Szefowie resortów energii państw UE zgodzili się, aby Komisja Europejska rozpoczęła rozmowy ze stroną rosyjską w sprawie drugiej nitki gazociągu pod Bałtykiem. Choć KE nie kryje swojej niechęci do projektu, jego utrącenie wydaje się mało realne.



Komisja wystąpiła o mandat negocjacyjny do Rady Unii Europejskiej na początku czerwca. Wczoraj poinformowano o tym, że go dostała. Według KE budowa Nord Stream 2 będzie wymagała nowych regulacji w prawie unijnym. Jak przekonują prawnicy Komisji, te, które istnieją dzisiaj, nie stosują się do podwodnej części inwestycji. Na udzielenie mandatu zgodziło się 13 unijnych ministrów odpowiedzialnych za kwestie energetyczne. Oprócz Polski wniosek Komisji poparły również kraje nadbałtyckie, Szwecja, Dania i Włochy.
Co to oznacza dla inwestycji? Przede wszystkim opóźnienia. Komisja Europejska nie może bowiem zakazać budowy gazociągu. Unijne przepisy, w szczególności trzeci pakiet energetyczny, mówią jednak o równym dostępie do infrastruktury przesyłowej dla różnych firm bez względu na to, kto ją zbudował. Odnoszą się one do każdego lądowego gazociągu w UE. Nord Stream 2 w większości znajduje się jednak na dnie Bałtyku. Dodatkowo jego początek znajduje się poza Unią, czyli poza jurysdykcją Brukseli. Stąd prośba o mandat, który pozwoli na rozpoczęcie rozmów nad specjalnymi przepisami, które rozciągnęłyby unijne rozwiązania także na podmorską część inwestycji.
Komisja nie kryje swojej niechęci do projektu wspieranego przez duże koncerny energetyczne z zachodniej Europy, w tym niemieckie Uniper i Wintershall, austriacki OMV, brytyjsko-holenderski Shell i francuski ENGIE. Wiceprzewodniczący Komisji Maroš Šefčovič mówił wielokrotnie, że projekt nie pasuje nijak do idei unii energetycznej, bo nie przyczynia się do dywersyfikacji dostaw, za to zwiększa uzależnienie od Rosji. Z kolei odpowiedzialny za kwestie energetyczne i politykę klimatyczną Miguel Arias Canete podkreślał, że projekt nie ma sensu z punktu widzenia przepustowości już istniejącej infrastruktury, która z nawiązką jest w stanie zrealizować zobowiązania Gazpromu względem europejskich klientów.
Skoro Komisja nie może wpłynąć na losy budowy, to chce ją przynajmniej opóźnić. Co może zmusić Gazprom do podpisania nowej umowy tranzytowej z ukraińskim Naftohazem (właścicielem spółki będącej operatorem tamtejszego systemu przesyłowego) na okres po 2019 r. W tym roku bowiem kończy się obecna umowa, o której jeszcze w 2015 r. wiceprezes Aleksandr Miedwiediew mówił, że nie przedłuży jej, „choćby Słońce zamieniło się na miejsce z Księżycem”. Jednak biorąc pod uwagę, że bez ukraińskiego tranzytu Gazpromowi trudno będzie wywiązać się ze zobowiązań wobec Europy, strona rosyjska ostatnio spuściła z tonu.
Mandat negocjacyjny musi zostać teraz potwierdzony przez Radę Europejską, czyli posiedzenie szefów rządów państw członkowskich. Co będzie wymagało większości kwalifikowanej głosów. Tymczasem po stronie zwolenników inwestycji jest większość dużych krajów UE. Portal Politico komentował, że skuteczność Polski w tej sprawie może być zbyt niska przez wzgląd na dużą liczbę już otwartych frontów. – Polacy są tak bardzo niezniuansowani, że trudno zwracać uwagę na to, co mówią i piszą – cytowano słowa dyplomaty z krajów bałtyckich.
Gazprom skazany na Ukrainę. O ile nie powstanie Nord Stream 2
Europa jest największym klientem rosyjskiego giganta. Gazprom nie byłby w stanie realizować swoich kontaktów z odbiorcami na Starym Kontynencie, gdyby nie ukraińska sieć tranzytowa. Doskonale widać to, jeśli się policzy możliwości przesyłowe poszczególnych połączeń rosyjskiej sieci gazowej z resztą kontynentu.
Jak wyliczają eksperci z ośrodka analitycznego Oxford Energy (w opracowaniu „Tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę po 2019 r.: scenariusze budowy gazociągów, konsekwencje dla przepływu gazu oraz ograniczenia regulacyjne”), Gazprom jest obecnie w stanie z pominięciem Ukrainy eksportować do Europy ok. 102 mld m sześc. błękitnego paliwa rocznie. Tymczasem w ub.r. firma dostarczyła do Europy 178,5 mld m sześc. Bez tranzytu przez Ukrainę nie byłoby to możliwe.
Na owe 102 mld m sześc. poza Ukrainą składają się: gazociąg łączący Rosję z Finlandią (5 mld m sześc. rocznie); biegnący na Zachód Jamał (33 mld m sześc.); obsługujący m.in. Polskę. Do tego zaopatrująca Białoruś i Litwę Zorza Polarna (10,4 mld m sześc.); Turcję Blue Stream (16 mld m sześc.) oraz położony na dnie Bałtyku Nord Stream – 38 mld m sześc. (maksymalna przepustowość wynosi 55 mld m sześc. rocznie, ale jest to uzależnione od pełnego dostępu do gazociągu OPAL w Niemczech). Sieć gazowa Ukrainy pozwala na przesył większej ilości: 120 mld m sześc. błękitnego paliwa rocznie.
W opracowaniu Oxford Energy próbuje ustalić, w jakich okolicznościach Rosjanie mogliby całkiem zrezygnować z tranzytu przez Ukrainę. Wnioski nie dziwią. „Tylko dwie nitki gazociągu Nord Stream 2 pozwoliłyby Gazpromowi zaspokoić zapotrzebowanie wszystkich europejskich krajów poza południem Kontynentu i Turcją [...] bez ukraińskiego tranzytu i nowych gazociągów do 2020 r. Gazprom nie da rady obsłużyć Austrii, Węgier, Słowacji, Czech (tutaj ważny jest OPAL), sporej części zapotrzebowania Włoch, a także Bałkanów i zachodniej Turcji”.