Jeśli uda się zrealizować pomysł wspólnych zakupów gazu dla państw Unii Europejskiej od Rosji, to korzyści z takiego rozwiązania będą czerpać dopiero nasze dzieci. Ale inwestycje w infrastrukturę trzeba zacząć już teraz.
ikona lupy />
Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku energetycznego / Dziennik Gazeta Prawna / Marek Matusiak
ikona lupy />
Izabela Albrycht, prezes Instytutu Kościuszki / Media / mat prasowe
ikona lupy />
Tomasz Chmal, ekspert Instytutu Sobieskiego / Dziennik Gazeta Prawna / Wojciech Gorski
Premier Donald Tusk stara się nakłonić przywódców Unii Europejskiej do swojej koncepcji unii energetycznej. O bezpieczeństwie energetycznym w Europie mówił wczoraj, podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Zasadniczym celem unii energetycznej, w zachodnich mediach nazywanej unią energii, jest zmniejszenie uzależnienia Wspólnoty od dostaw rosyjskiego gazu i wzmocnienie w ten sposób słabnącej Europy. W tle pomysłu jest oczywiście narastający kryzys ukraińsko-rosyjski, którego efekty są już obserwowane także w sektorze energetycznym. Stąd przyświecająca szefowi polskiego rządu idea wprowadzenia wspólnych zakupów gazu przez państwa członkowskie. Dojście do tego, jak podkreślają analitycy, musiałoby się odbywać stopniowo. Być może początkowo wspólne unijne kontrakty dotyczyłyby np. 10 proc. rosyjskiego gazu sprowadzanego do państw członkowskich, a potem stopniowo ich znaczenie zwiększałoby się, by sięgnąć 90 lub nawet 100 proc. dostaw. Czas byłby również potrzebny po to, by wygasły obowiązujące obecnie długoterminowe umowy, jakie odbiorcy w poszczególnych krajach unijnych mają z Gazpromem (np. umowa PGNiG-u obowiązuje aż do 2022 r.). Można więc przypuszczać, że na ewentualne uruchomienie mechanizmu wspólnych zakupów potrzeba będzie kilku lub kilkunastu lat.
Na razie opór jest duży. Niechętnie do tej koncepcji odnoszą się kraje żywotnie zainteresowanie budową nowego gazociągu, który miałby dostarczać gaz z Rosji. Chodzi o South Stream, którego budowa ma ruszyć już w przyszłym miesiącu, a który miałby przebiegać przez terytorium Bułgarii, Węgier, Austrii, Grecji czy Włoch.
Bardziej realne wydaje się wprowadzenie mechanizmu solidarnościowego, dzięki któremu jeśli jednemu lub kilku państwom UE groziłoby odcięcie od dostaw gazu, inne udzieliłyby im pomocy – ponieważ już teraz istnieją zaczątki takiego systemu. Chodzi o tzw. rozporządzenie SOS, które zostało wprowadzone na skutek gazowego kryzysu ukraińsko-rosyjskiego ze stycznia 2009 r., kiedy od dostaw gazu z Rosji na kilka tygodni odcięto odbiorców w Europie Środkowej i na Bałkanach. Nałożono wtedy na państwa członkowskie obowiązek modernizacji i rozbudowy infrastruktury przesyłowej, aby w razie potrzeby uzupełnić deficyt w kraju, który byłby pozbawiony dostaw surowca.
Zgodnie z postulatami unii energetycznej ten mechanizm należałoby pogłębić i usprawnić. Szef naszego rządu zakładał w swojej koncepcji dalszą rozbudowę infrastruktury – tworzenie kolejnych magazynów gazu, interkonektorów czy samych gazociągów. Ponadto ewentualna gazowa pomoc miałby być nawet w 75 proc. finansowana przez Wspólnotę.
Kolejny element budowy tego rodzaju unii to lepsze niż dotychczas wykorzystanie europejskich źródeł energii oraz szersze otwarcie na dostawy surowców energetycznych z takich krajów, jak Stany Zjednoczone czy nawet Australia.
I tu także można dostrzec opór części państw unijnych, których kontakty z Rosją są dobre i które nie widzą potrzeby sprowadzania surowców z tak odległych rynków, szczególnie że byłoby to znacząco droższe.
To, w jakim stopniu da się przeforsować energetyczne postulaty premiera Tuska, może zależeć także od tego, kto będzie zasiadać w Parlamencie Europejskim przez kolejne pięć lat. I którzy politycy będą pełnić funkcje gospodarczych komisarzy.

