"Polska się zestarzeje, zanim zdąży się wzbogacić" - tak podsumował wnioski płynące z konferencji „Starzenie się ludności. Rynek pracy i finanse publiczne w Polsce" Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych.
W latach 2015-2030 liczba osób w wieku 65 lat lub więcej lat wzrośnie o 43 proc., a do 2050 roku o 83 proc. Tym samym liczebność populacji aktywnej zawodowo, która wynosiła 18,5 mln osób w 2015 roku, do 2030 roku spadnie o 1,4 mln osób. Po 2030 roku spadek przyspieszy, powodując zmniejszenie liczby osób aktywnych zawodowo do 13,6 mln osób w 2050 roku, czyli o 4,9 mln mniej niż w 2015 roku. Oznacza to spadek o 27 proc. w porównaniu do 2015 roku. Jak przewidują Aneta Kiełczewska i Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych będzie to miało bardzo poważne skutki dla systemu emerytalnego i doprowadzi do sytuacji nieznanej do tej pory w systemie ubezpieczeń społecznych.
Na problemy demograficzne nakłada się reforma systemu emerytalnego, która jeszcze skraca czas aktywności zawodowej społeczeństwa. Tym samym skraca czas, w którym pracujemy na swoją emeryturę. Eksperci szacują, że w pierwszym roku obowiązywania ustawy obniżającej wiek emerytalny z tego przywileju skorzysta nawet 80 proc. uprawnionych. To oznacza dodatkowe 300 tys. osób, które odejdą z rynku w 2017 roku. Bezpośrednie skutki ustawy będą więc wymagać dodatkowego zasilania systemu emerytalnego. Z szacunków Komisji Europejskiej wynika, że wysokość tych dodatkowych środków budżetowych wyniesie ok. 0,4 proc. – 0,9 proc. PKB rocznie do 2050 r. – W związku z tym niedawne zmiany pogorszą stabilność finansów publicznych, chyba że zostaną podjęte skuteczne środki zachęcające do utrzymywania aktywności zawodowej po osiągnięciu ustawowego wieku emerytalnego. Ustawa obniżająca ustawowy wiek emerytalny nie przewiduje takich zachęt – czytamy w sprawozdaniu krajowym.
O skali problemu świadczy fakt, że samo odwrócenie reformy i podwyższenie wieku emerytalnego nie spowoduje poprawy sytuacji. Dzieje się tak ze względu na kumulacja kilku czynników: rosnąca długowieczność, spadek dzietności i emigracja powodują. Wszystko to powoduje, że system emerytalny już wkrótce stanie się niewydolny. Zdaniem dr hab. Joanny Tyrowicz już w 2020 roku państwo będzie musiało dopłacić do świadczeń 20 proc. emerytów, a w 2040 roku aż połowie. W 2075 roku ten odsetek sięga aż 70 proc. świadczeń. Jest to konsekwencją wprowadzenia emerytury minimalnej w wysokości 1000 zł. Jak podkreśla Tyrowicz jest to odstępstwo od zasady naliczania wysokości emerytury na podstawie sumy wpłaconych składek. „Jeżeli w latach aktywności zawodowej pracownik nie uzbierał na koncie emerytalnym wystarczających środków na minimalne świadczenie, a jednocześnie nabył uprawnienia do pobierania emerytury, wtedy ZUS pokrywa brakującą różnicę” – czytamy w raporcie „Starzenie się ludności. Rynek pracy i finanse publiczne w Polsce". Liczba osób, które nie uzbierają na emeryturę minimalną będzie ponad dwa razy większa niż przy wieku emerytalnym na poziomie 67 lat. Od 2040 roku połowa wszystkich emerytów będzie otrzymywać świadczenie minimalne, a ich procent będzie stale wzrastać. Ok. 70 proc. roczników urodzonych na przełomie lat 80. i 90 może liczyć tylko na najniższą emeryturę. Dla porównania, gdyby nie wprowadzono ustawy obniżającej wiek emerytalny, emerytury minimalnej w 2040 roku nie osiągnęłoby poniżej 30 proc. emerytów, a równe 30 proc. przekroczylibyśmy w 2070 roku – wynika z wyliczeń GRAPE.
Oficjalne szacunki zaniżają negatywne konsekwencje gospodarcze i fiskalne obniżenia wieku emerytalnego, ponieważ modele, którymi posługują się politycy nie uwzględniają mnogości możliwych zachowań ludzi. – Jeśli patrzymy na statystycznego Polaka to on na dopłaty do emerytury minimalnej pewnie się nie zakwalifikuje, ale jeśli model zawiera kobiety i mężczyzn o różnym poziomie wydajności i różnym poziomie czasu wolnego, to nagle zobaczymy, że pojawia się grupa osób, które będą pracowały mniej niż średnia, albo będą mniej wydajne niż średnia i potencjalnie nie spełnią kryteriów związanych z przekroczeniem kapitału na emeryturę minimalną – uważa dr hab. Joanna Tyrowicz.
Ciężar utrzymywania tych emerytów przeniesie się na budżet państwa, czyli na wszystkich podatników. Niższy wiek emerytalny spowoduje wyższe obciążenia fiskalne. Wzrost podatków wydaje się nieunikniony. Nie tylko wzrosną wydatki publiczne ze względu na obciążenie budżetu z tytułu świadczeń minimalnych, ale w tym samym czasie zmaleją wpływy do budżetu.Mniej zatrudnionych to spadek wpływów z podatku dochodowego. Dodatkowo, można oczekiwać, że ludzie obawiając się niskich emerytur w przyszłości, zaczną oszczędzać prywatnie (tzw. oszczędności dobrowolne). Będzie miało to negatywne konsekwencje dla bieżącej konsumpcji i zmniejszy przychody podatkowe z tego tytułu.
Spadające wpływy do budżetu trzeba będzie czymś zrekompensować. Zdaniem Tyrowicz, aby sfinansować rosnące obciążenia fiskalne wynikające z niższego wieku emerytalnego, są cztery możliwości: zmniejszenie wydatków publicznych na inne cele, wzrost opodatkowania pracy, wzrost opodatkowania konsumpcji lub wzrost długu publicznego. Jak mówiła Tyrowicz, najpewniejsze wydaje się podwyższenie podatku VAT, który będzie musiał wzrosnąć do 29 proc.
Co więcej, jak zauważa Komisja Europejska nie można również wykluczyć, że tak niski wskaźnik zastąpienia może być postrzegany jako nieakceptowalny. W takim przypadku konieczne będzie albo radykalne podwyższenie ustawowego wieku emerytalnego albo przeznaczanie dużych dodatkowych kwot z budżetu na dofinansowanie systemu. Komisja Europejska gani również Polskę za utrzymywanie specjalnego systemu emerytalnego dla górników i rolników (KRUS), który powoduje nie tylko większe obciążenie dla budżetu, ale może również hamować mobilność zawodową.
Optymizm rządowych prognoz GRAPE gasi wspominając również, że prognozy demograficzne stojące u podstaw naliczania świadczeń emerytalnych nie uwzględniają ryzyka dalszego wydłużania się czasu trwania życia. Z biegiem czasu kwota związana z tymi dwoma świadczeniami stanie się coraz większa, a brakującą kwotę pokrywa ZUS, czyli budżet państwa.