Władysław Kosinik-Kamysz: Proponujemy trzy warianty zmian w OFE, bo chodzi o bezpieczeństwo przyszłych emerytów. Zarzut, że mogą one łamać konstytucję, jest nieuzasadniony.
Postawa prezesów towarzystw trochę mnie rozczarowała. Liczyliśmy na merytoryczną dyskusję, chcieliśmy poznać ich zdanie, co i jak chcieliby poprawić w OFE. Tymczasem z ich strony nie padła w czasie dyskusji ani jedna konstruktywna propozycja. Ciekawsze były debaty z ekspertami i partnerami społecznymi, których propozycje będziemy na pewno brać pod uwagę, przygotowując ostateczną wersję reformy OFE.
Pierwsze słyszę, na mnie nikt nie naciska. Wybierając trzy warianty do dyskusji, kierowaliśmy się przede wszystkim bezpieczeństwem przyszłych emerytów. Pod uwagę braliśmy również wpływ tych rozwiązań na zadłużenie państwa, całą gospodarkę i rynek kapitałowy.
Czuję mocne zainteresowanie tym, by wypracować najlepsze rozwiązanie.
O zgodność z konstytucją naszych rozwiązań nie mam obaw.
Wtedy rząd przedstawi jedną propozycję zmian w OFE i zaprezentuje ją w raporcie dla Sejmu. Jedno jest już pewne i precyzyjnie opisane – to sposób wypłat emerytur. Na 10 lat przed emeryturą środki z OFE będą stopniowo przenoszone do ZUS. Dzięki temu zabezpieczymy przyszłych emerytów, eliminując ryzyko „złej daty”, które zrealizowało się w kryzysowym 2008 r. Wtedy przez spadki na giełdzie OFE straciły ponad 20 mld zł. Osoby, które wtedy przechodziły na emeryturę, nigdy już tej straty nie miały szansy odrobić.
Nie będzie cięć emerytur, rent, zasiłków. Polityka społeczna nie jest miejscem, w którym można szukać oszczędności. Rozumie to zarówno premier, jak i minister finansów. W każdym resorcie powstają jakieś oszczędności, które wiążą się z niewykorzystywaniem rezerw. Możemy już dziś powiedzieć, że do tej pory wojewodowie nie wystąpili o uruchomienie części rezerw. Tu jest przestrzeń do znalezienia oszczędności, ale one będą niewielkie – rzędu ok. 100 mln zł.
Chętnie poznam inne propozycje ministra finansów, ale tu mówimy o interwencji. Ona ma to do siebie, że musi być dokonana szybko. Pobudzanie aktywności firm jest rozciągnięte w czasie i przyniesie efekty w przyszłości. Tymczasem już wkrótce – we wrześniu, w październiku – w urzędach pracy zaczną się rejestrować absolwenci szkół i pracownicy sezonowi. Nie można ich zostawić samych sobie. Lepiej zapobiegać bezrobociu – kierując ich na staże, gdzie zdobędą niezbędne doświadczenie zawodowe albo na szkolenia podnoszące kwalifikacje – niż później wydawać więcej pieniędzy na zasiłki dla osób bezrobotnych.
Na początku roku zwiększyliśmy finansowanie Funduszu Pracy o 1,2 mld zł. Widać skuteczność tych działań. Ja traktuję to jako argument za interwencją. Zresztą te pieniądze są, chodzi tylko o ich uwolnienie. Ich nie można przesunąć na inne potrzeby.
Żeby rozwiązywać problemy, najlepiej spotkać się przy stole i dyskutować. Żałuję, że związkowcy wyszli z komisji – i to w dniu, kiedy na posiedzenie przyszedł premier Donald Tusk i mieliśmy rozmawiać o minimalnym wynagrodzeniu czy o waloryzacji świadczeń na przyszły rok. Wiele razy słyszałem, że premier powinien być na posiedzeniach komisji trójstronnej. Gdy tak się stało, związkowcy wyszli nim rozpoczęła się dyskusja. Tak się nie rozwiązuje problemów.
Dyskutowaliśmy o zmianach w kodeksie pracy ponad rok. Pierwsze spotkania z udziałem związkowców i pracodawców odbyły się przecież pod koniec 2011 r. W którymś momencie musieliśmy podjąć decyzję. Decydując się na uelastycznienie czasu pracy, szczególnie zależało nam na zabezpieczeniu interesu pracowników. Zdecydowaliśmy, że żadna firma nie będzie mogła wydłużyć okresu rozliczeniowego w firmie bez zgody działających tam związków zawodowych lub reprezentacji pracowników. Ten przepis w ustawie to także szansa na wzmocnienie roli związkowców w firmach. Warto, by działacze wreszcie to zauważyli.
Pozostało
86%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama