Władysław Kosinik-Kamysz: Proponujemy trzy warianty zmian w OFE, bo chodzi o bezpieczeństwo przyszłych emerytów. Zarzut, że mogą one łamać konstytucję, jest nieuzasadniony.

Czego się pan minister dowiedział z debaty z towarzystwami emerytalnymi, jaka w poniedziałek odbyła się w resorcie pracy?

Postawa prezesów towarzystw trochę mnie rozczarowała. Liczyliśmy na merytoryczną dyskusję, chcieliśmy poznać ich zdanie, co i jak chcieliby poprawić w OFE. Tymczasem z ich strony nie padła w czasie dyskusji ani jedna konstruktywna propozycja. Ciekawsze były debaty z ekspertami i partnerami społecznymi, których propozycje będziemy na pewno brać pod uwagę, przygotowując ostateczną wersję reformy OFE.

A co z propozycjami Kancelarii Prezydenta, naciskającej na rozwiązanie, które nie demontowałoby systemu kapitałowego?

Pierwsze słyszę, na mnie nikt nie naciska. Wybierając trzy warianty do dyskusji, kierowaliśmy się przede wszystkim bezpieczeństwem przyszłych emerytów. Pod uwagę braliśmy również wpływ tych rozwiązań na zadłużenie państwa, całą gospodarkę i rynek kapitałowy.

Ale czy czuje pan nacisk, żeby nie ograniczać znaczenia filaru kapitałowego?

Czuję mocne zainteresowanie tym, by wypracować najlepsze rozwiązanie.

A nastawienie PTE? Te rozważają skierowanie proponowanych zmian do Trybunału Konstytucyjnego.

O zgodność z konstytucją naszych rozwiązań nie mam obaw.

Projekt pojawi się po wakacjach?

Wtedy rząd przedstawi jedną propozycję zmian w OFE i zaprezentuje ją w raporcie dla Sejmu. Jedno jest już pewne i precyzyjnie opisane – to sposób wypłat emerytur. Na 10 lat przed emeryturą środki z OFE będą stopniowo przenoszone do ZUS. Dzięki temu zabezpieczymy przyszłych emerytów, eliminując ryzyko „złej daty”, które zrealizowało się w kryzysowym 2008 r. Wtedy przez spadki na giełdzie OFE straciły ponad 20 mld zł. Osoby, które wtedy przechodziły na emeryturę, nigdy już tej straty nie miały szansy odrobić.

Czy już pan minister wie, gdzie będzie ciął wydatki w swoim resorcie? Rząd ma zaoszczędzić w tym roku 8 mld zł.

Nie będzie cięć emerytur, rent, zasiłków. Polityka społeczna nie jest miejscem, w którym można szukać oszczędności. Rozumie to zarówno premier, jak i minister finansów. W każdym resorcie powstają jakieś oszczędności, które wiążą się z niewykorzystywaniem rezerw. Możemy już dziś powiedzieć, że do tej pory wojewodowie nie wystąpili o uruchomienie części rezerw. Tu jest przestrzeń do znalezienia oszczędności, ale one będą niewielkie – rzędu ok. 100 mln zł.

Równocześnie chciałby pan uruchomić dodatkowe 500 mln zł z Funduszu Pracy na aktywizację bezrobotnych. Minister finansów Jacek Rostowski twierdzi jednak, że to nie jest najlepsza forma pobudzania rynku pracy.

Chętnie poznam inne propozycje ministra finansów, ale tu mówimy o interwencji. Ona ma to do siebie, że musi być dokonana szybko. Pobudzanie aktywności firm jest rozciągnięte w czasie i przyniesie efekty w przyszłości. Tymczasem już wkrótce – we wrześniu, w październiku – w urzędach pracy zaczną się rejestrować absolwenci szkół i pracownicy sezonowi. Nie można ich zostawić samych sobie. Lepiej zapobiegać bezrobociu – kierując ich na staże, gdzie zdobędą niezbędne doświadczenie zawodowe albo na szkolenia podnoszące kwalifikacje – niż później wydawać więcej pieniędzy na zasiłki dla osób bezrobotnych.

Minister finansów może argumentować, że zatrudnienie rośnie drugi miesiąc z rzędu. Może interwencja nie jest potrzebna?

Na początku roku zwiększyliśmy finansowanie Funduszu Pracy o 1,2 mld zł. Widać skuteczność tych działań. Ja traktuję to jako argument za interwencją. Zresztą te pieniądze są, chodzi tylko o ich uwolnienie. Ich nie można przesunąć na inne potrzeby.

Jesienią na ulicach mogą pojawić się związkowcy, którzy będą protestowali, bo nie odszedł pan z komisji trójstronnej. Rozważa pan taką możliwość?

Żeby rozwiązywać problemy, najlepiej spotkać się przy stole i dyskutować. Żałuję, że związkowcy wyszli z komisji – i to w dniu, kiedy na posiedzenie przyszedł premier Donald Tusk i mieliśmy rozmawiać o minimalnym wynagrodzeniu czy o waloryzacji świadczeń na przyszły rok. Wiele razy słyszałem, że premier powinien być na posiedzeniach komisji trójstronnej. Gdy tak się stało, związkowcy wyszli nim rozpoczęła się dyskusja. Tak się nie rozwiązuje problemów.

Czy jest pan gotów rozmawiać o elastycznym czasie pracy? Związkowcy są temu mocno przeciwni.

Dyskutowaliśmy o zmianach w kodeksie pracy ponad rok. Pierwsze spotkania z udziałem związkowców i pracodawców odbyły się przecież pod koniec 2011 r. W którymś momencie musieliśmy podjąć decyzję. Decydując się na uelastycznienie czasu pracy, szczególnie zależało nam na zabezpieczeniu interesu pracowników. Zdecydowaliśmy, że żadna firma nie będzie mogła wydłużyć okresu rozliczeniowego w firmie bez zgody działających tam związków zawodowych lub reprezentacji pracowników. Ten przepis w ustawie to także szansa na wzmocnienie roli związkowców w firmach. Warto, by działacze wreszcie to zauważyli.