Majątku człowiek do grobu nie zabierze, ale wpływać dzięki niemu na żywych może. Za pomocą ostatniej woli.

Zwyczaj przekazywania otoczeniu ostatniej woli rodził się stopniowo w starożytnym Rzymie jeszcze za czasów republiki. Nabierał tam znaczenia, bo obywatelska wspólnota starała się dotrzymywać zobowiązań i realizować ostatnią wolę swoich członków. Pierwszych testamentów zatem nie spisywano – miały formę przemówień. Pragnący ogłosić swoją ostatnią wolę (tylko mężczyźni) wygłaszali ją przed zgromadzeniem ludowym, które w Wiecznym Mieście zbierało się dwa razy do roku. Po wysłuchaniu pożegnalnej prośby obywatele obiecywali jej wykonanie. Podobnie było przed bitwą, tyle że obowiązek realizacji testamentu kolegi brali na siebie towarzysze broni. Dopiero w okresie cesarstwa zaczęto ostatnią wolę osoby przekazywać na piśmie. „Oświadczenie testatora spisywano na drewnianych tabliczkach pokrytych woskiem, które następnie pieczętowano, a na sznurku wiążącym tabliczki z tekstem przykładano pieczęcie pięciu świadków” – opisuje w opracowaniu pt. „Testamentum pestis tempore conditum” Marek Sobczyk. „Testator mógł ujawnić treść swojego oświadczenia równocześnie obecnym świadkom, ale nie było to konieczne, bowiem jeżeli chciał zachować treść testamentu w tajemnicy, to mógł, okazując im wcześniej przygotowane tabliczki, ograniczyć się do oświadczenia, że jest to jego testament, prosząc, aby przyłożyli swoje pieczęcie”.

Zmiana formuły z ustnej na pisemną wynikała z tego, jak bardzo rzymskie społeczeństwo się zmieniło. Początkowo tworzyły je wielopokoleniowe rody i było oczywiste, że majątek zmarłego dziedziczyła najbliższa rodzina. Jednak powszechność rozwodów, zwłaszcza wśród patrycjuszy, i coraz bardziej skomplikowane koligacje sprawiały, że oczywistość odeszła do lamusa. Do tego jeszcze rzymskie prawo o dziedziczeniu zawierało sporo sprzeczności. Wszystko razem wymuszało spisywanie testamentów, w których bardzo szczegółowo precyzowano, co ma komu przypaść. Taka konieczność zniknęła wraz z upadkiem zachodniej części imperium. Germańskie plemiona, które je podbiły, stanowiły zlepek wielo pokoleniowych rodów i sytuacja znów zaczęła przypominać czasy z początków rzymskiej republiki. „Oznaczało to, że mężczyzna, głowa rodziny, był posiadaczem ziemi, jej użytkownikiem i beneficjentem, nie miał do niej jednak pełnego prawa własności. To, co otrzymał w dziedzictwie po swych przodkach, miał samemu przekazać kolejnym pokoleniom. Wszelkie indywidualne transakcje, skutkujące alienacją dóbr dziedzicznych, były z tej perspektywy bezprawne, ponieważ groziły pomniejszeniem własności rodowej” – wyjaśnia w opracowaniu „Testamenty jako narzędzia władzy” Jakub Wysmułek. „Gdy brakowało męskiego potomka, (…) jego miejsce zajmowali najbliżsi męscy krewni mężczyzny, zgodnie z założeniem: «dobra krążą jak krew», kto jest «bliższy krwi», ten też jest «bliższy do majątku»” – uzupełnia Wysmułek.

Inwestycja w życie wieczne

Jeszcze w XII w. na Starym Kontynencie rzeczą trudną do zaakceptowania było, żeby osoba nie w pełni już sprawna, a zwłaszcza umierająca, nakazywała innym, jak po jej śmierci rozdysponować to, co posiadała. „Mogło to być dokonane przez osobę zdrową i za zgodą krewnych” – podkreśla Jakub Wysmułek. „Co zostało wyrażone w ten sposób, że jedynie osoba mogąca utrzymać miecz i tarczę może dysponować swymi majętnościami” – wyjaśnia. W innym wypadku ostatnia wola umierała razem z jej wyrazicielem, bo niespecjalnie starano się o niej pamiętać. Nawet potężni władcy musieli się liczyć z tą przykrą prawdą. Wbrew zwyczajowi swoje państwo za sprawą testamentu próbował podzielić, aby ocalić je przed wojną domową, Bolesław Krzywousty. Parcelując włości między swoich czterech synów i wskazując jednego jako seniora mającego zwierzchność nad pozostałymi. Przynajmniej tak przekazują szkolne podręczniki, ponieważ pewne jest tylko to, że książę Bolesław sporządził testament. „Gdyby dziś zebrać razem wszystkie polskie źródła historiograficzne powstałe w średniowieczu i zawierające opis postanowień testamentu Bolesława III Krzywoustego, a następnie choć pobieżnie im się przyjrzeć, otrzymany obraz byłby dla nieprzygotowanego czytelnika co najmniej zaskakujący. Niemal każde z nich, a jest ich 15, zawiera co innego” – informuje w opracowaniu „Testament Bolesława Krzywoustego w polskiej historiografii średniowiecznej” prof. Marek Derwich. „Zdumienie rzeczonego czytelnika wzrosłoby niepomiernie, gdyby dowiedział się, że ani oryginał, ani kopia owego testamentu nie istnieją dziś i najprawdopodobniej celowo zniszczone, nie istniały już w XIII w.” – dodaje prof. Derwich. Jakkolwiek brzmiała ostatnia wola ojca, synowie Bolesława Krzywoustego już w 1141 r., trzy lata po śmierci ojca, wzięli się za łby.

Taki obrót spraw nie był niczym nadzwyczajnym, dopóki kwestią praw do dziedziczenia nie zainteresował się Kościół. Umierającym zaczęto oferować rozgrzeszenie (a więc obietnicę zbawienia) w zamian za przekazanie na rzecz lokalnego biskupstwa części posiadanych ziem lub kosztowności. Długo spotykało się to z zaciekłym sprzeciwem rodów. „Z czasem przyjęta została zasada swobodnej jednej trzeciej części majątku, z której można było uczynić akt jałmużny zwany donatio mortis causa. Kościół głosił, że przekazanie tej swobodnej części na cele religijne oraz przygotowanie pogrzebu miało być utrzymane nawet wbrew woli legalnych dziedziców. Jednocześnie wszystkim sprzeciwiającym się woli zmarłych groził ekskomuniką” – zauważa Jakub Wysmułek. „W odróżnieniu od antycznego, testament średniowieczny nie służył wyznaczeniu dziedzica majątku, lecz miał zapewnić przede wszystkim podstawy prawne pobożnym zapisom na rzecz Kościoła, ułatwić ich dokonywanie, oraz umożliwić ich skuteczną egzekucję” – wyjaśnia autor. Tym sposobem testamenty w Europie powróciły, lecz jako element prawa stanowionego nie przez władców, lecz przez biskupów Rzymu. To papież Grzegorz XI wydaną w 1374 r. bullą „Salvator humani generis” gwarantował, iż nawet osoby leżące na łożu śmierci (zwłaszcza one) muszą mieć możność spisania ostatniej woli. Na straży jej wykonania stawał Kościół.

Kontrola rodzicielska

Krakowski ławnik Jan Czarny około 1390 r. zapisał w swoim testamencie, że jego żona może bez przeszkód pozostawać w ich wspólnym domu aż do swojej śmierci. Wśród przywilejów, jakie jej obiecał, znalazły się nawet „słoneczna komnata” oraz „miejsce w jadalni pod oknem przy piecu”. Dostęp do tych luksusów umierający ławnik opatrzył jednym warunkiem – zabronił wdowie po sobie ponownego wyjścia za mąż. Jeśli by się na to zdecydowała, wówczas testament nakazywał opuszczenie przez nią domu. Opiekę nad dziećmi miał wtedy przejąć wyznaczony pełnomocnik. Czy wdowa wybrała miejsce przy piecu, czy jednak podjęła ryzyko wejścia w nowy związek, nie wiadomo.

