Po spotkaniu Biden–Xi Waszyngton i Pekin wracają do dialogu w sprawach klimatycznych. Do globalnego porozumienia na szczycie w Egipcie wciąż jednak daleko.

W poniedziałek przywódcy USA i Chin zgodzili się na wznowienie komunikacji i zintensyfikowanie „konstruktywnych wysiłków” m.in. w dziedzinie klimatu. Państwowa agencja Xinhua podała, że liderzy zobowiązali się do podjęcia wspólnych starań o sukces szczytu COP27 i określili kwestie klimatyczne jako obszar wspólnego interesu. Współpraca klimatyczna supermocarstw, na skutek decyzji ChRL, była zawieszona od sierpnia, kiedy to między Waszyngtonem a Pekinem doszło do eskalacji sporu o Tajwan. Tymczasem, jak podkreślali eksperci, kontakty między USA a Chinami były jednym z kluczy do największych sukcesów światowych negocjacji klimatycznych, na czele z porozumieniem wynegocjowanym w 2015 r. w Paryżu. Perspektywę odmrożenia z zadowoleniem przyjął m.in. sekretarz generalny ONZ António Guterres. - Nie sposób odpowiedzieć na wyzwanie klimatyczne, przed którym stoimy, bez współpracy wszystkich krajów G20, a w szczególności bez współpracy dwóch największych gospodarek, USA i Chin - powiedział.
Pozytywne sygnały spływają także ze strony innych kluczowych stolic. Prezydent elekt Lula da Silva, który dziś przemówi na COP27, ma ogłosić powrót Brazylii do grona aspirujących liderów klimatycznych po rządach Jaira Bolsonaro. W kampanii Lula deklarował m.in. ofensywę w zakresie zielonych inwestycji i zatrzymanie rekordowych za Bolsonaro wycinek puszczy amazońskiej. Pod rządami poprzednika Brazylia przyjmowała co prawda formalne cele - ostatnio, w kwietniu, zobowiązała się do redukcji emisji o 37 proc. do połowy dekady i o 50 proc. do 2030 r. - jednak deklaracje te uznawane były za niewiarygodne. Wskazywano m.in., że równolegle zmieniano sposób wyliczania bazowych emisji tak, że nowe plany mogą przynieść nawet zwiększenie realnego śladu klimatycznego. A w zeszłym roku doszło do największego od lat skoku brazylijskich emisji - o 12 proc. w stosunku do pandemicznego 2020 r.
Szczegóły swojej strategii klimatycznej, zakładającej osiągnięcie przez kraj bezemisyjności netto - czyli neutralności klimatycznej - w 2070 r., ogłosiły w Szarm el-Szejk Indie, czwarte na liście największych światowych emitentów po Chinach, USA i Unii Europejskiej. Wśród filarów tych planów są m.in. zielony wodór, atom (planuje się trzykrotne zwiększenie mocy jądrowych do 2032 r.), transport publiczny, ochrona lasów oraz technologie wychwytu i magazynowania emisji (CCS). O zamiarze respektowania celów klimatycznych zapewnia nawet - ustami wysłannika Kremla Rusłana Edelgeriewa - Rosja, sygnalizując jednak, że Moskwa wiąże swoje możliwości w tym zakresie z sankcjami nałożonymi na nią w związku z inwazją na Ukrainę. - Gdyby nie sankcje, restrykcje i dyskryminacyjne praktyki, Federacja Rosyjska mogłaby osiągnąć cel neutralności klimatycznej wcześniej (obecnie planuje w 2060 r. - red.) - stwierdził dyplomata. Równocześnie przekonywał, że - ze względu na odcięcie od rosyjskiego gazu - swoich zobowiązań nie będzie w stanie realizować Unia Europejska.
Zarzuty klimatycznego regresu - związanego m.in. ze zwiększonym zużyciem węgla - odrzucał wiceszef KE Frans Timmermans. Według niego wznowieniu pracy wielu jednostek węglowych towarzyszy przyspieszenie transformacji, dzięki czemu docelowo możliwe będą większe niż zapowiedziane cięcia emisji - o 57 proc. zamiast 55 proc. do 2030 r. Taki cel, zgodnie z zapowiedzią komisarza, ma zostać zgłoszony formalnie do ONZ. Deklaracja ta może jednak wzbudzić kontrowersje w UE, ponieważ jest poparta jedynie wyliczeniami komisji w sprawie skutków legislacji, a nie formalną decyzją państw członkowskich. Do celu 57 proc. krytycznie podchodzi też część ekologów, którzy wzywali do podniesienia celu do 65 proc.
Sygnały nowego otwarcia nie muszą automatycznie przełożyć się na sukces negocjacji w Egipcie. Rozmowy o finansowaniu szkód i zniszczeń klimatycznych, uznawane za najważniejszy punkt na agendzie konferencji, trwają, przy czym od wczoraj nad jego rozstrzygnięciem debatują już ministrowie, a nie, jak wcześniej, grupy robocze. Zdaniem Marcina Kowalczyka, b. negocjatora i eksperta WWF Polska, póki co dwa główne bloki - kraje rozwijające się, które chcą powołania do tego typu transferów osobnego funduszu, i rozwinięte, które chcą, by środki na klimatyczną odbudowę były obsługiwane w ramach istniejących już instrumentów, są okopane na swoich pozycjach. - Konsultacje, prowadzone przez ministrów z Niemiec i Chile, które wystartowały wczoraj, mogą jednak doprowadzić do wypracowania kompromisowej decyzji i stworzenia ram dla szczegółowych prac negocjatorów na kolejne dwa lata. Tak naprawdę opcje są dwie: albo dostaniemy bardzo ogólny plan, z którego niewiele będzie wynikać, albo przesądzony zostanie zasadniczy kierunek, np. utworzenie funduszu i główne założenia jego funkcjonowania - mówi DGP Kowalczyk.
Inną ważną kwestią, na którą wskazuje nasz rozmówca, jest ewentualne rozszerzenie dotychczasowego grona płatników zielonych kontrybucji. Katalog państw zobowiązanych do udzielania wsparcia klimatycznego określony został przez konwencję ONZ w 1992 r. na bazie ówczesnych członków Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) oraz UE. Kraje, które wzbogaciły się w ostatnich dekadach, takie jak Korea Płd. czy Chiny, są nadal traktowane ulgowo,jako gospodarki wschodzące. Oprócz dzisiejszych płatników za rozszerzeniem tej grupy opowiedziały się w Egipcie szczególnie zagrożone przez zmianę klimatu małe kraje wyspiarskie. -Wszyscy wiemy, że ChRL i Indie należą do największych trucicieli, a truciciele muszą płacić - mówił w ich imieniu premier Antigui i Barbudy Gaston Browne.
Pekin broni się jednak przed zaliczeniem do grona państw rozwiniętych. - Dlatego należy się spodziewać raczej bardziej dyplomatycznej formuły, w której będzie mowa np. o dopuszczeniu niektórych państw do mechanizmów pomocowych, wtedy status Chin stałby się podobny do Polski, która, przyjmując porozumienie paryskie, złożyła oświadczenie, że jej uczestnictwo w mechanizmach finansowych jest oparte o zasadę dobrowolności - ocenia Kowalczyk.©℗