Większość postulatów już przepadła. Niemcy mówią nie

Wspólne zakupy są niemożliwe. Te państwa, które mają w miarę dobre kontakty z Rosją, na to się nie zgodzą. W szczególności Niemcy, bo uważają dobre relacje z Rosjanami za swoją przewagę konkurencyjną. Ten element unii energetycznej od początku był nierealny, ale teraz, po rozmowach Angeli Merkel z Barackiem Obamą, widać to już bardzo wyraźnie. Ponadto stworzenie takiego monopolu zakupowego, jaki postuluje się w koncepcji unii energetycznej, byłoby wbrew zasadom wolnego rynku, które wciąż obowiązują w UE. Część pozostałych postulowanych rozwiązań już funkcjonuje. Tak jest choćby z rozporządzeniem SOS z 2010 r., które mówi o budowie gazociągów gwarantujących bezpieczeństwo dostaw surowca w razie nagłego wystąpienia braków tego paliwa. Jedyna rzecz, na jaką zgodzą się unijne kraje, to tworzenie wspólnego rynku gazu, przed czym zresztą Polska skutecznie dotychczas się broniła w obawie o kondycję PGNiG, które takiego uwolnienia mogłoby nie przetrwać.

Potrzebujemy krajowej strategii, gazu i węgla

Pierwsze reakcje polityków odzwierciedlają klimat, który, jak sądzę, będzie do końca towarzyszył inicjatywie unii energetycznej. Z jednej strony mamy co do zasady niezły pomysł, ale z drugiej, w konfrontacji z funkcjonującym w UE biznesem energetycznym szanse na realizację większości z tych postulatów są niewielkie. Trudno się spodziewać, aby inwestorzy, którym ta branża przynosi ogromne profity, chcieli z nich zrezygnować lub aby firmy, które płacą Rosji za gaz mniej niż inne, chciały z tego zrezygnować. Wprowadzenie wspólnych zakupów musiałoby doprowadzić do uśredniania kosztów. Ta koncepcja skazana jest na porażkę. Polski rząd powinien skupić się na krajowej strategii energetycznej, która zakładałaby wykorzystanie węgla w elektroenergetyce i wzrost wydobycia gazu, by ograniczyć import. Bezpieczeństwo energetyczne, jak pokazuje konflikt ukraińsko-rosyjski, leży w naszych rękach i nawet pięknie brzmiące deklaracje często nie wytrzymują politycznej próby.

W Unii Europejskiej wszystko jest możliwe

Gdy patrzę na realizowaną od lat przez wszystkie kraje członkowskie politykę energetyczno-klimatyczną, która polega m.in. na promowaniu energetyki odnawialnej, to dochodzę do wniosku, że w Unii Europejskiej wszystko jest możliwe. Jeśli bowiem udało się przeforsować plan 3 x 20 czy cel w postaci zeroemisyjnej gospodarki, to równie dobrze unia może wymusić na koncernach energetycznych wspólne zakupy gazu ziemnego czy wprowadzenie pełnego mechanizmu solidarnościowego. Wymagane są w tym celu tylko: chęć, determinacja i wola polityczna. Jeśliby one były, to kluczowe postulaty unii energetycznej da się wprowadzić w życie. To oczywiście nie byłby proces łatwy ani szybki, ale w pełni realny. Przy czym, jak się wydaje, decydujące zdanie w tej kwestii będą miały Niemcy oraz kraje Europy Centralnej. W każdym razie zasadne moim zdaniem sformułowane przez premiera Donalda Tuska postulaty należy podnosić na forum międzynarodowym.