Rafał Gawin, nowy prezes Urzędu Regulacji Energetyki, który zastąpił Macieja Bando, będzie musiał uporządkować rynek po ustawie prądowej.
Szefa URE udało się wyłonić dopiero w drugim konkursie, dlatego Bando, któremu kadencja skończyła się na początku czerwca, pełnił swoją funkcję niemal dwa miesiące dłużej.
Nowy prezes został dobrze przyjęty w branży – dotychczas był zastępcą dyrektora departamentu rozwoju rynków i spraw konsumenckich w URE. A znalezienie kogoś, kto w tak trudnym dla energetyki czasie pokieruje urzędem regulatora, nie było łatwe. Podobnie jak nie będą łatwe decyzje, z którymi przyjdzie się mierzyć Gawinowi.
– To wyjątkowo szkodliwa ustawa dla wszystkich. Cofa nas o 30 lat, zamyka rynek, deprawuje producentów i sprzedawców z wielkich grup, niszczy małych sprzedawców i przyszłość polskiej energetyki – mówił w maju w wywiadzie dla DGP Bando o ustawie prądowej zamrażającej ceny energii elektrycznej na poziomie z połowy 2018 r. i dodawał, że specustawą ktoś chciał zastąpić kompetencje URE, a konkretnie jego prezesa.
Tych kompetencji jednak nie będzie się dało zastąpić w regulacjach na rok przyszły. Choć resort energii oficjalnie tego jeszcze nie mówi, wszystko wskazuje na to, że w 2020 r. prąd będzie bardzo drogi i nie ma mowy o rekompensatach, których wprowadzenie na ten rok wciąż się nie zaczęło z powodu bałaganu legislacyjnego.
Tylko odbiorcy indywidualni z grupy G (czyli gospodarstwa domowe) mają zamrożone taryfy, a to dlatego, że prezes URE po uchwaleniu ustawy uznał, że nie musi nic z odbiorcami grupy G robić. A do momentu ogłoszenia przez niego nowych obowiązują te, które zatwierdził na rok 2018.
Skoro jednak ustawa prądowa obowiązuje na 2019 r., to za kilka miesięcy energetyka zacznie składać do URE nowe wnioski taryfowe – zarówno na energię elektryczną, jak i dystrybucję. Ta druga stawka pozwala na modernizację i rozwój sieci, które w Polsce często mają 30–40 lat, i jest niezależna od zawirowań z cenami prądu. A co z taryfą na prąd? Prezes URE jest swoistym parasolem ochronnym dla odbiorców indywidualnych, ale ma też obowiązek uwzględniać interesy energetyki, czyli godzić wodę i ogień. A koszty produkcji energii elektrycznej niewątpliwie wzrosły głównie z powodu drastycznych podwyżek cen praw do emisji CO2. To tzw. koszty uzasadnione i takie w swoich przyszłorocznych decyzjach prezes URE będzie musiał brać pod uwagę.
Dodatkowo zarówno on, jak i cały urząd będą się musieli zmierzyć ze skutkami ustawy prądowej, gdy wreszcie będzie realizowana (czyli od września). URE bowiem musi pilnować, by sprzedawcy energii się do niej dostosowali – w przeciwnym razie grozi im kara do 5 proc. przychodów.
Bólem głowy w przypadku nowego prezesa może się okazać budżet. A to dlatego, że ostatni poważny zastrzyk finansowy URE otrzymał w 2015 r. Tymczasem pracy nie ubywa.