Niekiedy interesy różnych grup społecznych zupełnie nie dają się pogodzić, przez co dużo trudniej jest ująć spór w kategoriach wspólnego dobra. Taka właśnie sytuacja ma miejsce w polskiej debacie emerytalnej. Obecny system daje bowiem uprzywilejowaną pozycję jednym grupom społecznym, obciążając przy tym kosztami inne.



Redystrybucja środków w systemie emerytalnym wymyka się prostym podziałom klasowym na bogatych i biednych. Już reforma z 2011 r., obniżająca składkę na OFE z 7,3 proc. do 2,3 proc., akcentowała bardziej podział na młodych i starych. Na skutek przyjętych zmian uniknięto zmniejszenia konsumpcji dziś, okupując to zmniejszeniem przyszłych emerytur. Gdyby zamiast tego zdecydowano się na pozostawienie składki na niezmienionym poziomie, zmniejszając jednocześnie tempo rewaloryzacji bieżących emerytur, skutek byłby odwrotny. Straciliby dzisiejsi emeryci (i względnie bogaci i biedni), a zyskali pracujący obywatele.
Podobny dylemat wyszedł na jaw przy okazji rozpoczętego niedawno sporu o wypłaty środków z OFE. Temperaturę dyskusji podniosła ostatnio propozycja Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Ten podmiot, zrzeszający 11 z 14 PTE, zaproponował, by część kapitałowa emerytury była wypłacana tylko przez z góry określony czas, co nazwano wypłatą programowaną. Według IGTE to emeryt miałby decydować, jak długo chce pobierać świadczenie, co z kolei przesądzałoby jego wysokość. Im dłuższy byłby deklarowany czas pobierania świadczenia, tym byłoby ono niższe. Gdyby się okazało, że emeryt przeżył wypłatę programowaną, pozostałaby mu jedynie emerytura z ZUS. Z drugiej strony w przypadku wczesnej śmierci kapitał, z którego byłoby wypłacane świadczenie, trafiałby do rąk krewnych.
Zdumiały mnie ataki, które posypały się ze wszystkich stron sceny politycznej na PTE za przedstawienie powyższej propozycji. To prawda, że pomysł IGTE rzeczywiście raczej nie odpowiada potrzebom przeciętnego emeryta. Większość z nas pewnie wolałaby otrzymywać świadczenie dożywotnio w mniej więcej tej samej wysokości. O wiele łatwiej jest wtedy planować wydatki i zmniejsza się ryzyko, że pod koniec życia będziemy zdani na czyjeś finansowe wsparcie. Mimo to uważam, że wiele osób, przy głębszym przemyśleniu sprawy, powinno wybrać wariant proponowany przez IGTE, a propozycja izby jest u swoich podstaw sprawiedliwsza niż powszechna dożywotnia emerytura.
Po pierwsze jest to rozwiązanie bardziej opłacalne dla mężczyzn niż dla kobiet, przynajmniej w porównaniu z ofertą ZUS. Państwowy ubezpieczyciel przy wyliczaniu dożywotniej emerytury nie bierze bowiem pod uwagę płci. Ponieważ mężczyźni w wieku emerytalnym żyją o mniej więcej 5 lat krócej niż kobiety, ich emerytura powinna być o blisko 15 proc. wyższa (a kobiet – o 15 proc. niższa), niż to ma miejsce obecnie.
Po drugie należy wziąć pod uwagę inne czynniki, które także wpływają na długość życia, przede wszystkim choroby. Dla osób zdrowych, nawet części mężczyzn, z pewnością lepszym rozwiązaniem byłoby pobieranie dożywotniej emerytury. Ci jednak, którzy mają poważne podstawy, by przypuszczać, że nie przeżyją statystycznych 16 lat na emeryturze, powinni raczej myśleć o spożytkowaniu zgromadzonego w OFE kapitału w inny sposób. To, czy zdecydują się na wyższe wypłaty, na przykład dla pokrycia kosztów leczenia, czy też będą starali się zachować kapitał z myślą o bliskich, byłoby już ich decyzją.
Przykładowo osoba zarabiająca miesięcznie 3000 zł i płacąca regularnie składki uzbierałaby przez 40 lat 100 tys. zł na rachunku w OFE oraz 350 tys. zł na indywidualnym koncie w ZUS. Gdyby miała uzasadnione powody, by przypuszczać, że spędzi na emeryturze jedynie kilka lat, to czy byłby sens poświęcania zgromadzonych 100 tys. zł na to, by przez ten czas pobierać emeryturę większą o 540 zł? Zwłaszcza że cokolwiek by się stało, przysługuje jej dożywotnia emerytura z ZUS w wysokości 1825 zł miesięcznie. Nie dając takim osobom wyboru, pogłębiamy tylko ich niedolę – nie dość, że są chore, to jeszcze nie będą mogły w pełni wykorzystać środków, które udało im się zaoszczędzić.
Propozycja IGTE uświadamia złożoność problematyki emerytalnej. Pokazuje, że powszechny system oferujący każdemu dożywotnią emeryturę z ZUS maskuje wiele niesprawiedliwości. Odbiera się ludziom wybór, dokonując przy tym masowo przypadkowej redystrybucji zasobów. Oczywiście nie da się tego łatwo naprawić – zobowiązania wobec dzisiejszych emerytów każą nam kontynuować działalność ZUS. Państwowy ubezpieczyciel nie bardzo zaś dałby radę oferować coś innego niż identycznie wyliczaną dla wszystkich dożywotnią emeryturę.
To, że nie stać nas na całkowitą zmianę systemu z ZUS, nie oznacza jednak, że powinniśmy zignorować niewielką możliwość jego poprawy – w tym duchu przecież powstały OFE. Dlatego uważam, że sposób wykorzystania środków zgromadzonych w funduszach powinien być dowolny, pod warunkiem że oszczędzający uskładał jednocześnie na co najmniej minimalną emeryturę z ZUS. Nie widzę więc powodu, by zabronić pobierania emerytury dożywotniej, najlepiej po podpisaniu odpowiedniej umowy z prywatnym towarzystwem ubezpieczeniowym. Z drugiej strony nie powinny istnieć prawne przeszkody, gdyby ktoś wolał wypłatę programowaną lub nawet całości kapitału.

Maciej Bitner