– Dzisiaj mogę z pełną świadomością i odpowiedzialnością powiedzieć, że jeśli – według wszystkich analiz, które kończymy w tej chwili – zapadnie decyzja o drugiej lokalizacji elektrowni jądrowej, to Bełchatów jest na pierwszym miejscu tej listy – oświadczył 15 października w Piotrkowie Trybunalskim Donald Tusk.

Premier w roli siewcy niepewności. Dwie preferowane lokalizacje na atom, ale jedna bardziej

Intencją wypowiedzi był zapewne ukłon wobec społeczności regionu, która – jak słusznie zauważył premier – czeka na sygnał w sprawie przyszłości zagłębia, a być może także na rzecz pracowicie lobbującego za swoim matecznikiem w rządowym zapleczu Jacka Kaczorowskiego, prezesa kontrolującej kompleks bełchatowski spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna. Problem w tym, że starając się zaspokoić ich potrzeby, Tusk wkurzył drugiego pretendenta w grze o atom, czyli Konin, Bełchatowowi realnie zaoferował niewiele więcej niż puste słowa, a przy okazji – włożył kij w szprychy własnemu rządowi, który od ponad roku pracuje nad aktualizacją programu energetyki jądrowej, nadającej kształt projektowi drugiej elektrowni jądrowej (EJ2). Ideą naczelną tego dokumentu było bowiem poprowadzenie postępowania w sprawie EJ2 w sposób uporządkowany i transparentny.

W krótkim przekazie szef rządu zasiał w sprawie planów na atom w centralnej Polsce znacznie więcej wątpliwości, niż rozwiał. Zajrzyjmy do przedstawionego trzy miesiące wcześniej harmonogramu prac nad EJ2. Zgodnie z planem przygotowanym w Ministerstwie Przemysłu, nad którym prace kontynuuje resort energii, w tym roku planowany był wstępny „screening” lokalizacji, przy czym jako dwa warianty preferowane wskazano Bełchatów i Konin, a w rezerwie pozostawiono Kozienice i Połaniec. Przed końcem roku wystartować miało formalnie postępowanie w sprawie wyboru partnera strategicznego i technologii dla drugiej elektrowni. Obie odnogi rządowego postępowania – technologiczną i lokalizacyjną – planowano rozstrzygnąć w roku 2027. Do tego czasu projekt miał być rozwijany w taki sposób, żeby umożliwić jego realizację w każdej z wiodących lokalizacji oraz możliwych technologii.

Ta kolejność działań miała swoją logikę. Co zostaje z niej dziś? Co z deklaracją premiera powinni zrobić finalizujący prace nad rządowym programem i postępowaniem na EJ2 (których sens niejako podważono) urzędnicy? Jak potraktować ma ją PGE, która teoretycznie powinna równolegle i bez założeń wstępnych badać obie lokalizacje? Zbyć wzruszeniem ramion? Mimo jasnego sygnału politycznego inwestować środki w rzetelne sprawdzenie opcji numer dwa? Wreszcie, a może przede wszystkim, co ma ze słowami premiera zrobić Konin, który jeszcze przed chwilą był tej gry równoprawnym uczestnikiem? I jego mieszkańcy, których położenie wcale nie różni się tak bardzo od tych z regionu bełchatowskiego? Szybkie odejście słów premiera w niepamięć i kontynuacja prac według wcześniejszego planu jawi się w tej sytuacji jako najbardziej optymistyczny scenariusz. Gorzej, jeśli niepewność zaowocuje u kluczowych interesariuszy tego i tak przebiegającego w niezbyt spektakularnym tempie procesu wyczekiwaniem na dalsze wytyczne.

Donald Tusk w butach Jacka Sasina. Czy program jądrowy przejdzie na ręczne sterowanie?

Uporządkowana, zracjonalizowana, ujęta w procedury i konkurencyjne zasady droga do atomu miała być znakiem firmowym programu pod opieką nowych gospodarzy. A skoro tak, to jako coś nie do pomyślenia powinna jawić się powtórka z jesieni 2022 roku, kiedy to Jacek Sasin, ówczesny wicepremier i minister aktywów państwowych, wskazał partnera do budowy pierwszej elektrowni – mówiąc o „projekcie amerykańskim” – przed formalną decyzją rządu. A przecież tamto „chlapnięcie” było względnie mało brzemienne w konsekwencje. Nie dość, że kierunek, na który stawiano, nie pozostawiał już wówczas poważniejszych wątpliwości, to jeszcze wypowiedź Sasina wyprzedziła rządową uchwałę o wskazaniu technologii raptem o kilka tygodni. Tym razem niefortunna wypowiedź pada nie dość, że z najwyższego szczebla, to jeszcze na znacznie bardziej newralgicznym dla projektu etapie.

Filozofia, którą przyjęto w 2024 roku, od początku miała oczywiście alternatywę. Można było uznać, że sprawniej i taniej zrealizuje się elektrownię w paradygmacie ręcznego sterowania, w którym ten czy inny „dyrektoriat” wskazuje lokalizację, partnerów czy technologię. Wśród osób znających program jądrowy III RP od podszewki nie bez powodu można było usłyszeć głosy, że koniec końców kluczowe decyzje i tak będą podjęte w trybie politycznym. Ale, abstrahując od tego, że dziś oznaczałoby to wyrzucenie na śmietnik sporej pracy wykonanej już przez rządową administrację, a chodzenie na skróty też wiąże się z ryzykiem, niewiele wskazuje, by za wypowiedzią Donalda Tuska, który do tej pory zainteresowanie projektem jądrowym przejawiał raczej okazjonalnie, stała tego typu diagnoza albo gotowość wzięcia odpowiedzialności za szybsze i bardziej arbitralne określenie głównych parametrów inwestycji.

Ryzykowna gra na emocjach regionów węglowych

Bardziej prawdopodobne, że deklaracja premiera była podyktowana potrzebą chwili, chęcią zaoferowania czegoś publiczności w ważnym symbolicznie dla swojego obozu politycznego dniu i nadzieją na korzyści wizerunkowe. Jednak i te ostatnie, w przypadku tak skrojonego przekazu, są kwestią mocno wątpliwą. Owszem, ulokowanie elektrowni w regionie Bełchatowa urosło do rangi symbolu i jest uważane za jeden z kluczy do zabezpieczenia jego przyszłości po węglu brunatnym. Ale na wiążącą decyzję, którą podejmie najprawdopodobniej inwestor (dziś nie wiemy nawet na pewno, czy będzie nim PGE, czy spółka Polskie Elektrownie Jądrowe), przyjdzie jeszcze poczekać. Sygnał preferencyjnego traktowania jednej ze stron i rozpalanie jej nadziei na atom może tylko podważyć wiarygodność tego procesu, co jest ostatnią rzeczą, która mu się przysłuży.

Szkoda, że zamiast mglistych deklaracji w sprawie elektrowni jądrowej, która – jak słusznie zauważa choćby b. pełnomocnik rządu ds. polityki antysmogowej Bartłomiej Orzeł – nie wystarczy, żeby wypełnić lukę po zatrudniającym tysiące i utrzymującym dziesiątki tysięcy osób węglowym gigancie, lokalna ludność nie usłyszała o innych planach rządu na rozwój regionu. Najlepiej takich, których spełnienie nie będzie zależało od odsetka uzyskanego w wyborach poparcia.©℗