Tak właśnie prezentowały się skutki uboczne tego, że Kościołowi udało się zmienić prawo do tego stopnia, że przed ludźmi (a ściślej mówiąc, mężczyznami) otworzyła się furtka do pełnej swobody w dysponowaniu posiadanym majątkiem. Najczęściej ograniczali się oni do standardowego wyrażenia ostatniej woli. „Głównymi obdarowanymi byli zazwyczaj najbliżsi testatora: współmałżonek i naturalni spadkobiercy – dzieci. To na nich też ciążyła największa odpowiedzialność za pielęgnowanie pamięci o zmarłym” – podkreśla Wysmułek. Jednakże byt potomstwa pozostawał najbardziej zagrożony, jeśli musiało upłynąć wiele lat, nim weszło w wiek dojrzały. Tymczasem wdowa mogła się związać z kimś innym, kto także miał własne dzieci i te były dla niego najważniejsze. Dlatego zaczęto używać testamentów jako skutecznego środka zniechęcającego kobiety do rozważania ofert ponownego zamążpójścia. Przy okazji zniechęcano też absztyfikantów. Gdy okazywało się, że nowa żona będzie bez posagu, od razu traciła na atrakcyjności. Stosowany był system zachęt, kar i kontroli. Marchewki bywały różnorakie, natomiast kij prezentował się bardzo prosto – eksmisja na bruk bez grosza przy duszy.

W konfliktach z krewnymi lub gdy dzieci nie spełniły pokładanych w nich nadziei, dzięki testamentom umierający mogli wylać swoje żale bez konieczności słuchania odpowiedzi drugiej strony

Przy okazji ustawiania przyszłego życia małżonce testator mógł też zadbać pośmiertnie o wychowanie swoich dzieci. W średniowieczu zwyczajowo przyjmowano, iż chłopcy zostają mężczyznami, ukończywszy 15 lat. Natomiast co do dziewczynek o dorosłości decydowała zazwyczaj pierwsza miesiączka. Dysponujący pełną swobodą co do zapisu w testamencie zamożny rodzic potrafił jednak skutecznie wydłużyć okres dorastania potomstwa. Krakowski rajca Mikołaj Strelicz w podobnym czasie, gdy testament spisywał Jan Czarny, zdecydował w ostatniej woli, że jego synowie wejdą w „wiek roztropny”, dopiero ukończywszy 20 lat. Wówczas prawni opiekunowie ich majątku winni przekazać go w ręce prawowitych spadkobierców. Wcześniej chłopcy musieli okazywać im pełne posłuszeństwo. „Inni testatorzy pod koniec XIV w. przesuwali ten moment do dnia ukończenia przez synów 24 lat” – zauważa Jakub Wysmułek. Gdyby zaś synowie się buntowali, ojciec mógł zastosować wobec nich broń ostateczną w postaci całkowitego wydziedziczenia.

Narzędzie rozliczeń

„Czasem akt ostatniej woli bywał formą niezbyt eleganckiego rozliczenia się z przeszłością i krewnymi” – zauważa Bożena Popiołek w książce „Woli mojej ostatniej testament ten”. W konfliktach z krewnymi lub gdy dzieci nie spełniły pokładanych w nich nadziei, dzięki testamentom umierający mogli wylać swoje żale bez konieczności słuchania odpowiedzi drugiej strony. Krakowski mieszczanin Jan Henryk Hillebrant w ostatniej woli spisanej we wrześniu 1686 r. żalił się na swojego syna Fryderyka, podkreślając: „życzyłem, aby co dobrego z niego było i wiele mu z utratą substancyi mojej do dobrego pomagałem, ale że on to wszystko pomarnował, mnie Ojca jako należało według Boskiego Przykazania, słuchać nie chciał i nie szanował, słuszna by o nim wcale zapomnieć i za syna go nie przyznawać, osobliwie gdyż mi Pan Bóg dał dziatki z teraźniejszą Małżonką spłodzone”. Jednak po długiej litanii pretensji Hillebrant decydował się zapisać synowi w spadku 10 talarów w gotówce i kolejne 70 od dochodu z posiadanego majątku, co nie było przejawem zbytniej hojności.

