie rządzącym – mówi. Ekspert liczy, że ustawa liberalizująca zasadę 10H będzie uchwalona jeszcze w tym roku. – Prawdopodobnie 500 m, jako odległość wykluczająca bliższą lokalizację, pozostanie, ale trzeba będzie znaleźć kompromis zwiększający rolę lokalnych społeczności – ocenia Ehrenhalt.
W tę stronę idą ostatnie deklaracje minister klimatu Anny Moskwy. „Po ustawie o wsparciu odbiorców gazu, w Sejmie 10H. Pojawiły się pomysły partycypacji inwestora w rozwoju sieci lokalnej i możliwość nabycia przez mieszkańców energii w formie prosumenta wirtualnego. Będziemy popierać te propozycje. Energia z wiatru musi wspierać rozwój lokalny” – oznajmiła minister na Twitterze.
Jak zauważają nasze źródła, opór w sprawie energetyki wiatrowej ze strony Solidarnej Polski może skruszyć nadchodzące głosowanie nad wnioskiem opozycji o odwołanie z rządu szefa tej formacji, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. ©℗
Po zniesieniu restrykcyjnych przepisów dotyczących planowania przestrzennego Polska mogłaby czterokrotnie zwiększyć moc wiatraków na lądzie – wskazuje analiza ośrodka Ember, której wyniki publikujemy jako pierwsi. Analiza wskazuje, że jeśli minimalna odległość turbin od budynków mieszkalnych zostanie zmniejszona do 500 m, jak w większości krajów europejskich, moc wiatraków na lądzie w latach 40. może osiągnąć 44 GW.
Jeśli wymagana odległość zostanie zmniejszona do 500 m, nowe farmy wiatrowe mogą się pojawić już w ciągu dwóch lat – w samą porę, bo w 2025 r. aż 8 GW elektrowni węglowych może zostać zamkniętych z powodu zakończenia kontraktów mocowych. Według operatora sieci PSE taki scenariusz doprowadzi do znacznych niedoborów mocy, potencjalnie skutkujących blackoutami lub ograniczeniami dostaw energii dla konsumentów.
Solidarna Polska od kilku miesięcy blokuje ustawę i proponuje teraz dystans 1000 m – dwukrotnie więcej niż uzgodnione przez rząd i stronę społeczną 500 m. Według analizy Ember zmniejszy to nie tylko potencjał nowych lokalizacji, lecz także potencjał modernizacji istniejących turbin (repowering) z 11 GW do zaledwie 4 GW. Odległość większa niż 500 m oznacza również, że nowe siłownie pojawią się dopiero za siedem lat – ponieważ istniejące projekty zostały zaprojektowane dla 500-metrowej odległości od budynków. Oznacza to, że będzie za późno na wypełnienie luki pozostawionej przez elektrownie węglowe. Zagrozi to również polskim przedsiębiorstwom, które już teraz tracą konkurencyjność na rynkach europejskich z powodu braku taniej i czystej energii elektrycznej. ©℗
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama