Zaprezentowana we wtorek strategia Polskich Sieci Elektroenergetycznych, na tle ciągnących się latami, zmiennych i podatnych na polityczne zawirowania dokumentów rządowych, jawi się jako dokument o największym ciężarze gatunkowym. Udało mu się to, co nijak nie chciało wyjść do tej pory choćby kolejnym odsłonom Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu – opracowywanym w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, a obecnie finalizowanego w resorcie energii: pogodzić ambitne cele z realizmem.

PSE zostały mózgiem operacji

Spółka operatorska potwierdziła, że dysponuje unikalnym oglądem systemu energetycznego jako całości i know-how związanego ze sterowaniem nim, ale zrobiła też coś więcej: zademonstrowała, że to ona jest instytucją najlepiej predysponowaną do roli strategicznego „mózgu” przemian w energetyce, zarówno w obszarze planowania, jak i zarządzania. W obecnej układance zaś, do autorytetu instytucji dochodzi fakt, że na jej czele stoi osoba o mocnej pozycji w aktualnej politycznej układance, co tylko zwiększa rangę jej stanowisk i planów jako drogowskazu dla rynku.

PSE zaś zdaje się tę swoją specyficzną rolę, swoistego „nadministerstwa”, dostrzegać, a nawet dążyć do jej umacniania. Świadczą o tym m.in. otwarcie formułowane postulaty zwiększenia kompetencji: wyposażenia PSE w możliwości bieżącego obserwowania i kontroli pracy instalacji OZE, w tym energetyki prosumenckiej, a także propozycja odwrócenia procesu przyłączeniowego w taki sposób, by to operator wskazywał potencjalne miejsca ulokowania nowych źródeł wytwórczych.

Ceny prądu dla obiorców mniej istotne?

Mimo że prezes Onichimowski w rozmowie z DGP odżegnuje się od wykraczania poza kompetencje operatora np. poprzez wkraczanie w domenę polityki społecznej państwa, spółka kieruje też konkretne sugestie wobec rządu w zakresie funkcjonowania rynku energii i roli cen prądu. Poniekąd da się to zrozumieć, wynika bowiem ze strukturalnych wyzwań spadających na „strażnika” bezpieczeństwa energetycznego, które towarzyszą upowszechnieniu źródeł zależnych od pogody i związanemu z tym obniżeniu przewidywalności, jaka była tradycyjnie fundamentem pracy operatora systemu (polegającej, w największym uproszczeniu, na czuwaniu nad równowagą produkcji i odbioru energii elektrycznej).

Nie chcąc negować podstawowego kierunku realizowanej w naszym kraju transformacji energetycznej, PSE proponują ucieczkę do przodu. Siłą, która ma pomóc przezwyciężyć powstające w jej toku sprzeczności, staje się rynek. To on ma wyeliminować ryzyko niezbilansowania, jakie wiąże się z fluktuacjami dostępności energii ze źródeł odnawialnych. Presja, jaka dziś ciąży na operatorze, za pośrednictwem cen przeniesiona ma zostać na odbiorców. Ci zaś – zakłada się – tymi czy innymi narzędziami (w grę wchodzą magazyny energii czy optymalizacja procesów produkcyjnych w ramach tzw. odpowiedzi strony popytowej, czyli DSR) będą w stanie zaadaptować się do nowej rzeczywistości. To podstawa, która umożliwia PSE przejście z naturalnych w jej roli pozycji konserwatywnych – na progresywne i uznać pochód ku dominacji OZE za obiektywny i nieunikniony.

Sieć energetyczna będzie bardziej rozproszona

Efekt jest jednak paradoksalny: spółka, która w praktyce swojego działania opiera się na centralnym planowaniu – nawet w nowej strategii postuluje przecież zwiększenie jego zakresu – staje się jednocześnie czołowym orędownikiem wolnego rynku (złośliwie można by skonstatować, że rynek ów dotyczyć ma wszystkich, za wyjątkiem samego operatora) i rozproszonej energetyki. Ten ostatni wymiar generuje zresztą jeszcze jedną sprzeczność: ambicje w zakresie kreowania polityki energetycznej państwa przejawia spółka, której materialne znaczenie w postulowanej przez siebie ścieżce rozwoju będzie spadać, ba – już spada. Jak zauważa bowiem Grzegorz Onichimowski, do stanowiących podstawowe aktywo PSE sieci najwyższych napięć trafia coraz mniej energii, a gros nowych źródeł wytwórczych przyłączane jest do sieci zarządzanych przez spółki dystrybucyjne.

Strategia energetyczna proponowana przez PSE jest spójna. Ale czy na pewno jest, w pełnym sensie tego słowa, przejawem myślenia systemowego? Tu można mieć wątpliwości. Wyznaczając sobie szeroki zakres zainteresowania, ale zatrzymując się, kiedy w grę wchodzić zaczyna polityka społeczna państwa i przyjmując za dogmat bezalternatywny charakter transformacji silnie zdominowanej przez OZE (dyktowany z kolei przez wąsko rozumianą ekonomię, która czyni z nich rozwiązanie najtańsze, a więc i najlepsze), pomija najbardziej problematyczny obszar, czyli koszty adaptacji generowane po stronie odbiorców. Nie mówiąc już o „detalach”, takich jak znaczące przyspieszenie uzgodnionego w umowie społecznej harmonogramu pożegnania z węglem. Jeśli dodamy do tego niechęć Onichimowskiego do obciążania kosztami transformacji budżetu państwa, można obawiać się, czy tak sformatowany proces przemian będzie w stanie uzyskać społeczną akceptację.

Wyzwania, przed którymi stoją dziś energetyka, polityka społeczna i przemysłowa, nie mają łatwych rozwiązań. Wymagają godzenia ze sobą często sprzecznych celów i wartości: bezpieczeństwa energetycznego i konkurencyjności, reindustrializacji i dekarbonizacji, optymalizacji kosztowej i sprawiedliwości społecznej. Przy wszystkich słabościach niedofinansowanej administracji, nawet najlepsza spółka jej w roli strażnika równowagi między nimi nie zastąpi.