Majętni rodzice potrafili być pamięt liwi. „Jacenty Łopacki, doktor medycyny i mieszczanin krakowski, wspominał w testamencie z pewnym wyrzutem wydatki, jakie poczynił na wykształcenie medyczne młodszego syna Stanisława Łopackiego, który «wyszedłszy ze szkół, wyprawiony do cudzych krajów, któremu posyłałem według możności mojej różnymi czasy do Włoch pieniądze, jak zaś powrócił, co mnie kosztował, wie dobrze»” – relacjonuje Bożena Popiołek.

Ta pamiętliwość była jednak dość umiarkowana. Pisarz, podróżnik oraz autor pierwszych przewodników turystycznych Philip Thicknesse największą sławę zdobył sobie po śmierci, za sprawą ostatniej woli. Kiedy bowiem w listopadzie 1792 r. ciężko zachorował podczas podróży po Pas-de-Calais we Francji, nakazał, aby gdy tylko umrze, obcięto mu prawą rękę, a następnie przesłano potomkowi. W testamencie podkreślił, iż swemu niewdzięcznemu synowi George’owi przekazuje taki właśnie spadek, aby przypomnieć mu: „o obowiązkach wobec Boga po tak długim zaniedbywaniu obowiązków wobec ojca, który niezmiernie go kochał”.

Z troski o najbliższych

Mimo pokus, aby za pomocą ostatniej woli wciąż kontrolować otoczenie lub wymierzać sprawiedliwość spadkobiercom, w przytłaczającej większości spisywane od średniowiecza testamenty niezmiennie są świadectwem wielkiej troski o tych, których się kochało. Do majątku zawsze można było dodać jeszcze miłe słowa lub dobre rady. „Jakże serdeczne musiały być również stosunki w rodzinie lekarza krakowskiego Stanisława Słowakowicza, skoro czyniąc dyspozycje majątkowe dla dzieci, pisał o przekazywanej im fortunie po «Dziadusiu i Paniey Babusi». O swej drugiej, nieżyjącej już żonie Franciszce Attelmajerównie Słowakowicz pisał z wielkim szacunkiem i uczuciem jako o «ukochanej małżonce», «Pani Matce» i «Matce kochanej» swoich dzieci” – podkreśla Bożena Popiołek. Natomiast Antonina z Trombińskich Chociszewska, spisując w 1803 r. swoją ostatnią wolę, postanowiła dać swojej dorastającej córce jak najwięcej dobrych rad i wytłumaczyć się z własnych błędów życiowych. Nie ukrywała, iż wiele wycierpiała w małżeństwie ze złym i bardzo rozrzutnym partnerem, od którego nie potrafiła odejść, choć mogła zażądać rozwodu. Odnosząc się do swojego nieszczęśliwego życia, prosiła: „pamiętaj Józiu, ostrożną być w obraniu sobie męża, niech Cię blask fortuny nigdy nie zwodzi, bogactwo mężowskie, są to częstokroć narzędzia niewoli żoniny. Mąż twój niech będzie więcej roztropny niż mądry, więcej troskliwy niż urodziwy, a dla żadnego z nich wcześnie nie bądź hojną w oddaniu całkowitego majątku”.

Sto lat wcześniej Lukrecja Maria ze Strozzich Radziwiłłowa nie bawiła się w takie subtelności, jak tłumaczenie córce, kogo warto poślubić. W swoim testamencie jasno nakazywała, że ma pojąć za męża włoskiego księcia z rodu Cariati, ponieważ rody magnackie w Rzeczpospolitej nie są dość zamożne, aby sprostać aspiracjom jej córki. Cecylia Maria Radziwiłłówna zignorowała ostatnią wolę matki i poślubiła Polaka – hetmana Mikołaja Hieronima Sieniawskiego.

Nieposłuszeństwo dzieci, niewdzięczność krewnych i pełna swoboda w dysponowaniu własnym majątkiem sprawiły, że na początku XIX w. zaczęło się okazywać, iż testatorzy swoją troskliwością niekoniecznie chcą obdarzać innych przedstawicieli własnego gatunku. O wiele bardziej bowiem pokochali jakieś zwierzę. Prekursorką na tym polu stała się mieszkająca w hrabstwie Middlesex wdowa Elizabeth Orby Hunter. W czerwcu 1813 r. spisała ona testament, w którym informowała: „zapisuję mojej ukochanej papudze, wiernej towarzyszce od dwudziestu pięciu lat, rentę dożywotnią w wysokości 200 gwinei rocznie, płatną co pół roku, tak długo jak żyje ukochana papuga, każdemu, kto może się nią opiekować”. Po czym następowało w dokumencie wiele zastrzeżeń i zapisów kontrolnych zabezpieczających ptaka przed ewentualną nieuczciwością przyszłego opiekuna. A zwłaszcza przed brakiem staranności w opiece lub podmianą papugi na inną. W razie przyłapania na oszustwie pani Hunter nakazywała wyegzekwowanie od opiekuna całości wypłaconej mu kwoty.

W 1979 r. cały stan Kalifornia emocjonował się sprawą owczarka collie o imieniu Sido. Jego zmarła właścicielka Mary Murphy tuż przed śmiercią przekazała go do schroniska dla zwierząt, a następnie w testamencie zapisała instytucji 200 tys. dol. Jednak miały one zostać przelane pod warunkiem… uśpienia psa. Alarm podniosło amerykańskie towarzystwo opieki nad zwierzętami SPCA. Na ratunek owczarkowi ruszył osobiście gubernator Kalifornii Jerry Bown, wydając dekret zawieszający wykonanie testamentu. Jednak dopiero proces przed sądem w Los Angeles ocalił Sido. Sędzia Jay Pfotenhauer ogłosił bowiem precedensowy wyrok, unieważniając testament, ponieważ „pies ma niezbywalne prawo do życia”. Owczarka nakazał przekazać szefostwu SPCA.

Już w połowie XIX w. ludzie spisujący testamenty zaczęli udowadniać, że ludzka pomysłowość nie zna granic. Dlatego do prawodawstwa kolejnych krajów zaczęto wprowadzać zapisy mające łagodzić skutki pomysłów, jakie przychodziły do głowy autorom testamentów. Zarazem prawne zabezpieczanie się spadkobierców przed nazbyt krewkimi testatorami przyniosło spadek kreatywności wśród tych ostatnich. Bywało, iż korzystało na tym całe społeczeństwo. Udowodnił to choćby założyciel Getty Oil Company, posiadacz szacowanej na 2 mld dol. fortuny Jean Paul Getty. Choć w swoim życiu pięć razy się żenił i dorobił pięciorga dzieci, to nikt z bliskich nie spełniał jego oczekiwań. Zatem aż 21 razy zmieniał testament, żeby na koniec się wszystkim za to odpłacić. „Zakończył swoje życie z grupą pełnych nadziei kobiet, mieszkających razem w jego rezydencji Tudorów w Anglii, a żadna z nich nie była świadoma, że jego ulubioną rozrywką było przepisywanie testamentu” – relacjonowała na łamach „The New York Times” Julie Miller w marcu 2018 r. Im miliarder był bliżej pożegnania się ze światem, tym niższe sumy zapisywał czyhającym na spadek po nim dzieciom i żonom. Oscylowały one w końcu w okolicach 200 dol. zasiłku, wypłacanego do końca życia. Jednocześnie wpadł na pomysł, jak sprawić, aby spadkobiercy nie mieli szans na drodze sądowej dobrać się do jego miliardów. Po otwarciu testamentu rodzina dowiedziała się, że właścicielem prawie całego majątku od dawna jest Muzeum im. J. Paula Getty’ego w Los Angeles. Dzięki hojnemu fundatorowi zgromadziło ono jedną z najwspanialszych kolekcji sztuki na świecie. Dzieciom pozostała pamięć po zmarłym. ©Ⓟ